Radio UFO

Cow R

Gatunek: Folk

Pozostałe recenzje wykonawcy Radio UFO
Recenzje
Grzegorz Bryk
2021-04-12
Radio UFO - Cow R Radio UFO - Cow R
Nasza ocena:
7 /10

Radio UFO to jednoosobowy projekt Jacka Bilińskiego, który wprost z Krakowa, od czasu do czasu wysyła w świat próbkę swoich muzycznych poszukiwań. Również pod nazwami Wicked Heads czy w pachnącym mocno Zappą Dr Zoydbergh.

„Cow R” to już trzeci album Radio UFO, wcześniejsze dwa: „Radio UFO” i „Dark Days” były płytami specyficznymi. Trochę jak country, które mogłoby wybrzmiewać w świecie z „Mad Maxa”, taki Johnny Cash po apokalipsie. Były to oscylujące w okolicach country dziwactwa i rozpsychodelizowane improwizacje (nawet z odległymi echami King Crimson), sięgające chociażby do spuścizny Greateful Dead czy pachnące cave’owską balladą („Stars”). Utwory budowano na postmodernistyczną modłę, czyli czerpiąc z klasycznych brzmień przefiltrowanych przez współczesność, starając się obchodzić na około gatunkowe klisze.

Na wcześniejszych albumach Radio UFO podoba mi się najbardziej, gdy Biliński serwuje przesterowany, kwaśny slide i wtedy gdy wprowadza do utworów opary złowróżbnej psychodelii („Lara’s Dream”) a gitara elektryczna i mniej lub bardziej rozbudowane bity nadają numerom charakternego tąpnięcia. Kilkukrotnie można się nabawić skojarzeń z „Looser” Becka – chociażby w takich kawałkach jak „Rebel” czy „Plasticine Boy”. No i oczywiście solówki, wyłaniając się z kompozycji zawsze sprawiają, że dzieje się ciekawie. Biliński jest zresztą kapitalnym gitarzystą – udowodnił to chociażby zbierając nagrody za najlepszą gitarę na festiwalach Go Rock i Bluesroads.

„Cow R” jest jednak albumem bardziej archetypicznym stylistycznie, bez kombinowania i dziwactw. O ile wcześniej mieliśmy do czynienia z postmodernizmem pełną gębą, tak tu – jak mówi sam Biliński: „płyta stała się rodzajem mojego hołdu dla całego nurtu klasycznego country”. Przede wszystkim zaś Hanka Williamsa, bo u podstaw miały być to covery wyłącznie tej legendy country. Ostatecznie na płycie znalazły się przeróbki standardów znanych z wielu wersji, odegrane raczej w zgodzie z klasyczną formą i melodyką. Americana w swoim najczystszym obliczu.

Biliński postawił na totalny minimalizm w większości oparłszy utwory na gitarze akustycznej i wokalach. I w tych coverach brakuje mi jednak szczypty szaleństwa, improwizacji, awangardowego podejścia i eksperymentów, do których Biliński przecież przyzwyczaił. To nie jest też tak, że minimalizm jest zły, przecież już wcześniej w repertuarze Radio UFO pojawiały się takie numery jak akustyczna, instrumentalna perełka „Dzicz” czy piękna, minimalistyczna opowieść „The End”. Jednak przy okazji tych coverów brakuje trochę instrumentalnej nadbudowy, tudzież delikatnego wychylenia się poza strefę komfortu oryginalnego brzmienia. Bo Biliński nawet nie próbuje reinterpretować gatunku, on po prostu go odtwarza ze wszystkimi jego przywarami i anachronizmami brzmieniowymi, zupełnie jak bracia Coen przepisując jeden do jednego sceny z „Prawdziwego męstwa”, co wcale nie musi oznaczać, że ich wersja nie jest dobrym filmem.

Tak jak „Blood On The Saddle” w wykonaniu Texa Rittera brzmiał jak pastisz kowbojskich przyśpiewek, tak samo jest u Bilińskiego. Natomiast bywa też tak, że pewnych elementów brakuje, jak chociażby harmonijki w „Blues Stay Away from Me”, która tak pięknie ogrywała motyw w interpretacji braci Delmore. Oczywiście gitarowo bywa tu naprawdę spektakularnie, bo spirytus movens Radio UFO ma jednak te palce szybkie i zwinne, powiedziałbym, że momentami jest tu wirtuozersko.

I to nie jest tak, że ta płyta mi się nie podoba. Podoba mi się w takim samym stopniu jak podobała mi się muzyka obracającego się w podobnych klimatach Jakuba Wilaka czy zespołu Yellow Horse, tylko że od Radio UFO oczekiwałbym chyba więcej zabaw formą, a dostałem album w stylu „Foreverly” Billie Joe Armstronga i Norah Jones. Co ciekawe napisane przez Jacka Bilińskiego numery „Venty Blues” i „Dolly Koko” wypadają chyba bardziej interesująco niż covery. Jeśli ktoś lubi klasyczne brzmienie country i bluesa, czyli takie jak z westernów z Johnem Waynem to „Cov R” będzie w punkt dla niego. Mnie jednak bardziej kręcą spaghetti westerny czy anty-westerny, gdzie w granicach gatunku zrywa się z jego podstawowymi zasadami. Podobny koncept stosował Radio UFO na poprzednich dwóch płytach. Tu Biliński do sprawy podszedł inaczej. Czy lepiej? To już zależy od podejścia do klasyki.