Trzeci studyjny album wrocławskiego Grimlord to materiał sprokurowany na rzecz filmu o tytule "Rutterkin - Obrońca Kosy". Niezależna produkcja fantasy w starciu z metalową ścieżką dźwiękową wypada dość blado, dlatego nie będę odnosił się do tegoż obrazu.
Stylistycznie załoga Grimlord lawiruje między dość przyzwoitym thrash a death metalem, nierzadko ocierającym się o heavy metalową melodykę i… niestety patos. Widać, a raczej słychać, że jest to wymóg filmu, bo przeciętni metalowi muzycy w Polsce raczej celowo nie wspierają się ani damskimi wokalami, chór(k)ami, czy zupełnie niepotrzebnymi w tym wypadku klawiszami. Ten przepych być może jest odzwierciedleniem fascynacji członków kapeli, ale ja tego nie kupuję. Nie w takiej formie, a przede wszystkim, nie z tym wokalistą.
Bartosz, gitarzysta i krzykacz w Grimlord niespecjalnie wpisuje się zarówno w filmową konwencję, jak i w ogóle w swój zespół. Wiem, że są to raczej dość ostre słowa, ale ani swoją barwą, ani aranżem wokali nie przekonuje mnie do tego, aby skupiać na nim uwagę. Jestem wręcz w stanie zaryzykować stwierdzenie, że psuje odbiór "V-Column", gdyż nie da się go przypisać do konkretnego gatunku (pal licho czy to ma być death metal czy thrash), i zamiast być atutem (za swoistą nieszablonowość), po prostu męczy uszy.
Szkoda, bo w ostatecznym rozrachunku, ku mojemu zaskoczeniu, materiał zawarty na tym albumie jest momentami ciekawy i na swój sposób intrygujący. Stylistyczny miszmasz i brak jasnej wizji własnego zespołu wcale im jednak nie pomaga. Zobaczymy co Grimlord pokaże następnym razem.
Grzegorz "Chain" Pindor