Mastodon

The Hunter

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Mastodon
Recenzje
2011-09-27
Mastodon - The Hunter Mastodon - The Hunter
Nasza ocena:
8 /10

W ciągu ostatnich lat muzycy Mastodona upolowali groźnego Lewiatana, wspięli się na Krwawą Górę rojącą się od dziwnych stworów i eksperymentowali z podróżami astralnymi. Czy po tym wszystkim mogą czymkolwiek zaskoczyć fanów?

Mastodon to zespół, który z płyty na płytę wyraźnie i dynamicznie ewoluował. Od prawie deathmetalowego debiutu przez przebojowego, choć nadal ciężkiego "Leviathana" i połamane, szalone "Blood Mountain" po spokojne, nasiąknięte duchem King Crimson "Crack The Skye". Po przesłuchaniu tej ostatniej pozycji zastanawiałem się, w jakim kierunku członkowie grupy pójdą na kolejnym albumie.  

"The Hunter" jest odpowiedzią na to pytanie. Troy Sanders i spółka są chyba bardzo pewni obranej przez siebie drogi. Przed premierą płyty opublikowali w sieci trzy nowe utwory, zaś na kilka dni przed wypuszczeniem jej do sklepów pozwolili fanom przesłuchać całość. I faktycznie, nie mają się czego wstydzić.

Może dla wielu to, co napiszę, będzie nadużyciem, ale uważam, że Mastodon nagrał swój "Black Album". Oczywiście nie w sensie stricte stylistycznym, bardziej w kontekście podejścia członków zespołu do komponowania. Tym razem bowiem muzycy zrezygnowali z długich i rozbudowanych form muzycznych, większy nacisk kładąc na spójne, wpadające w ucho kompozycje. Głównie z tego powodu album przy pierwszym kontakcie sprawia wrażenie płytkiego i wywoła liczne kontrowersje. Wszystkim malkontentom polecam wsłuchanie się (jak zwykle!) w partie perkusji Branna Dailora, solówki gitarowe czy, mające szanse wejścia w kanon, riffy. Mastodon pokazuje, że grając melodyjnie i na swój sposób przebojowo można zachować techniczne smaczki kompozycji.


Materiał stanowi pewien mariaż "Blood Mountain" z "Crack The Skye" i - co istotne - jest to pierwszy od debiutanckiego "Remission" album nie będący konceptem (tu kolejne nawiązanie do "czarnej" Metalliki). Słychać, że muzycy przez ten fakt poczuli się wyjątkowo wolni. Takie dynamiczne numery jak "Black Tongue", "Curl Of The Burl" czy "Spectrelight" przywołują na myśl ten pierwszy krążek oraz kontrastują choćby z delikatniejszym, "uduchowionym" "Creature Lives" czy nagraniem tytułowym. Warto wspomnieć także o "Dry Bone Valley" brzmiącym jak młodszy brat "Colony Of Birchmen" i tym samym mającym spore szanse stania się kolejnym singlem. Czy jednak nie brak tutaj eksperymentów, które wcześniej miały swoje ważne miejsce w dyskografii grupy? Oprócz wspomnianego "Creature Lives", brzmiącego jak alternatywna ballada z psychodelicznym, prawie ambientowym intrem, nie ma tutaj szaleństw czy odjazdów pokroju "Bladecatcher". Chyba, że uznać za takowe "Bedazzled Fingernails" z zastosowanymi w nim efektami. Pewną próbą nagrania łagodnego przeboju jest za to wieńczące całość "The Sparrow". Z jakim efektem? Co najmniej zadowalającym.

Zespół podszedł do swojego najnowszego albumu w bardzo przemyślany i inteligentny sposób. Muzycy dostrzegli chyba, że ściganie się ze sobą na obecnym etapie ich kariery nie ma już sensu i lepiej z obecnych dokonań ulepić po prostu bardzo dobry materiał. Ponoć już teraz - jak sugerował w swojej recenzji mój kolega po piórze - są "modni". Podejrzewam, że parę miesięcy po premierze "The Hunter" ich dokonania będą także powszechnie znane…

Jacek Walewski