Coma skacze na główkę: nie dość, że nagrała kolejną płytę, która dostarczy pożywkę hejterom, to jeszcze wprawia w konsternację fanów rockowej przebojowości.
Zanim przyjechałem na studia do Krakowa, niewiele wiedziałem o tutejszym środowisku kibicowskim. Sam się z siebie dziś śmieję, że naiwnie wierzyłem w możliwość kibicowania dwóm klubom piłkarskim naraz: Wiśle i Cracovii. Już na miejscu nowo poznani koledzy, a później napotkani na niektórych osiedlach panowie w dresach wytłumaczyli mi mniej lub bardziej kulturalnie, że "ku**a tak nie będzie!". Albo w tę, albo w drugą stronę. A ja po prostu chciałem mieć te wojenki w dupie.
Piszę o tym, ponieważ mam wrażenie, że na pewnym poziomie w sieci toczy się podobna wojenka wśród fanów i hejterów Comy. Nie możesz być zdystansowany. Jeśli pochwalisz za coś zespół Roguca, zaraz dostaniesz bęcki, że ci słoń na ucho nadepnął. Z kolei jeśli pobawisz się w wyśmiewanie rogucowszczyzny, znaczna część fanów zespołu będzie uprzejma zauważyć, że - mówiąc delikatnie - niewiele wiesz o prawdziwej, dobrej muzyce. Owszem, z racji pięcioletniego milczenia ekipy z Łodzi dyskusje jakby z lekka przycichły, choć mam pewne wątpliwości, czy na zawsze. Swoją drogą - to chyba jednak spory sukces zespołu, jeśli mało kogo pozostawia obojętnym.
Ja obecnie należę właśnie to tej grupy osób wzruszających ramionami na dźwięk nazwy Coma, choć nie ukrywam, że za czasów licealnych i studenckich lubiłem sobie z Piotrkiem R. ryknąć "Niczego nie bęęęęęęędzie żaaaal!". I właśnie z powodu rzeczonego dystansu stwierdziłem, że na spokojnie zrecenzuję krążek "2005 YU55", machając ręką na obie strony wspomnianego konfliktu.
Jako się rzekło, to płyta inna niż dotychczasowe dokonania Comy, choć pewnie najbliżej jej do drugiego krążka "Hipertrofii". Tu także mamy do czynienia z koncept albumem, którego bohaterem jest Adam Polak. Co możemy o nim powiedzieć? Przeczuwam, że to wolny strzelec między 30 a 40 rokiem życia. Trochę marzyciel, ale na ekstrawertyczną modłę. Kocha poezję oraz używki. Miejscami zdradza podejście do życia określane - Państwo wybaczą prostactwo - powiedzeniem "kto wybrzydza ten nie rucha".
Jak to zwykle u Comy bywa, uwagę zwracają teksty, zdecydowanie bliższe solowym dokonaniom Roguckiego, pełne poezji. Dla niezorientowanych, autor zostawia wskazówkę dotyczącą swoich inspiracji w piosence "Łąka 3", wymieniając w tekście Stanisława Barańczaka. Ja odnajduję tu także echa twórczości Andrzeja Bursy. Piotr ma podobne ciągoty do spisywania obyczajowych strumieni świadomości, w których roi się od przemyśleń rozczarowanego światem faceta, patrzącego błędnie przez okno na szare blokowisko i palącego przy tym papierosa. Radość odnajduje tam w górze, gdy już robi się ciemno. Kto nie lubi patrzeć w gwiazdy leżąc na łące, niech pierwszy przestanie marzyć.
Pisanie rzeczonym strumieniem świadomości, pozbawionym herbat wznoszących krzyk to nie jedyna odmiana w twórczości Comy. Drugą jest sama muzyka. Próżno szukać tu typowego rocka, do którego łodzianie przyzwyczaili nas na poprzednich czterech albumach. Owszem, takie "Zaduszki" mają w sobie znany nerw i niezły gitarowy riff, z kolei w końcówce "Magdy" robi się na tyle ostro, że Roguc postanawia przypomnieć nam, iż potrafi wydrzeć gębę. To jednak tylko wyjątki.
Na "2005 YU55" rządzi trans. Wciąż sporą rolę odgrywają tu gitary - choć głównie ogołocone z przesterów - a samego siebie przechodzi Rafał Matuszak. Basistę od dawna uważam za najlepszego muzyka Comy, a ten odwdzięcza mi się piękną, mantryczną grą. Za klimat odpowiada tu jednak głównie elektronika. To ona nadaje puls, tworzy tło kawałków, domalowuje smukłe elementy w miejscach, gdzie nie przeciśnie się dźwięk gitary.
Zespół odchodzi też od typowo piosenkowej formy: zwrotka-refren-zwrotka-refren-przejście-refren. 17 kawałków składających się na płytę, analogiczne do liryków, to dźwiękowy strumień, który zakręca, gdy tylko muzykom spodoba się sprowadzenie go na inną trasę. Czy to dobrze? Dla poszukujących artystycznych wzlotów - pewnie tak. Kto jednak oczekuje szaleństwa na koncercie, może się srogo zawieść. Podejrzewam, że Coma rozegra to jak na trasie promującej "Czerwony Album". Najpierw odegra misterium "2005 YU55", które jednych wynudzi, innych uwiedzie, zaś po przerwie wróci z mocnym uderzeniem.
Jaki jest więc ten album? Dokładnie taki, jak moja postawa wobec Comy. "Taki se o". Daleko mu do rewelacji, która porwie tłumy lub zmusi do dłuższej refleksji. Sam mógłbym szukać elementów wspólnych z Polakiem, ale najzwyczajniej zespołowi nie udaje się mnie do tego zmobilizować. Nie jest też słaby, jak chcieliby żądni krwi. Sporo tu ciekawych pomysłów, zwłaszcza jeśli chodzi o formę utworów, jak i aranżację. O wykonawstwie nie wspominam, bo co by nie mówić: chłopaki z Comy grać i śpiewać potrafią. Ot, mocny środek skali, z kciukiem lekko wychylonym ku górze.
Jurek Gibadło