Enigmatyczny projekt Batushka, chwalony pod niebiosa przez większość dziennikarzy, pojawił się znikąd i mam nadzieję, że tam nie wróci.
"Litourgiya" to pierwsze dzieło tegoż tworu i choć w obrębie black metalu, zwłaszcza na polskim, mocno przepełnionym podwórku, nie jest to nic nowego, krążek jest jedną z absolutnie najlepszych pozycji mijającego roku.
Przeciwnicy Batushka szydzą z chwytu, jakim jest nie tyle utrzymanie składu zespołu w tajemnicy, co w otoczce prawosławia. Na okładce ikona, teksty w staro cerkiewno-słowiańskim (?), a do tego wszechobecne chóry. Nie wiem, czy rzeczywiście w zespole udziela się szef Witching Hour Production i wokal Herhm, ale trop jest dobry, zwłaszcza, że na wschód z Białegostoku nie jest daleko. Jeśli tak, to Bartowi chciałbym serdecznie podziękować. Bo choć chwyt może wydawać się tani i pod "religijną" publiczkę, efekt jest piorunujący. Wrażenie potęguje zapoznanie z treścią bookletu, a następnie poddanie całego konceptu pod chłodną, acz w ostatecznym rozrachunku mało obiektywną ocenę. Batushka wcale nie musi z nikim konkurować, co więcej, panowie (możliwe, że również pani), grają po swojemu, w sposób znacząco odróżniający się od znakomitej większości rodzimych, i nie tylko, aktów, zatem nie sposób wrzucać ich do tej samej szuflady. Intrygujący, tajemniczy i na nasze warunki pionierski pomysł na odświeżenie black metalu, sprawdził się w stu procentach. Potwierdza to każda z ośmiu zawartych na płycie donośnych części przepełnionej furią liturgii.
Dochodzimy do sedna sprawy. Złość, mrok i bezmiar rozpaczy korelują z dobrą melodią, zaskakująco profesjonalną, czytelną i masywną produkcją, a przede wszystkim z nieoczekiwaną przebojowością. Kto posłucha "Yekteniya 2" ten od razu zrozumie o co chodzi. Blast w głównej mierze napędzający Batushkę ("Ojczulka") wbrew pozorom nie jest tutaj najważniejszy. Mam swoje typy co do tego, kto tak intensywnie wali w beczki, ale pozwolę wam czytelnicy na rozwikłanie tej, kolejnej już, tajemnicy. A skoro nie opętańcze tempa i szalona gra perkusisty, to co? Ano, nawet nie riffy, których o dziwo tu od groma a większość z nich cechuje się technicznym zacięciem, lecz wokale. Jak to piszą za granica, "hajlajtem" "Litourgiya" jest czyste szaleństwo w głosie wokalisty(tów), który delikatnie mówiąc, zgrabnie przechodzi od (najczęściej) skrzeku, przez growle po chóralne, podniosłe zaśpiewy. Te ostatnie stanowią wisienkę na torcie płyty, która - na co liczę - zrobi więcej zamieszania niż debiut Odrazy. Nie stawiam obu projektów na równi, ale poziom zainteresowania i ekscytacji materiałem jest podobny. Przynajmniej u mnie.
Na koniec słowo dla hipsterów i okazjonalnych słuchaczy black metalu. Batushka nie przekona was do tego nurtu niczym Deafheaven i Liturgy, ale pozwoli otworzyć oczy na inną, nie mniej bezlitosną odnogę gatunku. Dla koneserów w tym roku mamy Archgoat, Mgłę i Revenge, a dla mnie i zastępów zwykłych słuchaczy Batushka jest prezentem pod choinkę, jakiego nie przyniósłby rogaty mikołaj.
Grzegorz "Chain" Pindor