Manifest Fulary
Tak jak obiecałem miesiąc temu, w tym odcinku warsztatów przedstawię swój manifest twórczy. Tego typu tekst zawiera dwie rzeczy: poglądy i program działania.
Tekst przeznaczony jest do wszystkich muzyków czytających "Gitarzystę". Pewnego dnia na festiwalu gitarowym w Meksyku, na którym miałem przyjemność występować, zastanawiałem się nad tym, po co ja właściwie gram na gitarze. Kiedy zaczynałem grać, marzyłem o tym, żeby stać się guitar hero. Wielu z nas marzy też o karierze muzyka sesyjnego grającego u boku największych sław. Inni marzą o tym, by przeprowadzić się do Nowego Jorku i tam grać pod swoim nazwiskiem na scenach najsławniejszych klubów na świecie. Wielu z nas marzy o chwili, kiedy "ktoś zadzwoni i zmieni nasze życie". Jednak moim zdaniem to wszystko jest... mało ważne. Chodzi tylko o jedno: żeby muzyka była dobra. A kiedy taka jest? Jest - kiedy mi się podoba, a mnie się mało co podoba. Jestem surowy w ocenie, gdy słucham muzyki robionej przez innych, i jeszcze bardziej surowy, kiedy słucham swoich nagrań. To dość subiektywne i osobiste, więc nie będę się na ten temat rozwodził. Z ogólnych spraw według mnie najważniejsze są dwie rzeczy: muzyka powinna poruszać (wyrażać emocje) i nie może być wtórna, czyli artysta powinien mieć swój Styl. Miarą Stylu przez duże "S" jest liczba naśladowców. Jeśli ktoś chce grać jak X, a nie jak Steve Vai ani jak Joe Satriani, to oznacza, że artysta X ma swój Styl. Dość obszerny tekst pt. "Styl" znajdziecie na portalu www.guitarzone.org w "Czytelni". Naprawdę warto go przeczytać i się chwilę zastanowić. Ale dziś będziemy mówić o czymś innym.
W tej chwili mamy różnego rodzaju gitarzystów. Jedni grają tylko w domu, inni na weselach i bankietach, inni są sławnymi muzykami sesyjnymi, inni grają na gitarach klasycznych utwory dawnych mistrzów, jeszcze inni uczą w szkołach muzycznych, są też tacy, co robią kariery ze swoimi zespołami, i tacy, którzy robią kariery solowe pod swoim nazwiskiem... Każdy z tych zawodów muzyka jest odmienny. Niekiedy muzycy wykonują kilka zawodów naraz i gdy zaczynamy grać na gitarze, wydaje nam się, że możemy ciągnąć wszystkie sroki za ogon. Niestety tak nie jest. Różnica między graniem sesyjnym a komponowaniem jest mniej więcej taka, jak między kierowaniem bolidem formuły jeden i kierowaniem autobusem. To są dwaj zupełnie inni kierowcy. Inaczej ćwiczymy to i to, inne kwalifikacje trzeba zdobyć i zupełnie inną pracę wykonywać potem do emerytury.
Nie wszyscy muzycy robią to, co robią, żeby muzyka była dobra. Nawet dobry nauczyciel muzyki w PSM ma związane ręce programem nauczania. Muzyk sesyjny zmuszony jest często do nagrywania gniotów, nie mówiąc już o graniu na weselach. Niektórzy to po prostu lubią i chwała im za to. Inni robią to tylko dla pieniędzy. Żadna praca nie hańbi i nikogo nie krytykuję. Jednak ja nie robię takich rzeczy i naprawdę brutalne musiałoby być życie, by mnie do tego zmusić.
Postanowiłem, że nie będę w moim życiu podejmował żadnych zadań związanych z muzyką, które polegałyby tylko na zarabianiu pieniędzy, a byłyby sprzeczne z moim widzeniem "dobrej muzyki". Mógłbym grać hip-hop, gdyby ten realizował moje artystyczne wizje.
Co należy zatem robić, żeby stworzyć taką "dobrą muzykę"? Może łatwiej napisać, czego nie należy robić. Przede wszystkim nasza muzyka nie może być zbitką zagrywek innych wielkich artystów. Kopiując np. Vaia i Satrianiego, nigdy nie zrobimy "dobrej muzyki". Zawsze będzie to brzmiało prawie jak Vai i prawie jak Satriani, lecz nie będzie żadnej wartości w tym unikalnym połączeniu stylów. Bo to "prawie" robi wielką różnicę. Więcej na ten temat we wspomnianym artykule.
