ENGL Savage 120 E-610

Rodzaj sprzętu: Wzmacniacz

Pozostałe testy marki ENGL
Testy
2009-03-06
ENGL - Savage 120 E-610

Kiedy niedawno rozpoczynałem przygotowania organizacyjno-logistyczne w celu przeprowadzenia niniejszego testu, niewiele wiedziałem na temat samego wzmacniacza i jego możliwości, a moimi działaniami kierowała czysta ciekawość.

Przeglądając aktualnie dostępne propozycje firmy Engl, natrafiłem właśnie na model Savage 120 E-610, który to wzmacniacz został określony przez mojego przyjaciela: "Ryczy jak mieszkaniec Parku Jurajskiego". Jako że znamy się od lat, wiedziałem, że należało potraktować to jako komplement oraz że ten gość o byle wzmacniaczu tak by się nie wyraził, postanowiłem więc sprawdzić, ile w tym stwierdzeniu jest prawdy...

BUDOWA

Ci, którzy chcą i lubią mieć czym pokręcić w gitarowym wzmacniaczu, mogą być zachwyceni już na samym starcie. Na pierwszy rzut oka - w gąszczu gałek, świecących kontrolek i przełączników zainstalowanych na panelu czołowym wzmacniacza - można by się pogubić lub nabawić typowych objawów oczopląsu, gdyby nie to, że świat gitarowych nowinek i zaawansowanych technologicznie konstrukcji zdążył nas już do tego i owego przyzwyczaić.

Engl Savage 120 dysponuje czterema kanałami (Clean, Crunch 1, Crunch 2 i Lead), które odpowiednio ustawione według indywidualnych preferencji mogą wystarczyć nawet najbardziej wymagającemu gitarzyście, w zasadzie w każdych warunkach - czy to na scenie, czy w studiu. Lampy przedwzmacniacza to 5 sztuk ECC 83, zaś końcówkę napędza jedna lampa ECC 83 oraz (i tu niespodzianka!) dwie duże lampy typu 6550 (wcześniej produkowana wersja wzmacniacza Savage 120 zaopatrzona była w lampy typu 6L6). Myślę, że uważnym Czytelnikom naszego miesięcznika nie trzeba specjalnie wyjaśniać, jak olbrzymi wkład w końcowe brzmienie wzmacniacza wnosi ta, na pozór niewielka zmiana. Lampy 6550 cieszą się dużym uznaniem za naturalność, przejrzystość i fantastyczny charakter przesterowania, a ciekawostką niech będzie fakt, iż są one bardzo wysoko oceniane zarówno przez producentów, jak i użytkowników lampowych wzmacniaczy audiofilskich z górnej półki cenowej.

Oprócz typowej trójzakresowej korekcji (TREBLE, MIDDLE, BASS) na każdym z kanałów mamy do dyspozycji również potencjometr CONTOUR oraz oddzielne regulatory czułości wejścia (GAIN) i głośności (VOLUME). Do końcowej obróbki sygnału na kanale czystym służą małe przełączniki umożliwiające przekształcenie barwy w bardziej wyrazistą, rozjaśnioną (BRIGHT) oraz delikatne, aczkolwiek bardzo klarowne, podbicie pasma środkowego (PRESHAPE).

Dla kanałów Crunch 2 i Lead przewidziano kolejny switch (ROUGH/ SMOOTH), który zmienia barwę na (dosłownie) szorstką lub gładką. W sekcji końcówki mocy odnajdziemy regulatory MASTER (A i B), filtr PRESENCE (również A i B) oraz dwa włączniki DEEP BOOST (działającego na dwóch oddzielnych torach). Ta ostatnia funkcja w praktyce okazała się szalenie przydatna, gdyż we wzmacniaczach gitarowych często bywa tak, że po włączeniu układu Boost najczęściej wybijają się częstotliwości górne, na którą to zmianę często nie mamy żadnego wpływu i która nie zawsze bywa przez nas pożądana.

ODPALAMY

Już pierwszy kontakt z odpalonym wzmacniaczem robi wrażenie typu "tak wygląda moje miasto nocą...", bowiem pomysłowe podświetlenie dwóch największych lamp czerwonymi diodami w połączeniu z ogólnym designem i ilością świecących wskaźników na panelu czołowym powoduje, że wzmacniacz ten prezentuje się naprawdę wyśmienicie. Jest to bez wątpienia rockowa arystokracja. Tradycyjnie rozpocząłem degustację dźwiękowych wrażeń od kanału czystego. Ustawiając wszystkie regulatory na "godz. 12:00", otrzymałem krystaliczną, przejrzystą, przepiękną barwę czystej gitary. Kanał czysty brzmi naprawdę wspaniale i, co ważne, po zdecydowanym dodaniu gainu na wejściu - nadal pozostaje czystym. Jest on niezwykle wręcz ciepły, osobiście plasowałbym go gdzieś pomiędzy dynamiką starych wzmacniaczy Fendera a ciosem najlepszych konstrukcji rodem z Petalumy w Kalifornii (niecierpliwych uspokoję, że brzmień typu crunch będą mieć jeszcze pod dostatkiem do ukręcenia na kanałach 2 i 3).

