LABOGA The Beast

Rodzaj sprzętu: Wzmacniacz

Pozostałe testy marki LABOGA
Testy
2012-01-30
LABOGA - The Beast

Wszystko zaczęło się ponad cztery dekady temu, kiedy młody gitarzysta i pasjonat elektroniki nazwiskiem Laboga założył zespół rockowy. Większość młodych ludzi nie zdaje sobie sprawy, jakie to były czasy - tak łatwo dostępny obecnie dobry sprzęt gitarowy był wówczas rzadkością.

Okazało się, że łatwiej było zrobić wzmacniacz samemu, niż znaleźć takowy na rynku. Całe szczęście! - mam ochotę krzyknąć - ponieważ od wykonania dla siebie i reszty zespołu niezbędnej amplifikatury rozpoczęła się 43-letnia już historia marki Laboga. Kolejne konstrukcje, takie jak 200-watowy wzmacniacz (dla katowickiej grupy Hokus) czy 100-watowy Diamondsound (zbudowany dla basisty Niebiesko- Czarnych) - były przysłowiowym kamykiem, który poruszył lawinę.

Firma, wówczas pod nazwą Labsound, wytwarzała nagłośnienie używane przez artystów, takich jak: Niebiesko-Czarni, Homo-Homini, Jerzy Grunwald, Azyl P, Hak, Siekiera, Bank, Republika, Krzak, Wilczy Pająk, Perfect, T.Love, Daab, Czesław Niemen, Hokus, Jan Borysewicz, Andrzej Pluszcz, Zdrowa Woda, Flap Jack, Wojtek Pilichowski i wielu, wielu innych. W latach 90. firma zmieniła nazwę na Laboga, zdobywając szereg nagród (srebrne i złote medale) i wyróżnień (Najlepszy Polski Produkt) na targach branżowych. Obecnie flagowymi wzmacniaczami wytwarzanymi pod logo Laboga są: Mr. Hector, Alligator, Caiman oraz The Beast, którego europejska premiera miała miejsce na tegorocznych targach Musikmesse we Frankfurcie. Właśnie ten model, w wersji combo, dotarł na testy do naszej redakcji. Sprawdźmy więc, "z czym to się je"...

The Beast


Bestia ukryta jest w czarnej obudowie o szerokości 460 mm, głębokości 235 mm i wysokości 440 mm, zabezpieczonej chromowanymi okuciami. Pomimo dość kompaktowej wielkości combo zaskakuje wagą 15,5 kg - to więcej niż spodziewalibyśmy się "na oko". To wynik bezkompromisowego podejścia przy projektowaniu tej konstrukcji i zastosowania porządnego transformatora, pełnowymiarowego 80-watowego głośnika i solidnej obudowy. Moc wzmacniacza to 15 W, które można obniżyć przełącznikiem do 8 W. Wspomnianym elementem poruszającym powietrze jest tutaj głośnik Celestion Seventy 80 zyskujący ostatnio coraz większą popularność (siedzi m.in. w testowanej niedawno serii HT Venue firmy Blackstar).

Przedwzmacniacz Labogi The Beast oparto na dwóch lampach 12AX7, a końcówkę mocy na dwóch EL84. Lampki napędzają dwa kanały: czysty i przesterowany. Zobaczmy, co oferuje nam panel przedni. Idąc od lewej, znajdziemy tam: gniazdo INPUT o czułości -10 dBV, sekcję kanału Clean z potencjometrami GAIN i CHARACTER, przełącznik kanałów, sekcję kanału Drive z potencjometrami GAIN, BASS i TREBLE, gałkę MASTER VOLUME, a także znajdujące się za logo modelu przełączniki II/0/I i ON/OFF. Uzupełnieniem jest oczywiście panel znajdujący się z tyłu wzmacniacza. Umieszczono tam gniazdo zasilania MAINS wraz z szufladką bezpiecznika Slo Blo fuse T630mA (w razie jego przepalenia jest tam również załączony drugi, zapasowy bezpiecznik), wejście FOOT SW., sekcja trzech wyjść SPEAKER OUTPUT (4/8/16 Ohm), wyjścia PHONES oraz XLR LINE OUT z wbudowanym DI-boxem, a także przełącznik SPEAKER ON/OFF. Obejrzeliśmy "bestyjkę" z każdej strony, więc nadszedł czas, by nakarmić ją prądem.

