Grave to Grave, niezmiennie solidny i systematyczny, w regularnych odstępach czasu dostarcza fanom nowe, absolutnie niczym nie zaskakujące albumy.
Po małym zawirowaniu na przełomie wieków, zakończonym albumem "Back from the Grave" z 2002 roku, zespół dowodzony przez Olę Lindgrena, niczym dobrze naoliwiona maszyna śmierci wydaje kolejne krążki, podstemplowane charakterystycznym, grobowym znakiem jakości. Wbrew pozorom to bardzo ważne, bowiem Grave jest w tej chwili jedną z nielicznych ekip-weteranów, która od niemal trzech dekad wytrwale stoi na straży klasycznego szwedzkiego brzmienia death metalu, które swego czasu zawojowało świat, a dziś powraca w wykonaniu rzesz młodych oldschoolowych bandów. W przypadku tej formacji nie ma jednak mowy o żadnym oldschoolu, Grave swe brzmienie wypracował dawno temu i w tej dziedzinie nie zamierza już niczego udoskonalać. Choć początki zespołu pamięta dziś tylko Lindgren, bez względu na to, kto akurat znajduje się w składzie ekipy nie należy oczekiwać niespodzianek. Z pewnością dla niektórych to wada, ja jednak właśnie za tę konsekwencję bardzo Szwedów szanuję.
Kiedy działa się tak długo i tak regularnie wydaje nowe krążki, wahania formy są nieuniknione. Nie inaczej jest w przypadku Grave. Pomijając genialne pierwsze trzy albumy, które uczyniły z nich legendę gatunku, jak też największą wtopę w postaci "Hating Life", zespół zawsze wypuszczał lepsze lub nieco słabsze płyty, za każdym razem jednak trzymające wysoki, solidny poziom. Wydany trzy lata temu, wyjątkowo mocny "Endless Procession of Souls" przyniósł wyraźną zwyżkę sił twórczych, więc tak jak już wcześniej z Grave bywało (choćby w przypadku pary: świetny "Fiendish Regression", a po nim słabszy "As Rapture Comes"), na "Out of Respect for the Dead" tego poziomu Szwedom nie udało się utrzymać.
Na nowym albumie muzycy przymulają trochę za bardzo. Przyniosło to masywny, ale jednocześnie zbyt zwarty, jednorodny i, muszę przyznać, momentami po prostu nudnawy materiał. Nie mam nic przeciwko temu, by w szeregu jednolicie umundurowanych kawałków choć jeden z nich czymś się wyróżniał - taką rolę na ostatniej płycie pełnił na przykład "Perimortem". "Out of Respect for the Dead" stawia jednak na monolit, a uczucie monotonii potęguje szwankująca dynamika, przejawiająca się w tym, że szybsze momenty (takie jak w utworze tytułowym) nie równoważą w wystarczającym stopniu średnich i wolnych temp, które Szwedzi z różną częstotliwością lubią wplatać do swej twórczości. Grave zawsze świetnie odnajdywał się zarówno w prostych galopadach, jak i dostojnym mieleniu, nie zawsze jednak potrafił odnaleźć między nimi równowagę, która pozwoliłaby stworzyć bardziej zróżnicowane kompozycje.
Trudno nie zauważyć wciąż powielanej konstrukcji albumów, od lat zamykanych najdłuższą kompozycją. Tym razem jest wręcz epicko, bowiem trwający blisko 10 minut "Grotesque Glory" to bodaj najdłuższy utwór w karierze zespołu. Rozpoczyna się klasycznie doomowymi, dostojnymi dźwiękami i trzeba przyznać, że zabieg ten naprawdę się udał - wygląda na to, że dziś Grave lepiej brzmi, biorąc na warsztat stricte doomowe rzemiosło, niż trzymając się charakterystycznych dla siebie średnio-wolnych temp.
Choć więc brak tu pewnej iskry, a do tego nie obraziłbym się też za nieco więcej dźwiękowego brudu z samego dna grobu, w gruncie rzeczy materiał nie dostarcza powodów do dramatyzowania. Grave wciąż robi swoje, z całym dobrodziejstwem i przekleństwem tej konsekwentnej postawy, dlatego nie mam wątpliwości, że każdy miłośnik szwedzkiego klasycznego death metalu doceni "Out of Respect for the Dead". A przecież to właśnie do takich odbiorców ekipa Oli Lindgrena kieruje swoją muzykę.
Szymon Kubicki