Dynamika kanału czystego jest naprawdę porażająca. Przyznam szczerze, że dawno nie miałem już do czynienia ze wzmacniaczem o tak doskonałym i tak obrabialnym brzmieniu kanału Clean, a trzeba w tym miejscu zaznaczyć, iż to właśnie ten kanał często bywa najsłabszym punktem, swoistą piętą achillesową, nawet bardzo drogich konstrukcji. Każda zmiana korekcji, delikatne podbicie basu lub dodanie środka dokonuje tutaj niewiarygodnych transformacji.

Kanały Crunch 1 i Crunch 2 wydają się być nieskończoną kopalnią inspiracji do klasycznego rockowego grania - od lekkich, chrapliwych brzmień po ostrzejsze riffy z gatunku NWBHM (czyli nowej fali brytyjskiego heavy metalu). Przełącznik CONTOUR otwiera przed nami świat zupełnie innych przesterowań niż te, które usłyszymy przed jego aktywowaniem. Wzmocnieniu ulega ilość środka, co w połączeniu z ilością gainu daje wiele kolejnych możliwości brzmieniowych. Chcąc podsumować temat kanałów Crunch, stwierdzam, że gdybym chciał nagrać na płytę dołączoną do "Gitarzysty" wszystkie smaczki brzmieniowe tychże kanałów, z pewnością objętość płyty okazałaby się niewystarczająca...

Czwarty kanał, czyli kraina przesterowań przez duże "P", to morderczy spektakl osiągów tego wzmacniacza. Gitarzyści grający wszelkie odmiany cięższego rocka i metalu z pewnością rozpłyną się w zachwytach. Gdybym miał określić otrzymane brzmienia samymi przymiotnikami, musiałbym użyć takich określeń jak: selektywny, wyrównany, chwilami miażdżący, za to z olbrzymią klasą i czystością przekazu. Możliwa do uzyskania ilość gainu jest aż nadto wystarczająca i, co ciekawe, nie powoduje zlewania się nawet bardzo gęstych riffów. Zakres korektorów barwy jest tak szeroki, że nie ma chyba brzmienia gitarowej solówki, które byłoby niemożliwe do podrobienia. Włączenie przełącznika DEEP BOOST wywołuje coś w rodzaju otwarcia bram piekieł z wszystkimi następstwami tego zdarzenia i wierzcie mi - ciężko oderwać się od tak znakomitego soundu. Gdy do tego wszystkiego dodamy znakomicie działającą pętlę efektową (szeregową lub równoległą) wyłania nam się obraz wzmacniacza wręcz idealnego, który ma szansę sprawdzić się w wielu warunkach.

PODSUMOWANIE

Wzmacniacz Engl Savage 120 to bez wątpienia w pełni profesjonalny i zaawansowany technologicznie sprzęt, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu gitarzyście myślącemu bardzo poważnie o wszystkich aspektach własnego brzmienia - czy to na scenie, czy też w studiu. Szczególnie przydatny może być wszędzie tam, gdzie potrzebny jest porządny metalowy sound, czyli we wszystkich cięższych odmianach rocka, grunge czy brzmieniach w stylu industrial metal. W zależności od rodzaju użytego sterownika nożnego (Z-3, Z-4 lub największy Z-10), w jednej chwili dysponujemy nawet sześcioma natychmiast dostępnymi ustawieniami.

Lista użytkowników tego i wielu innych produktów marki Engl jest ogromna, że wspomnę tylko takich gitarzystów, jak choćby: Steve Morse, Chris Impellitteri, Marty Friedman czy Vinnie Moore, a także instrumentaliści z zespołów: Rammstein, Dio, Cradle Of Filth, Kreator, Saxon, Hammerfall i Scorpions. I choć można śmiało powiedzieć, że testowany tu wzmacniacz przeznaczony jest generalnie do ostrzejszego grania, to jednak myślę, że każdy gitarzysta odnajdzie w nim cząstkę tego czegoś, co zwykle drzemie gdzieś w najgłębszych czeluściach gitarowej duszy, czegoś nieujarzmionego i... dzikiego (ang. savage - dziki). Bo taki właśnie jest ten wzmacniacz.

Jacek Rogalski

kanały: Clean, Crunch 1, Crunch 2, Lead;
lampy przedwzmacniacza: ECC 83 (5);
lampy końcówki mocy: ECC 83 (1),
6550 (2); waga: 20kg moc: 120W;
wymiary: 710×270×270mm (S×W×G)


Wynik testu
Funkcjonalność:
6
Wykonanie:
6
Brzmienie:
6
Jakość / Cena:
5