Gramy


Zanim włączy się Labogę The Beast, trzeba się upewnić, że przełącznik II/0/I znajduje się w pozycji "0" - to odpowiednik STAND BY w innych wzmacniaczach. Włączamy zatem POWER i po około minucie, kiedy lampy się nagrzeją, można zacząć grać. Combo, jak na tak małą moc, jest zaskakująco głośne. Na szczęście wyposażono go w potencjometr MASTER VOLUME, którym można ustawić poziom, komfortowy nawet w przysłowiowej sypialni, i cieszyć się amplifikacją bez obawy, że sąsiad wezwie straż miejską.

Co ciekawe, wzmacniacz generuje niewielką ilość szumów i zakłóceń nawet przy maksymalnie rozkręconych gałkach GAIN. To dobra wiadomość zarówno dla tych, którzy pragną raczyć się przesterem hi-gain o trzeciej nad ranem, jak i tych, którzy wzmacniacz nabędą jako część systemu do nagrywania. Tych drugich ucieszą także dwa kolejne dobrodziejstwa, jakie konstruktor przewidział w tym modelu. Pierwsze to wyjście DIRECT OUT typu XLR z wbudowanym DI-boxem i emulacją kolumny głośnikowej, na które sygnał wpada zaraz po końcówce mocy. Dodatkowo odseparowanie galwanicznie od wzmacniacza zapobiega generowaniu uciążliwych przydźwięków. Druga z przydatnych opcji to możliwość odcięcia głośnika dedykowanym przełącznikiem SPEAKER ON/OFF. Po jego wyłączeniu aktywowane jest sztuczne obciążenie wzmacniacza. Jest to użyteczne zarówno podczas nagrywania w studio, jak i na żywo, kiedy chcemy odciąć combo jako źródło dźwięku, a sygnał podać na mikser i do osobistego odsłuchu. Jakość emulowanych wyjść jest nieprzeciętnie dobra, więc jest to dość przydatna opcja.

Jakkolwiek, jak już wspomniałem, wzmacniacz jest dość głośny przy wyższych ustawieniach MASTER VOLUME i aktywowanym trybie 15 W (jak pisze dla porównania producent, "wzmacniacz 50 W jest tylko o 5,3 dB głośniejszy"), więc w bardziej kameralnych sytuacjach Laboga The Beast sprawdzi się także na scenie. Jedyne, czego mi tu brakuje, to pętla efektów, dzięki której byłaby możliwość wyjścia do ulubionego racka po preampie lub skorzystania z samej końcówki. W zasadzie trudno mi zrozumieć powody jej usunięcia w konstrukcji tej klasy. Tyle odnośnie funkcjonalności - a jak brzmi to combo?

Kanał czysty intryguje samotną gałką do modyfikacji barwy. Zwykle jest to TONE, ale tutaj podpisana jest ona CHARACTER. Jest to bowiem coś więcej niż tylko regulacja tonów polegająca na ścięciu lub dodaniu góry pasma. Tutaj jest to jakby 3-pasmowy equalizer wciśnięty do jednej gałki, której przekręcanie ma wpływ na wszystkie pasma. Zgodnie z nazwą uzyskujemy dzięki temu rozmaite charaktery brzmienia. Oczywiście najciemniejsze będą te w skrajnym prawym położeniu - docenią je zapewne gitarzyści jazzowi lub udający takowych. Skrajnie w lewo jesteśmy w krainie country, wśród brzmień określanych przez autochtonów mianem sparkle.

