Live at Carnegie Hall - An Acoustic Evening
Gatunek: Blues i soul
Przodownik pracy Joe Bonamassa niezmiennie wyrabia 300% normy i nie ma roku, by na rynku nie pojawiło się dzieło podpisane jego nazwiskiem.
"This train don't stop for no one / This train got a mind of its own / This train don't wait for no one / This train, I'm gonna leave this town" - tak śpiewa Joe Bonamassa w otwierającym nowe wydawnictwo utworze "This Train" pochodzącym ze świetnego ostatniego albumu "Blues of Desperation". Trudno oprzeć się wrażeniu, że napędzana muzycznym ADHD kariera gitarzysty mknie jak tytułowy pociąg. W końcu "Live at Carnegie Hall - An Acoustic Evening" to już piętnasta koncertówka w karierze ledwie 40-letniego Bonamassy. Co więcej, niedawno na rynku pojawiła się przecież w każdym calu rewelacyjna akustyczna koncertówka "An Acoustic Evening at the Vienna Opera House". Określenie 'niedawno' odnosi się jednak do zwykłych śmiertelników, bowiem w czasie czterech lat dzielących obydwa wydawnictwa Joe zdążył wydać jeszcze osiem (!) innych albumów nagranych na żywo. Powrót do akustycznych dźwięków wydaje się więc - z jego perspektywy - jak najbardziej uzasadniony.
"Live at Carnegie Hall" w pewnym stopniu powiela schemat płyty nagranej w wiedeńskiej operze - Joe raz jeszcze postarał się o międzynarodowy skład towarzyszących mu muzyków. W styczniu 2016 roku, podczas dwóch koncertów w kultowej Carnegie Hall w Nowym Jorku, na scenie pojawił się 9 osobowy zespół, w skład którego weszli, poza Bonamassą, chińska wiolonczelistka i erhuistka Tina Guo, egipski perkusjonista i kompozytor Hossam Ramzy, który ma na koncie m.in. współpracę z Jimmy Page'm i Robertem Plantem, a także Reese Wynans (fortepian), świetny Anton Fig (perkusja), Eric Bazilian (mandolina, lira korbowa, saksofon, gitara akustyczna, wokal) oraz australijskie wokalistki i wokalista - Mahalia Barnes, Juanita Tippins i Gary Pinto.
Aż by się chciało zobaczyć to wszystko na własne oczy, bo "Live at Carnegie Hall" ukazał się oczywiście również w formacie DVD i Blu-ray, ale niestety tak się złożyło, że dysponuję tylko nośnikiem audio. 'Tylko' to zresztą słowo klucz, bo tak jak w przypadku "An Acoustic Evening at the Vienna Opera House", gdzie główną siłę materiału stanowił obraz cudów wyprawianych przez muzyków, tak samo byłoby zapewne w przypadku nagrania z Nowego Jorku. Nie da się ukryć, wersja CD bez obrazu nie rusza tak jak powinna, a fakt ponownego połączenia muzycznych kultur ewidentnie schodzi na dalszy plan. Tym bardziej, że tym razem lider projektu nie pozostawił zbyt wiele miejsca towarzyszącym mu muzykom, może poza Tiną Guo, która "Woke Up Dreaming" rozpoczyna solową partią, brzmiącą jak wariacja na temat "Lotu trzmiela", później zaś aktywnie prowadzi z Bonamassą wiolonczelowo-gitarowy dialog. Szkoda, że podobnych momentów nie ma na "Live at Carnegie Hall" więcej.
Przearanżowane utwory z "Blues of Desperation" prezentują się świetnie (niestety, zabrakło kompozycji tytułowej), podobnie zresztą jak większość innych utworów, pod którymi podpisał się Bonamassa, choć wersje takich kawałków jak "Dust Bowl" czy "Driving Towards the Daylight" wykonane w Wiedniu podobały mi się bardziej. Przy okazji, ciekawostką jest otwarcie wspomnianego "This Train", w którym Reese Wynans przemyca intro znane z nieśmiertelnego "Locomotive Breath" Jethro Tull. Tematyczna zbieżność obu tytułów nie jest przypadkowa. Od pewnego czasu Bonamassa, który może wybierać w stale rosnącym repertuarze, ucieka od sztandarowych do niedawna kompozycji i rzeczywiście w setliście koncertu zabrakło takich przebojów jak "Slow Train" czy "The Ballad Of John Henry". I nie ma w tym nic złego, przynajmniej do momentu, gdy kończy się pierwszy, bardzo solidny krążek, a do odtwarzacza trafia płyta nr 2.
Tu napięcie siada już za sprawą pierwszego, przesłodzonego "Mountain Time" (czy nie lepiej sprawdziłby się "Mountain Climbing"?), a później wzrasta tylko sporadycznie, głównie dzięki "Woke Up Dreaming". Niezbyt trafione okazują się umieszczone tu covery, może z wyjątkiem starego standardu Blind Alfred Reeda "How Can a Poor Man Stand Such Times and Live", który nie wypada gorzej niż interpretacja Bruce Springsteena, oraz akustycznej wersji "Song of Yesterday". Utwór ma odpowiedni klimat, szczególnie dobrze pracują perkusjonalia Hossama Ramzy i nie można mu właściwie niczego zarzucić. Choć nie da się ukryć, że 'elektryczny' oryginał Black Country Communion brzmiał po prostu lepiej. Znacznie gorzej jest za to z "Hummingbird" Leona Russela, który wypada całkowicie bezpłciowo. A także z popową balladą "The Rose". Owszem, pasuje ona do repertuaru Amandy McBroom albo Bette Midler, ale w wykonaniu Bonamassy brzmi, jakby wpadła do niej torba cukru. Nie idź tą drogą, Joe, pop zostaw innym. Po tak przesłodzonym daniu dobrze smakuje gorzka kawa, ale tej gitarzysta postanowił słuchaczom oszczędzić, ponieważ "The Rose" zamyka album.
Podsumowując, "Live at Carnegie Hall - An Acoustic Evening" jest trochę nierówna. Być może na nie do końca trafioną setlistę wpływ ma klęska urodzaju w koncertowych wydawnictwach Bonamassy, który chcąc uciec od powtarzania znanych publiczności kompozycji sięga po inny repertuar. Tak czy owak, mimo wad nowe wydawnictwo to kawał solidnej rozrywki. Jednocześnie, można odnieść wrażenie, że krótki urlop nie zaszkodziłby ani Joe, ani jego - przynajmniej tym mniej fanatycznym - fanom.
Szymon Kubicki