Po trzech latach, jakie minęły od wydania bardzo dobrze przyjętego "Blue Record" ekipa z Savannah w Georgii powraca z nowymi kolorami.
Kiedy słuchałem po raz pierwszy "Yellow And Green" wiedziałem, że jest to album z gatunku kocham/nienawidzę. Może znajdzie się parę osób o mniej skrajnych poglądach, ale słowa mojego redakcyjnego kolegi zagadniętego o nowy Baroness tylko mnie w tym utwierdziły. "Nie no, te pioseneczki to jak dla mnie oni sobie mogą wsadzić w...". Tak krótko i treściwie podsumował najnowsze dziecko Amerykanów.
Ostatnio w sludge'owych okolicach można zauważyć zjawisko ...(tu wstaw dowolną nazwę) goes mainstream. Trend zapoczątkowali Mastodon. Później brzmienie złagodziła Kylesa. Teraz ich śladem podążą Baroness. Może nie mówimy o mainstreamie spod znaku Radia Zet, choć niewątpliwie z trójki wymienionych najbliżej do list przebojów byłoby właśnie Baroness, głównie za sprawą warstwy brzmieniowej. Lubię od czasu do czasu posłuchać lżejszych produkcji, więc mnie to nie razi, jeśli jest po prostu dobre. A takie są "The Hunter" Mastodon, "Spiral Shadows" Kylesy, a także "Yellow And Green" Baroness. Jeśli ktoś zaczyna przygodę z tymi zespołami od wspomnianych płyt, może przeżyć mały szok, jeśli sięgnie do ich debiutów. Ten kierunek zmian nie przeszkadza mi, jeśli czuję, że jest naturalny, nie ma w nim fałszywej nuty, chęci zarobienia "łatwych" pieniędzy. Na "Yellow And Green" wszystko mi pasuje.
Formacja ma za sobą znakomite wydawnictwa ("Red Album", "Blue Record"), na których pokazali, że w psychodelicznych, sludge'owych klimatach czują się jak ryba w wodzie. John Baizley objawił swój talent do tworzenia świetnych, zapadających w pamięć, tematów. Być może było tak, że wyszedł z kolegami przed dom, rozejrzał się, pomyślał 'rachunki zapłacone, rodzina szczęśliwa, zdrowie jest, cholera, czemu by nie nagrać tym razem czegoś prostszego, może odrobinę sentymentalnego'. Tak naprawdę nie wiem, co skłoniło go do tego, może to była przemyślana decyzja, może akurat takie numery naturalnie wychodziły na próbach, może to był impuls zainspirowany jakimś zdarzeniem. Tak czy inaczej, efektem jest lekki, fajny krążek w sam raz na nadchodzące lato.
Zespół swój materiał oddał w ręce speca od alternatywnych klimatów Johna Congletona, który ma za sobą pracę nad znakomitymi płytami The Appleseed Cast czy This Will Destroy You. Na dodatek nie stroni od popowych produkcji (Mozella). Trafiony wybór.
Czysto muzycznie mamy do czynienia, jak zauważył cytowany kolega, z pioseneczkami. A raczej z piosenkami. Początek w postaci "Take My Bones Away", w którym jeszcze pojawiają się mocniejsze gitary, to dobry alternatywno rockowy numer. Chwytliwy, zagrany do przodu, idealnie nadający się na singiel. Kolejne kawałki z pewnością staną kością w gardle starym fanom Baroness. Zupełnie poważnie myślę, że może to być dla nich rzecz nie do przełknięcia. Przede wszystkim dominujący na krążkach klimat. Sentymentalny, refleksyjny, miejscami nieco rzewny (może u twardzieli wywołać mdłości). To jakby muzycy sami sobie zafundowali podróż w minione czasy. Taki zabieg musi siłą rzeczy zawierać trochę ckliwości, chyba, że to same złe wspomnienia.
Chłopaki z Savannah pozwolili sobie na pełną swobodę twórczą i brzmieniową. Tak w warstwie bębnów, jak i gitar w poszczególnych utworach pojawiają się różne brzmienia, jakby muzycy testowali możliwości studia. Nie jest tak, że jeden kawałek brzmi zupełnie inaczej od drugiego, chodzi o pewne niuanse brzmieniowe rozsiane po obu krążkach. Osią piosenek jest perkusja. Ona nadaje rytm wokół którego budowane są melodie. Zwykle jest to niespieszne, lekkie granie, równy rytm. Gitary również plumkają wokół bębnów, i tak wędrują od popu czy rocka z lat '60 i '70 obowiązkowo zahaczając o psychodelię (Jefferson Airplane, Pink Floyd, Led Zeppelin...), do jak najbardziej współczesnej alternatywy (Pinback i parę innych). Każdy kolejny utwór niesie ze sobą temat, za którym z przyjemnością podążam i wyczekuję, co przyniesie następny. Znalazło się też miejsce dla akustycznych kawałków, które świetnie brzmią z bardzo dobrymi wokalami. Nie spodziewałem się, że Baizley może tak dobrze śpiewać, jego barwa głosu idealnie wpisuje się w klimat albumu.
Może to nadchodzące lato, może coś innego, ale słucham tej dwupłytówki i wciąż nie mogę się nią znudzić. Z chęcią oddaję się temu leniwemu nastrojowi, lekko psychodelicznym jazdom, popowej melodii, wciągającej warstwie rytmicznej, sentymentalnemu klimatowi. Baroness nie oglądając się na nikogo nagrali to, co chcieli. Jestem pewien, że jedni zakochają się w tej płycie, inni nie zostawią na zespole suchej nitki. Miejski zgiełk, centrum Warszawy, wsiadam na rower, odpalam w playerze "Yellow And Green" i przenoszę się do Savannah, czas odpocząć, wyluzować...
Sebastian Urbańczyk