Na gitarze z przystawkami single-coil najbliższe mojemu poczuciu estetyki brzmienie znalazłem dokładnie pośrodku skali, gdzie brzmienie było najbardziej naturalne. Z jednej strony dobrze, bo jednak znalazłem odpowiadającą mi barwę (czy też jej "charakter"), ale z drugiej strony wolałbym, aby producent dał mi do dyspozycji niezależną korekcję. Takie potraktowanie kanału czystego oraz osobliwa jak na małe combo nazwa (The Beast) pozwala przypuszczać, że wzmacniacz dedykowany jest barwom przesterowanym.

Włączam kanał Drive i... bingo! Już niskie ustawienia GAIN są satysfakcjonujące, a podłączony do pieca Stratocaster wyraźnie ożywa. Mniej więcej do połowy skali mamy tu raczej lekki przester (oczywiście na przystawkach o normalnym sygnale) określany jako crunch. Poziom przesterowania, uwypuklany charakterystyką głośnika Celestion Seventy 80, zachęca jednak do podłączenia wiosła z humbuckerami. Powyżej godziny dwunastej gałki GAIN zaczynamy wchodzić na terytorium metalu, thrash metalu i coraz cięższych brzmień. Wzrasta nasycenie harmonicznymi i łatwość, z jaką wyskakują spod palców sztuczne flażolety. Dimebag Darrell byłby dumny, grając na "bestii" swoje panterowe riffy. Przy maksymalnym odkręceniu gałki GAIN jesteśmy już w krainie brzmień hi-gainowych o sporej kompresji i mocno saturowanym przesterze - co ciekawe - przy bardzo cywilizowanej głośności.

To jest głównym atutem tej konstrukcji. Można uzyskać barwy zwykle kojarzone z dużo większymi wzmacniaczami typu head i dużo większymi poziomami głośności. Zaletą jest także możliwość podpięcia pełnowymiarowej kolumny, co nie tylko poszerza samo brzmienie (Tommy Denander demonstrował to podczas tegorocznej serii klinik w Polsce), ale daje również szansę na eksperymentowanie z różnymi typami głośników.

Podsumowanie


"Czuję w sobie bestię" - powiedział niegdyś pięściarz Rocky ustami Sylwestra Stallone'a. Podobnie jest z tym małym, 15-watowym piecykiem. On też czuje w sobie bestię. Jej pazur wychodzi na barwach przesterowanych od crunchu po hi-gain. Wielką zaletą pieca jest możliwość przeformatowania bestii w bestyjkę - wystarczy przełączyć combo w tryb 8 W i zmniejszyć MASTER VOLUME, by cieszyć się przesterami hi-gain, nie niszcząc słuchu sobie i sąsiadom. Żeby jednak nie było tak kolorowo, trzeba wytknąć brak niezależnej korekcji na kanale czystym i brak pętli efektów. Przy tej klasie sprzętu i domowo-studyjnym przeznaczeniu, to raczej opcje obowiązkowe.


konstrukcja:
lampowa
lampy: 2x12AX7 (preamp), 2xEL 84M (końcówka mocy)
moc: 15 W (z możliwością przełączenia do 8 W)
głośnik: 1x12" Celestion Seventy 80
kanały: 2 (Clean, Drive)
regulatory: GAIN (Clean), CHARACTER,
GAIN (Drive), BASS, TREBLE , MASTER VOLUME
przełączniki: CHANNEL SELE CT, II /0/I,
POWER, SPEAKE R ON/OFF
przyłącza: INPUT (1 MOhm, -10 dBV),
FOOT SW., SPEAKER OUTPUT
(4/8/16 Ohm), PHONES (16-600 Ohm), XLR DIRECT
OUT, MAINS (230 V AC/50 Hz)
wymiary: 460x235x440 mm (SxGxW)
waga: 15,5 kg



Krzysztof Inglik

Wynik testu
Funkcjonalność:
5
Wykonanie:
6
Brzmienie:
5
Jakość / Cena:
5