Dead Can Dance

Dionysus

Gatunek: Folk

Pozostałe recenzje wykonawcy Dead Can Dance
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2018-11-23
Dead Can Dance - Dionysus Dead Can Dance - Dionysus
Nasza ocena:
9 /10

O śmierci! Czy zatańczysz ze mną?

Przeszło sześć lat przyszło nam czekać na kolejny album studyjny Lisy Gerrard i Brendana Perry’ego, czyli mistycznego Dead Can Dance. Ten czas, osłodzony albumem koncertowym z 2013 roku, warty był każdej upływającej do nieskończoności sekundy. Dziewiąty krążek duetu, zatytułowany „Dionysus”, okazuje się bowiem wielkim dziełem, dziełem na miarę wyobrażeń i oczekiwań związanych z twórczością i dziedzictwem Dead Can Dance.

Krążek, umownie podzielony na dwa akty, składa się łącznie z siedmiu utworów. To nieco powyżej trzydziestu sześciu minut muzyki będącej pozazmysłową wędrówką do wnętrza samego siebie. Twórczość Dead Can Dance wpisuje się więc w swej nieustanności w muzyczną metafizykę. Jest soundtrackiem dla ducha wszystkich słuchaczy oczekujących od muzyki głębokich przeżyć i niezatartych doświadczeń, równocześnie formą kontemplacji w rozpędzonej rzeczywistości, dla której marginesem pozostają wszelkie przejawy mentalnego uduchowienia. Na tym właśnie polega piękno „Dionysus”. To przestrzenna, wypełniona zachwycającymi wokalizami, refleksja nad otaczającą nas rzeczywistością, będąca równocześnie próbą sięgnięcia do niezatartych praw natury. To przesłanie, które można próbować zamknąć w kilku słowach, będących być może instrukcją do pełnego poznania płyty – zamknij oczy, nie patrz się na otaczający Cię świat, pozwól sobie uwierzyć, że poza Tobą istnieje tylko muzyka. Ty i muzyka.

Nowy album Dead Can Dance, tak jak wiele poprzednich, jest więc formą rytuału. Trudno o inną refleksję biorąc pod uwagę fakt, że na „Dionysus” oprócz klasycznych instrumentów usłyszymy liczne odgłosy natury – dziewicze komponenty fauny i flory jako element tożsamości muzyki tworzonej przez Lisę Gerrard i Brendanda Perry’ego. Rytualizacja brzmienia muzyki duetu stanowi więc naturalny element tożsamości krążka. Kilka pierwszych dźwięków w utworze otwierającym album przenosi słuchacza do świata, w którym muzyka instrumentalna koresponduje z wytworami planety Ziemia. Im głębiej będziemy poznawać „Dionysus”, tym więcej odnajdziemy tu pomostów pomiędzy tradycyjnymi instrumentami a dźwiękami, które wynikają z otaczającego nas świata i jego żywiołów. Przy końcu albumu nawet nie zdążymy się zorientować jak bardzo daliśmy się pochłonąć tej wypływającej ze świata natury muzyce. Obfitość zastosowanych pomysłów i żywiołowa celebracja niedocenianych darów Ziemi budzi wrażenie. Tym bardziej, że „Dionysus” okazuje się dziełem ze wszech miar spójnym, połączonym ze sobą w każdej części, tworzącym pełny obraz jedynej w swoim rodzaju muzyki made in Dead Can Dance.

W tej przestrzennej całości, tak barwnej i zarazem wzniosłej, niezwykłe sceny odgrywają – nomen omen – dionizyjskie wokalizy Lisy Gerrard. Australijska muza często dociera do wysublimowanych, eterycznych rejestrów wokalnych, nieraz też znacząco ożywiając swoje partie wokalne. Gerrard wokalizuje, łącząc się z magicznymi dźwiękami Dead Can Dance, ale też śpiewa eksponując swój organiczny talent. Partie śpiewu, o wiele intensywniej niż Lisa zaprezentował także Brendan Perry wpisując się w ten sposób w nurt najbardziej melancholijnych dokonań w swojej własnej twórczości, jak również w dziedzictwie australijsko-brytyjskiego duetu. Perry wdaje się w dialogi z wokalizami Lisy Gerrard przede wszystkim w drugiej części płyty – hipnotyzującej, wibrującej w świadomości słuchacza, nieco też przejmującej. Mimo, że „Dionysus” stanowi ucztę na temat naturalnych aspektów świata, to Dead Can Dance próbuje powiedzieć słuchaczom, iż otaczająca nas rzeczywistość zapędza ludzkość do miejsca, w którym Dionizje, naturalna radość ludzi, przemijają na rzecz prostych instynktów.

Jaki jest zatem „Dionysus”? Naturalny, piękny, dojrzały. Taki, jakiego mogliśmy oczekiwać od Lisy Gerrard i Brendana Perry’ego. Wszakże mistrzowski duet twórców nie zaskakuje, a tworzy muzykę, która jest godna wielkich przeżyć, a nade wszystko otwiera się na poszukiwania w słuchaczach tego, co dziś wydaje się ważne – równowagi w świecie, który zapomina o prawach natury. Album jest więc metafizycznym wołaniem o Dionizje dla mieszkańców tego świata. Zatem świętujmy w rytm tej uduchowionej muzyki!