"Phenomena" nie jest najlepszym dziełem Within The Ruins, acz z całą pewnością, rzeczą niewiele ustępującą opus magnum grupy "Invade".
Najnowsze studyjne dzieło progresywnych deathcore’owców jest naturalnym rozwinięciem stylu zaprezentowanego na tamtym longu, i - o ile można to tak nazwać - pieczołowitym eksploatowaniem sprawdzonej formuły.
Nie zmienia to jednak faktu, iż "Phenomena" jest utrzymana na poziomie, do którego wielu chciałoby aspirować. W szeregach Within The Ruins, podobnie jak w Veil of Maya, mamy tylko jednego gitarzystę, tym bardziej więc czapki same spadają z głów. Techniczny a zarazem piekielnie melodyjny aspekt twórczości jest znakiem rozpoznawczym zespołu, przez co często kieruje się (nawet) w stronę bardziej tradycyjnego melodyjnego metalu, acz w nowoczesnej oprawie brzmieniowej, no i z djentowymi inklinacjami. Polirytmia w Within The Ruins odgrywa równie istotną rolę co sweepy i tapping na gitarze, a jako że za sterami siedzi nie kto inny jak Kevin McGuill, bodaj jeden z najbardziej niedocenianych pałkerów nowego pokolenia, ogólne wrażenie ulega spotęgowaniu.
Jedenaście utworów tworzących czwarty album formacji z Westfield w stanie Massachusets, to potężna dawka inteligentnego metalu, który brzmi i czaruje płynnością aranżu, a do tego solidnie wali w pysk, co sprawia, że z pośród całego deathcore’a tylko Within The Ruins nadaje się do kompulsywnego odsłuchu. Panowie wiedzą kiedy odpowiednio zwolnić, bawić się samplami (a programowaniem zajmuje się "Drummer"), czy wreszcie dbać o nastrój. Mimo że to mniej lub bardziej deathmetalowe granie, to właśnie dość kosmiczny klimat kompozycji (np. "Calling Card") dodaje tym panom animuszu i pozwala przyznać im kolejną gwiazdkę genialności. Wydawać by się mogło, że "Phenomena" to mocno skalkulowane łojenie, również pod względem marketingowym, ale zapewniam, że żaden dźwięk wychodzący spod placów muzyków Within The Ruins nie jest sztuczną odpowiedzią na potrzeby rynku. Jeśli miałbym grać teraz death metal z progresywnym zacięciem, to tylko tak jak oni, i tylko z wokalistą, który barwą i możliwościami dorównuje Eddiemu Hermidzie z All Shall Perish, a obecnie Suicide Silence.
Grzegorz "Chain" Pindor