Przyznaję, że bez entuzjazmu sięgnąłem po nowe wydawnictwo legendy rapmetalu z LA. Liczy się jednak fakt, że to zrobiłem, na co złożyły się po części sentyment do wczesnych nagrań BC oraz zwykła ciekawość (Body Count w Sumerian Records?).
Sentyment, bo kto zaliczył lata 90 nie mógł nie słyszeć "Cop Killer" i paru innych hitów tej bandy. Ciekawość, bo mimo wszystko chciałem wiedzieć, co skłoniło szefów wytwórni specjalizującej się w nowomodnym graniu do zakontraktowania tych oldschoolowców, tym bardziej, że ich poprzedni krążek "Murder 4 Hire" furory nie zrobił. "Manslaughter" ma jednak wszystko, co potrzeba, żeby zwrócić uwagę słuchacza stęsknionego po prostu za dobrym połączeniem metalu i rapu.
O ile wczesne wydawnictwa były przede wszystkim ciekawostką, znany raper i gitarowe riffy siłą rzeczy przykuwały uwagę, ale nie gwarantowały jakości. O tyle teraz, kiedy "Body Count" i "Born Dead" okazały się jednak strzałem w dziesiątkę, Ice-T, Ernie C i spółka świadomie wracają do klimatu sprzed ponad dwudziestu lat. Zmienił się skład, pojawili się nowi ludzie (np. Juan Garcia z Agent Steel) ale ów klimat się nie zmienił. Muzycy niczego nie muszą udowadniać. Co więcej, sposób, w jaki przystąpili do tej zabawy, świeżość bijąca z "Manslaughter", świadczy o tym, że podeszli do sprawy uczciwie i z zaangażowaniem. Trzeba przyznać, że w swojej klasie ten krążek nie ma konkurencji. Wszystko się tu zgadza, lekkość i luz, z jakimi sypią kolejnymi świetnymi gitarowymi tematami, płynnie poruszając się między gatunkami. Brzmienie. Tak, wreszcie Body Count brzmi! Ogólny feeling, muzycy się bawią, słuchacz również.
Thrashowe riffy, crossover, solówki, zwolnienia, hardcorowe ciosy. Każdy kolejny numer przynosi coś, do czego chce się wracać, a słuchając tekstów nie można się nie uśmiechnąć. Słychać gościa, który swoje przeżył i potrafi zwrócić uwagę na jakiś temat w zdystansowany sposób. Wystarczy posłuchać coveru Suicidal Tendencies "Institutionalized", w którym Ice-T zmienił tekst w zwrotkach, uwspółcześniając go. "Back To Rehab", tytułowe "Manslaughter", "Get A Job", "Wanna Be A Gangsta" moralizują, ale jednocześnie bawią.
Dynamika nowego Body Count, zmiany tempa, umiejętne rozłożenie akcentów, nośne riffy składają się na krążek, na którym nie ma słabego numeru. Po prostu klasa. Taki Body Count może wydawać płytę każdego roku. Z drugiej strony może wtedy nie nagraliby czegoś tak dobrego.
"Manhood's dead" - krzyczy Ice-T w numerze tytułowym, ale chciałoby się dopowiedzieć "Body Count lives". "Manslaughter" zapewnia miks rozrywki na poziomie z poważniejszym przesłaniem, a siłą albumu, poza tekstami, są proste, nośne riffy. Coś, o czym wiele zespołów dzisiaj zapomina. Wybrzmiewają ostatnie dźwięki wieńczącego płytę "I Will Always Love You" i człowiek z uśmiechem włącza repeat w stereo, bo kiedy kogoś lubisz, nie chcesz się z nim zbyt szybko żegnać.
Sebastian Urbańczyk