ORANGE Tiny Terror
Rodzaj sprzętu: Wzmacniacz
"Małego terrorystę" spotkałem po raz pierwszy oko w oko w dużym skupisku ludzi. Brzmi to jak początek powieści sensacyjnej, ale tak właśnie było...
Jako miłośnik klasycznych konstrukcji lampowych, będąc na targach Music Media w Krakowie, sporo czasu spędziłem przy ekspozycji wzmacniaczy Orange.
Tiny Terror przypomniał mi NRD-owski wzmacniacz MV-2 z przełomu lat 60. i 70., na którym uczyłem się grać jako młody chłopak. "Ionika", bo tak nazywano tę małą głowę (od organów lampowych, dla których pierwotnie był on przeznaczony), miała podobne wymiary i była oparta na tych samych lampach co Orange Tiny Terror. Historia zatoczyła więc koło, a zainteresowanie klasycznymi konstrukcjami nie słabnie, o czym świadczy rynkowa popularność wzmacniaczy z kategorii boutique.
BUDOWA
Wzmacniacz posiada bardzo prostą konstrukcję - i to zarówno jeśli chodzi o obudowę, jak i o układ elektryczny. Konstrukcja ta oparta jest na sprawdzonych wzorcach z lat 60., a więc z jednej strony jest nieco archaiczna, z drugiej zaś - to klasyka. Dwie lampy 12AX7 (ECC83) w przedwzmacniaczu i dwie EL84 w końcówce mocy to konfiguracja znana chociaż by z klasycznego Voxa AC15. Lampy wraz z transformatorem zasilania i transformatorem głośnikowym, które umieszczone są w pozycjach skrajnych i pod kątem 90 stopni względem siebie, zamontowano w górnej części korpusu. Natomiast w dolnej jego części ukryto pozostałe składniki układu elektrycznego.
Zarówno górę, jak i dół obudowy wykonano z ocynkowanej blachy stalowej o grubości 1.5mm. Poszczególne elementy wykonane są z giętych pojedynczych arkuszy połączonych kilkoma śrubami. Całość uzupełnia umieszczona na szczycie chromowana rączka i (na dole) gumowe nóżki. Uwagę zwracają kratki wentylacyjne dominujące na ściankach bocznych i tylnej.
Wzmacniacz Orange Tiny Terror pracuje w klasie A, co oznacza, że przez lampy końcówki mocy nieustannie płynie prąd spoczynkowy bez względu na to, czy przetwarzają one sygnał, czy nie. Skutkiem tego jest wydzielanie dużej ilości ciepła, przez co wzmacniacz wymaga dobrej wentylacji.
Wzmacniacze klasy A mają niewielką sprawność (rzędu około 20-30%), jednak z drugiej strony - przy niewielkiej mocy nominalnej - dają one najmniej zniekształceń.
Na przednim panelu znajduje się główny wyłącznik (prąd żarzenia) i przełącznik trójpozycyjny, którym możemy włączyć jeden z dwóch trybów pracy wzmacniacza: w pozycji górnej - 15W, w pozycji środkowej - STAND BY, w dolnej - 7W. Obok nich umieszczono kontrolkę zasilania, przy czym pod pomarańczowym ozdobnym oczkiem nie znajdziemy diody, lecz najzwyklejszą żarówkę. Na panelu znajdziemy także trzy potencjometry (VOLUME, TONE, GAIN) oraz gniazdo do podłączenia gitary.
Na tylnej ściance umieszczono gniazdo kabla zasilającego oraz trzy gniazda głośnikowe: jedno o impedancji 16Ohm oraz dwa 8Ohm. Podłączając kolumny (np. modele z oferty Orange - PPC112, PPC212, PPC 412), warto pamiętać o prawie odwrotności oporów i zajrzeć do dołączonej instrukcji w języku polskim. Wynika z niej, jakby na przekór opisowi gniazd, że do wzmacniacza Orange Tiny Terrora nie można podłączać jednocześnie dwóch kolumn 8Ohm, a tylko jedną, albo dwie paczki 16Ohm, ewentualnie jedną 8Ohm.
Do wzmacniacza dołączono torbę (z doczepianym paskiem), w której można go przenosić, chowając kabel zasilający do bocznej kieszeni.
WRAŻENIA
Prosta forma i barwne wykończenie sprawiają, że Tiny Terror nie tylko wyróżnia się wśród innych wzmacniaczy i sprzętu estradowego, ale również rzuca się w oczy w domu czy jakimkolwiek innym otoczeniu.
Mocna obudowa i sztywna chromowana rączka sprawiają wrażenie solidności. Podobnie rzecz się ma, jeśli chodzi o obsługę - nie sposób się pomylić, może z wyjątkiem gniazd i wyżej wspomnianych zasad podłączania kolumn.
Gumowe nóżki zapewniają stabilność, a wzmacniacz nie porusza się przy wkładaniu i wyjmowaniu wtyczki gitarowej, co przy niewielkiej masie i rozmiarach nie zawsze jest możliwe.
Przystępując do testu, w pierwszej kolejności podłączyłem wzmacniacz do jednego 12-calowego głośnika w otwartym combo. Grając na gitarze Fender Stratocaster USA 40th Anniversary (z przetwornikami Texas Special) w trybie 7W Orange Tiny Terror - już przy niewielkiej głośności - dał piękne, nasycone, czyste brzmienie charakteryzujące się dużą selektywnością i czystą górą. Wraz z odkręcaniem czułości zwiększała się kompresja i zaczął się pojawiać szlachetny overdrive, jaki można usłyszeć na wielu starych nagraniach.
