Na debiucie Sosnowski miał jasno określoną filozofię krążka. W związku z niskim, albo nawet żadnym budżetem, muzyka musiała być minimalistyczna, prosto zaaranżowana, oparta głównie na gitarze i głosie.
Jeśli wierzyć muzykowi „The Hand Luggage Studio” nagrał na budżetowym laptopie i równie tanim, pożyczonym od kolegi mikrofonie. Koncepcja „mniej znaczy więcej” na drugiej płycie „Tylko się nie denerwuj” uległa zmianie, by nie rzec, że jest zaprzeczeniem pierwotnej idei grania po taniości. Tu Sosnowski ma za plecami perkusję, klawisze, a wreszcie gamę instrumentów dętych: Marcina Odyńca na saksofonie barytonowym, Rafała Dubickiego na trąbce i Michała Łuka na saksofonach. Do tego kobiece chórki, a w utworze „Hej!” nawet duet z Małgorzatą Ostrowską. Muzyka stała się więc rozbuchana formalnie, rozświetlana wybuchami niezwykle istotnych dla brzmienia nowego materiału dęciaków i ubarwiona nieomal gospelowymi chórkami.
Muzyka Ameryki jest tu wyraźna. Blues, gospel, folk, funk i rock, no i konotujące z jazzem instrumenty dęte, zupełnie jak u Toma Waitsa, chociaż można odnieść wrażenie, że u Waitsa jest nieco więcej mroku i pijackich rozrób, tymczasem Sosnowski mieni się tęczowymi kolorami, czasami może nawet zbyt blisko estetyki grania kabaretowego. Jeśli u Waitsa jest tania, podła whisky, to Sosnowski polewa raczej piwko w rytm wesołej biesiady.
Nie jest jednak „Tylko się nie denerwuj” zbiorem piosenek do śmiechu, tym bardziej, że numery są bogato zaaranżowane, w warstwie instrumentalnej dzieje się tu wiele (włączając solówki saksofonów, klawiszy bądź gitary), a i ten zachrypły wokal Sosnowskiego opowiada historię raczej zaangażowane, zaśpiewane z emocjami. Brakuje mi tu trochę utworów na miarę „Gniew” i „Deszcz” z debiutu, aczkolwiek chociażby „Jak na psy” czy „Taki sam” uderzają w podobne, podniosłe, ale i mocno introwertyczne tony. Z kolei „UFO”, „Dym” i „Dalej” sięgają po specyficzne dla Sosnowskiego utwory drogi, o życiu ale z przymrużeniem oka, na wesoło. Idealnie nadające się jako podkład dźwiękowy pod ucieczkę Benny’ego Hilla pod koniec każdego odcinka jego autorskiego programu.
Są też rzeczy trochę inne, ale wciąż idealnie wpasowujące się w estetykę Sosnowskiego. Pięknie bluesuje leniwy „Wieloryb”, skoczny funk pojawi się w „Bruce Lee”, w „S” uderzą przesterowane, blues-rockowe riffy dodając kawałkowi drapieżności. Trochę po dylanowsku a trochę jak u Bukartyka rozkołysze folkowy „Teraz dzwonisz”, a do tanga poniesie emocjonalny „Jak na psy”. Bez wątpienia czymś nowym w twórczości Sosnowskiego jest „Niedaleko stąd”, utwór w którym da się wyczuć disco, soul i r’n’b, pojawiają się nawet dyskotekowe syntezatory, ale ponownie gatunki są tak zmyślnie adoptowane, że pasują do artystycznego wizerunku Sosnowskiego.
Dzięki zastosowaniu bogatego instrumentarium jest to płyta inna niż minimalistyczny „The Hand Luggage Studio”, ale to też nie tak, że Sosnowski wymyślił się na nowo. Zupełnie nie! To wciąż spektrum gatunkowe i stylistyczne w jakie muzyk zabrał nas na debiucie, jest specyficzny quasi-amerykański klimat, bluesowy wydźwięk, knajpiana atmosfera i unoszący się zapach piwka. Po prostu teraz utwory zostały rozpisane na więcej instrumentów, rozbudowano ich konstrukcję. Dodatkowo całość nagrano w języku polskim. Brakowało na scenie tak barwnego artysty jak Sosnowski, więc dobrze, że już jest.