Poza tym musimy sobie zdać sprawę z siły naszego umysłu i nieograniczonych możliwości w myśleniu i realizowaniu naszych pomysłów. Gitarzyści boją się myśleć. Wolą ćwiczyć z książek, chodzić na lekcje gry i w ten sposób uważają, że już temat koncepcji jest rozwiązany. Lekcje i książki są potrzebne, ale my, gitarzyści, musimy używać naszego mózgu, a nie tylko palców. Myślenie to inaczej koncepcje, pomysły i wizje. Im więcej, tym lepiej. Nawet warto przestać ćwiczyć palce, a zacząć w to miejsce ćwiczyć mózg - efekty będą zadziwiające, bo cała ta muzyka, którą kiedykolwiek zagramy, pochodzi z naszej głowy, a nie z rąk.
Jeśli marzą Wam się wyjazdy na międzynarodowe festiwale gitarowe, to tędy droga. Sam nie jestem wybitnym muzykiem, mimo to od kilku lat już tak funkcjonuję i zainteresowanie osób postronnych moją muzyką dawno przekroczyło jej faktyczną wartość (biorąc pod uwagę moją surową ocenę).
Koncepcje to nie komponowanie. Komponujemy przeważnie bez problemu już od chwili poznania pierwszych akordów. To raczej pomysły muzyczne, o których możemy powiedzieć, że są tylko nasze. Mogą dotyczyć dowolnego elementu muzyki, np. rytmu (jak jeden z pomysłów Krantza), barwy (jak u Jima Halla), frazowania (jak u Metheny’ego), artykulacji (jak u SRV), formy, faktury, dynamiki, akcentowania, harmonii, kompozycji jako takiej, składu zespołu itp., itd. Pomysły mogą być małe i wielkie - im więcej, tym lepiej. Sam miałem ich kilka, pierwsze nieświadome, potem już tak. Jeden z nich to barwa czystej gitary jazzowej (bez góry) wykorzystywana w tappingu oburęcznym. Do dziś nikt tego nie robi, bo to dość trudne artykulacyjnie (metoda ta jest wymagająca). Inny pomysł to gitara dwugryfowa do tappingu. Takie instrumenty nie są rzadkością, w tappingu jednak królują Stick, Warr, które są brzmieniowo bardziej basami ze względu na długą skalę gryfu. Na marginesie mogę tu napisać, że moja dwugryfówka zainspirowała Partyzanta, którego pierwsza "dwururka" była moją sygnaturą. Ten instrument był wynikiem analizy dzieł Bacha. Strojenie i dwa gryfy znacznie ułatwiają granie tych utworów praktycznie bez dodatkowych przeróbek, co było konieczne, gdy grałem na zwykłej gitarze (np. transponowanie fragmentów itp.). Jeszcze innym pomysłem była technika portato (rodzaj artykulacji w tappingu), która też była wynikiem analizy wykonań fortepianowych Bacha oraz jazzowych utworów Pata Martino. Tę artykulację opisałem w mojej książce "Tapping oburęczny. Szkoła na gitarę", która ukazała się niedawno na rynku. Ale to wszystko za mało. Niektóre z tych pomysłów (jak np. brzmienie albo portato), mimo iż są ważne, stają się zauważalne dla ekspertów, a nie dla przeciętnych słuchaczy.
Kolejny pomysł, tym razem dość widoczny, to była improwizacja polifoniczna. Kilka lat temu zacząłem się zastanawiać, jakie zastosowanie może mieć tapping oburęczny, i wtedy pomyślałem, że to dobry pomysł. Proponuję zapoznać się z zapisem fragmentu improwizacji do utworu "Careless Whispers" George’a Michaela. Ćwiczę w ten sposób od 2004 roku różne utwory i metoda zaczęła działać, choć do perfekcji daleko. Wytyczyło mi to plan pracy na wiele kolejnych lat... Taki pomysł rodzi też nowe idee. Teraz można się zastanowić, jak wykorzystać artykulację gitarową albo efekty (jak np. wah-wah) w polifonii. W kolejnym odcinku warsztatów będziemy kontynuować nasze rozważania polifoniczne. Napiszę o mojej metodzie, podam konkretne konkluzje oraz sposoby, jakimi możemy walczyć o wielkie sceny festiwali gitarowych przy pomocy innych, naszych własnych pomysłów - cdn.