Muzycy Judas Priest w ostatnim czasie opowiadają różne rzeczy. A to, że definitywnie kończą karierę studyjną. A to, że nigdy już więcej nie zagrają, a na pewno nic już nie wydadzą. Cóż, właśnie ukazało się koncertowe wydawnictwo Anglików pt. "Battle Cry".
Materiał został wydany na wszystkich popularnych nośnikach (CD, DVD i Blu-ray). Ma on on stanowić stempel na potężnej trasie koncertowej z 2014 i 2015 roku promującej ostatni album studyjny Judas Priest, czyli "Redeemer Of Souls". Taki to jednak stempel, który dokumentuje występ Judasów w ramach Wacken Open Air z 1 sierpnia 2015 roku. Przed tym koncertem kapela miała już za sobą prawie sto występów na całym świecie w ramach wspominanej trasy, ale później zagrała też jeszcze przeszło trzydzieści razy w Europie, Kanadzie i USA. To drobiazg, ponieważ zarówno jakość "Battle Cry", jak również (…a może przede wszystkim) zaprezentowany set koncertowy i forma kapeli powinny zadowolić wszystkich fanów.
Anglicy zagrali na Wacken swoje największe hity. W sumie więc fani heavy metalu na niemieckiej ziemi mieli szansę usłyszeć kultowe kompozycje "Breaking The Law", "Painkiller", "Victim of Changes" czy "Living After Midnight". Ciekawe, że ta ostatnia nie znalazła się na wersji CD "Battle Cry" (podobnie jak "Turbo Lover") - okazuje się bowiem, że edycje DVD i Blu-ray posiadają bogatszą tracklistę, którą jeszcze bardziej urozmaicają trzy utwory zagrane przez kapelę 10 grudnia 2015 roku w gdańskiej Ergo Arenie ("Screaming For Vengeance", "The Rage" i "Desert Plains"). W secie znalazło się też dużo miejsca, co oczywiste, na kawałki z ostatniego albumu Judasów, które można było usłyszeć w liczbie czterech ("Battle Cry", "Dragonaut", tytułowy "Redeemer of Souls" i "Halls of Valhalla"). Przy okazji łatwo o refleksję, że akurat z siedemnastego albumu angielskiej legendy heavy metalu na koncertach dobrze mogłyby się sprawdzić utwory "Hell & Back" i "Beginning of The End", ale o tym na razie się nie przekonamy. Z legendami się jednak nie dyskutuje, legend trzeba słuchać póki żyją.
A żyją i mają się nieźle. Audiowizualna wersja "Battle Cry" prezentuje się wszak świetnie. Z miejsca w zachwyt wprowadzają liczne efekty, takie jak płonący ogień nad głowami muzyków, zaprogramowana z rozmachem gra świateł i liczne smaczki, jak choćby motocykl na scenie, którego Rob Halford dosiadł w "Hell Bent For Leather". Ów genialny wokalista był zresztą centralną postacią tego wieczoru na Wacken. Nie chodzi mi bynajmniej o zaprezentowany przez niego szeroki zestaw heavymetalowej garderoby (Rob co najmniej kilkukrotnie zmieniał odzienie wierzchnie podczas koncertu), ale o wokal, który jakby nie podlega prawom przemijania. Najlepszą weryfikacją aktualnych możliwości wokalnych Halforda niech będą jego popisy w "Breaking The Law", "Painkiller" i przede wszystkim "Victim of Changes". To nie jest poziom osiągalny dla zwykłych śmiertelników! Frontman Judas Priest w trakcie koncertu kilkukrotnie też pozwolił sobie na refleksyjne słowa skierowane do publiczności. Mniej więcej przed "Beyond The Realms of Death" wygłosił symboliczną przemowę o przemijaniu, a dodając do tego fakt, że choć w trakcie koncertu nosił na sobie ćwieki, to kilkukrotnie podpierał się także laską, można smutno skonstatować, iż ten klasyczny, rasowy angielski heavy metal powoli zbliża się do granicy istnienia.
Dość wymownym obrazkiem zdobiącym "Battle Cry" była też dyspozycja instrumentalistów Judas Priest. Wywodzący się z innego świata, młodszego o pokolenie, gitarzysta Richie Faulkner zawładnął sceną! Nie ujmując nic Glennowi Tiptonowi, to właśnie jego młodszy kolega z zespołu jest dziś wiodącym koncertowym wiosłem Judas Priest. Seria zaprezentowanych przez Faulknera riffów, niesamowitych improwizacji i wielopiętrowych solówek to absolutna rewelacja na skalę międzypokoleniowych dokonań angielskiej kapeli. Jestem wręcz w stanie zaryzykować teorię, że to urodzony w 1980 roku gitarzysta trzyma dziś całą sekcję instrumentalną formacji, choć dołączył do niej dopiero przed pięciu laty. Mając na uwadze takie koncerty jak z Wacken, łatwo zrozumieć motywy zaangażowania Faulknera do kapeli. Dzięki niemu Judas Priest się nie starzeje i wciąż brzmi przekonująco. Oczywiście trzeba oddać królom to, co królewskie. O Robie Halfordzie już wspomniałem, Glenn Tipton zaprezentował świetne solówki w "Beyond The Realms of Death" i "Painkiller", a i Scott Travis pozwolił sobie na solidną ilość perkusyjnych popisów. To Judas Priest pozbawiony widocznych rys.
O przywiązaniu i szacunku do kapeli świadczą reakcje licznie zgromadzonej publiczności. Audiowizualna wersja "Battle Cry" dobrze oddaje popularność i znaczenie Judas Priest, w szczególności klasycznych kawałków kapeli, które w każdym wariancie wzmagały euforię na Wacken. Czy można się tu więc do czegoś przyczepić? Brzmienie koncertu prezentuje się fenomenalnie, muzycy formacji pozostają w dobrej formie, a ich nowe kawałki stanowią pewną formę pomostu pomiędzy starymi a współczesnymi czasami. Zagrany set w zasadzie nie wzbudza kontrowersji, choć Rob Halford konsekwentnie omija nagrania z czasów z Timem "Ripperem" Owensem ("Demolition" i "Jugulator"), a sama kapela też stanowczo nie przypomina nic z debiutanckiego "Rocka Rolla" z 1974 roku. To jednak niewiele znaczące detale.
Tymczasem skórzane ptaszyska ćwierkają, że w 2017 roku ukaże się następca "Redeemer of Souls", uważanego przez niektórych muzyków Judas Priest za najlepszy krążek w ich wieloletnim dorobku. Nie wiem więc co dziś tli się w głowach twórców angielskiej legendy, ale nie muszę wiedzieć dopóki ich muzyka pozostaje na znakomitym poziomie. Moim zdaniem "Battle Cry" ów poziom starannie dokumentuje. Cóż pozostaje powiedzieć więcej? The Priest is back!
Konrad Sebastian Morawski