Doyle Bramhall II

Shades

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy Doyle Bramhall II
Recenzje
Grzegorz Bryk
2018-10-19
Doyle Bramhall II - Shades Doyle Bramhall II - Shades
Nasza ocena:
8 /10

Nowy album Doyle'a Bramhalla II przynajmniej na godzinę wyrwie Was z czasów efektów komputerowych oraz wszędobylskiej cyfryzacji i przeniesie do epoki technologii analogowych.

"Shades" brzmi jakby pochodził z przełomu lat 60/70, a dźwięk wypływał wprost spod igły gramofonowej - i piszę tu zarówno o estetyce w jakiej umiejscowiony jest krążek, nawiązującej do momentu świetności blues rockowego grania jak i soulu o wyraźnie rhythm bluesowych korzeniach, ale też mocno analogowej produkcji charakteryzującej się ciepłym brzmieniem. Jedni powiedzą, że tak już się nie gra, a sound jest anachronicznie nieznośny, drudzy zaś po prostu założą słuchawy na uszy i dadzą się ponieść tym kapitalnym numerom, w które Bramhall II włożył tyle serducha i instrumentalnych umiejętności, bo już teraz warto nadmienić, że gitara śpiewa tu bosko.

Ślicznotek na "Shades" jest całe mrowie, zaczynając chociażby od ballady na fortepian "Break Apart To Mend" (pod koniec przecudne nuty zagra też zawodząca gitara) czy fenomenalnego duetu z Norah Jones w przejmującym "Searching for Love", jest to zresztą bodaj najlepsza rzecz jaką Norah Jones nagrała od lat, a świdrujące gdzieś w tle klawisze autentycznie przyprawiają o ciarki. Na koniec rozbuja "Going Going Gone" - soulowo-bluesowe balladzicho trochę w stylu "Purple Rain" z kapitalną solówką w duchu Gary'ego Moore'a. Bramhall nawiąże do The Beatles i folkrocka przy okazji "Consciousnes", a w "Live Forever" wybrzmią echa psychodelicznych Pink Floyd, Cream, Hendrixa czy Iron Butterfly. W solowo-funkowym "Everything you Need" partie gitary zagrał Eric Clapton. A są jeszcze tak fajne numery jak osadzony w southernowych klimatach "Hammer Ring", ponury, nieco orientalny "Parvanah" czy świetny na refrenie "London To Tokyo" podkręcony dodatkowo fortepianem i smykami.

Bramhalla II po raz pierwszy zobaczyłem, gdy wycinał wespół ze Snowym Whitem solówkę do "Dogs" na koncertówce Rogera Watersa. Samą prezencją zwrócił uwagę, nie rozchodzi się wyłącznie o charyzmatyczny wygląd, ale przede wszystkim dość niespotykany sposób gry - Bramhall jest leworęczny, ale odwracając gitarę nie zmienił układu strun, więc basowe ma na dole gryfu. Już tylko to wyróżnia go spośród wielu. Ma jednak Doyle i ogromne umiejętności, bo jego gitarowe odjazdy zawsze wzbudzają mój zachwyt, a tych na "Shades" jest bardzo dużo. Doyle Bramhall II stylem nawiązuje zarówno do bluesa, soulu jak i rocka, serwując wyśmienitą mieszankę, przy której można się rozpływać. I należałoby się przyczepić, że na przykład taki "Love and Pain" jest zdecydowanie przearanżowany, ale to nie przeszkadza mu być przy tym wciąż niezłą piosenką.

"Shades" to jedna z płyt, które działają jak wehikuł czasu i jeśli jest się olbrzymim miłośnikiem brzmienia i estetyki ogólnego przekroju muzyki lat 60 i 70, to album bez najmniejszym wątpliwości wam się wkręci. Chcę mieć "Shades" na winylu!

Powiązane artykuły