Live In Amsterdam
Gatunek: Blues i soul
Beth Hart i Joe Bonamassa. Muzyczne małżeństwo z rozsądku czy idealnie dobrana para? Odpowiedź na to pytanie przynosi DVD "Live In Amsterdam".
To było kilka lat temu w Amsterdamie: gitarzysta zafascynowany występem Beth, zagaił jej męża, a zarazem managera, czy jest szansa na współpracę z Hart. Bonamassa chciał trochę pojammować z ekspresyjną wokalistką i - w razie sukcesu - zarejestrować materiał. Dalszy ciąg ten historii dobrze znamy. Jej kolejne rozdziały, płyty "Don't Explain" oraz "Seesaw" zostały docenione przez krytyków i fanów, a druga z nich była także nominowana do nagrody Grammy.
Pora na kolejny akord tego przedsięwzięcia, wydawnictwo koncertowe zatrzymane na filmie podczas występu pary w Koninklijk Theater Carre w, a jakże, Amsterdamie. Dostajemy od Hart i Bonamassy kapitalnie zrealizowany pokaz bluesrockowej ekspresji. Urzeka tu już filmowy wstęp, niczym czołówka przedstawiający miasto oraz głównych bohaterów wydarzenia, które za chwilę ujrzymy. A później? Obcujemy z dwiema godzinami świetnego materiału: sfilmowanego w najwyższej jakości przy użyciu wielu kamer, które nadają obrazowi dynamiki. Perfekcyjne wykonania kolejnych numerów brzmią jak żyleta. Doprawdy, od strony technicznej dawno nie widziałem tak dobrego DVD.
Wybór materiału oczywiście nie zaskakuje, słyszymy tu 17 kawałków zarejestrowanych podczas wspólnych sesji Beth i Joe, "Baddest Blues" z ostatniego solowego albumu artystki "Bang Bang Boom Boom" (gitarzysta zagrał w nim solo) oraz "Someday After Awhile (You'll Be Sorry)" z repertuaru Freddiego Kinga, odśpiewane przez Bonamassę.
Ciężko wyróżnić którykolwiek z utworów, wszystkie zagrano z pieczołowitością, mocną, ekspresją i polotem. Beth utrzymuje najwyższą formę wokalną przez cały występ i skacze na nas tym swoim drapieżnym głosem, szarpiąc za serce (krzyk w "Nutbusg City Limits" - mistrz). Joe z kolei trzyma się z tyłu, z gracją łkając na każdej ze swoich gitar.
Jedyne czego mi brakuje, to nieco większej interakcji głównych bohaterów. Owszem, prezentują najwyższy bluesowy kunszt, są z jednej strony precyzyjni jak w zegarku, z drugiej bajecznie swobodni. Jednak nie potrafię dostrzec chemii na linii Hart-Bonamassa. A ta, jestem pewien, musi istnieć, w innym wypadku ten projekt dawno by upadł. Na szczęście trwa dalej i czaruje nas znakomitą muzyką.
Jurek Gibadło