"Mały terrorysta" daje dość dużo góry, więc odkręcenie gałki TONE dalej niż "godz. 12.00" powoduje utratę równowagi pasma. Przy mocniejszym przesterowaniu konieczne jest ustawienie jej w okolicach minimum, w przeciwnym razie dźwięk staje się suchy i raczej nieprzyjemny.
Podłączając Les Paula (Epiphone Standard Plus), kompresja i wrażliwość na siłę uderzenia - jak można się było spodziewać - radykalnie wzrosły, i w tej konfiguracji wzmacniacz dał okrągłe, ale nie zamulone barwy nadające się do jazzu czy lekkiego bluesa. Odkręcając coraz mocniej czułość, przeniosłem się w klimaty rocka lat 70., jednak brzmienie zaczęło tracić swój urok, gdy pozycja gałki GAIN przekroczyła "godz. 12.00".
Orange Tiny Terror bez wątpienia nie jest konstrukcją typu hi-gain i mimo sporego zapasu czułości mocne przestery nie są jego najmocniejszą stroną.
W trybie 15W wzmacniacz zachowuje się podobnie jak przy połowie mocy, z tą tylko różnicą, że przy tych samych ustawieniach gra głośniej - zbyt głośno jak na ćwiczenie w domu, ale z odpowiednim poziomem jak na próby i warunki koncertowe. Mam jednak wrażenie, że przy większej mocy gra już odrobinę mniej dokładnie, nieco brudniejszym brzmieniem.
Choć jest to wzmacniacz przeznaczony do gitary, nie mogłem się oprzeć pokusie podłączenia do niego basu bezprogowego z przetwornikami Seymour Duncan Basslines SJB-1 Vintage. Dźwięk, jaki wydobył się z głośnika, można śmiało nazwać ostatnim wyrazem modelu przetworników - był ciepły i wyjątkowo śpiewny, a przyprawiony delikatnym overdrive’em nie tracił klarowności i nie stawał się nosowy.
Po testach w warunkach domowych przyszła pora na sprawdzenie jego możliwości w studiu, do którego udałem się ze wzmacniaczem zapakowanym w firmową torbę. Po drodze zauważyłem, że duży jaskrawy napis "Orange" bardzo przyciąga wzrok przechodniów (co nie zawsze jest pożądane i bezpieczne). W każdym razie transport Orange Tiny Terrora w taki sposób jest komfortowy - w opakowaniu dorównuje swymi wymiarami i wygodą torbie fotograficznej,jest jedynie nieco cięższy.
Po podłączeniu do dwugłośnikowej zamkniętej kolumny wzmacniacz zaskoczył energią i mocnym uderzeniem, pozostawiając w tyle niektóre 30- a nawet 50-watowe konstrukcje różnego pochodzenia. Okazuje się, że nie ma powodów, by popadać w kompleksy z racji niewielkich wymiarów i pozornie małej mocy tego piecyka. Bez problemów sprawdza się on w zespole nawet z dość głośno grającym perkusistą, a jedynym mankamentem tej prostej konstrukcji jest brak pętli efektów - ale od czego są preampy i inne urządzenia? Nawet brak pogłosu nie wydaje się być w tym przypadku problemem, ponieważ brzmi on na tyle dobrze, że właściwie nic nie trzeba poprawiać.
PODSUMOWANIE
Podczas testów wzmacniacz sprawił mi dużo radości przede wszystkim znakomitym brzmieniem i ujmującą wręcz prostotą.
Wbrew obiegowym opiniom bazującym w dużej mierze na filmikach zamieszczanych w serwisie YouTube,w których różni gitarzyści wygrywają na nim wszystko, co tylko się da, ten wzmacniacz nie do wszystkiego jednakowo dobrze się nadaje.
Orange Tiny Terror ma znakomite, czyste brzmienie, można z niego uzyskać piękny overdrive, przyjemny crunch i świetne barwy rockowe utrzymane w stylistyce vintage.
Próba wykorzystania go w ostrzejszych gatunkach, choć możliwa dzięki sporemu zakresowi czułości, daje mniej więcej taki efekt jak "Master Of Puppets" zagrany na piecu Vox AC15.
Mimo nieco zawężonego pasma w stosunku do większości współczesnych konstrukcji Tiny Terror jest znakomitym piecykiem do ćwiczeń i nagrań, gwarantującym rasowe brzmienie przy niewielkiej głośności. W trybie 15W sprawdzi się również w warunkach estradowych, zapewniając przy tym rozsądny poziom głośności.
Zestawiając możliwości Orange Tiny Terrora z jego ceną i biorąc pod uwagę fakt, że w klasie poniżej 2.000 zł można znaleźć dwukanałowe lampowe combo (również wyprodukowane w Chinach), wydaje się, że nie jest on szczególnie tani. Ale z drugiej strony jest to wzmacniacz, który gra lepiej, niż można sądzić po jego skromnym wyglądzie, i - co ważne - brzmienie, jakie dzięki niemu uzyskujemy przy zastosowaniu dobrej kolumny, z pewnością warte jest tej ceny.
Testowany piecyk jak najbardziej godny jest więc polecenia.
Wojciech Wytrążek
regulatory: VOLUME, TONE, GAIN; wymiary: 305×155×135mm; waga: 6kg; wyposażenie: pokrowiec (torba na ramię);
kraj produkcji: Chiny