Norweski Kvelertak, na dystansie kilku lat od debiutu z 2010 roku, zdobył międzynarodowe uznanie, choć przecież tworzy muzykę w trudnym do zrozumienia języku norweskim, a styl zespołu można określić jako z pozoru nieprzystępną mieszankę wybuchową hard rocka, metalu i punka.
Trzeci duży album Kvelertak zatytułowany "Nattesferd" wcale się z tej pozornej konwencji nie wyłamuje. To niewiele ponad trzy kwadranse muzyki, którą w nomenklaturze zaproponowanej przez zespół można określić jako black 'n' roll, choć pod tą nośną etykietą kryje się żywiołowe, pełne pasji i doskonałego rzemiosła granie. Dziś Kvelertak to zespół, który ma szansę wyznaczać standardy dla kolejnych pokoleń muzyków, ponieważ nie obawia się przecierać szlaków w różnych gatunkach ciężkiej muzyki. Nawet jeśli sześcioosobowy zespół celowo wystawia się na niezrozumienie mas, to w niektórych kręgach fanów metalu cieszy się już nieomal kultowym statusem.
Tak oto kapela z Rogaland nie miała żadnych oporów, aby na "Nattesferd" przypierdolić na instrumentach w taki sposób, że wypadają szuflady i trzęsie się gzyms, czyli w ścisłym nawiązaniu do klasyków norweskiego black metalu i ekstremy. Najbardziej chlubnym przykładem w tej materii jest bez wątpienia otwierająca dzieło kompozycja "Dendrofil for Yggdrasil", która została oparta na brutalnych wymianach pomiędzy perkusją Kjetila Gjermundrøda a gitarami Vidara Landy, Maćka Ofstada i Bjarte Lunda Rollanda. To najbardziej agresywne oblicze Kvelertak zostało dodatkowo zaakcentowane przez wściekły, brudny wokal Erlenda Hjelvika. Auć! Taki metal może mieć genezę tylko w Norwegii.
Niemniej Kvelertak - nie tylko na "Nattesferd" - to także wyraźnie odczuwalne rejony mocnego rock 'n' rolla. Singiel "1985", a także kompozycja tytułowa dobrze odzwierciedlą to anglosaskie skojarzenie. W oby tych kawałkach kapela gra jakby chciała podłączyć się pod to samo napięcie, do którego przyczepiony był przez dekady Motörhead. Instrumentaliści formacji zasuwają tu na instrumentach niczym zwariowani, zasypują słuchacza serią energetycznych riffów gitarowych i partii perkusji, zioną ostrym dźwiękiem naszych czasów. Nad tym wszystkim czuwa być może ostatni frontman z prawdziwego zdarzenia Erlend Hjelvik, dowodząc tym samym swojej potężnej charyzmy i esencjonalnego wokalu. On też, krzycząc i jeszcze głośniej wrzeszcząc, daje się poznać jako znakomity narrator do jednego z najmocniejszych punktów w secie, czyli "Ondskapens Galakse" o wciągającej galopującej konstrukcji, wypełnionej serią klimatycznych zagrywek gitarowych w stylu odrodzonego heavy metalu z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
W każdym razie być może najważniejszym atutem Kvelertak jest wcześniej wspomniana umiejętność łączenia w spójną całość różnych gatunków rocka, metalu i punka. Norweska kapela jest pod tym względem bezbłędna i… przebojowa. Dobrze świadczą o tym kompozycje "Svartmesse", "Bronsegud (SSQ)" i "Berserkr", tak bardzo rozstrzelone pomiędzy hard rockiem i ekstremalnym metalem, że trudno za nimi nadążyć. To mocno zaznaczone miejsca w karuzeli wyobrażeń na temat kondycji norweskiej kapeli, która pozostaje konsekwentna i zabójcza w swoim trudnym do określenia i pisanym niezrozumiałym językiem stylu. To Kvelertak pełen mocy, odkrywający nowe rejony muzyki, wyznaczający dzikie trendy dla odważnych adeptów metalu.
Interesujące podejście do ciężkiego grania stanowi też znany szerzej przed premierą albumu utwór "Heksebrann". To najdłuższa kompozycja w krótkich dziejach Kvelertak, a zarazem najbardziej eklektyczna spośród jego wszystkich dotychczasowych nagrań. Gdybym był złym prorokiem, ewentualnie co najmniej nocnym podróżnikiem, powiedziałbym, iż "Heksebrann" stanowi idealne zamknięcie dyskografii Norwegów, ponieważ streszcza wszystko to, w czym szóstka z Oslo jest naprawdę dobra - demonicznie brzmiący język ojczysty, urozmaicona sekcja instrumentalna i charyzmatyczny wokalista nie są bowiem w tym przypadku tylko sloganem. Tyle że wieńczący krążek utwór "Nekrodamus" pokazuje, że Kvelertak dopiero się rozkręca.
Podsumowując, w "Nattesferd" tkwi moc. To nie tylko podtrzymanie świetnego poziomu dwóch poprzednich albumów studyjnych Kvelertak i nie tylko kolejna możliwość rozkosznego przedzierania się przez norweskie pozory, ale krążek świadomego swoich możliwości, doświadczonego już zespołu. Kvelertak eksploduje, zdobywa uznanie i sławi język norweski. "Nattesferd" to metal naszych czasów.
Konrad Sebastian Morawski