ORANGE Tiny Terror Combo
Rodzaj sprzętu: Wzmacniacz
"Mały terrorysta", który jest już znany naszym Czytelnikom z numeru 7/2008 "Gitarzysty", doczekał się kolejnego wcielenia.
BUDOWA
Tym razem głowę klasy A połączono z jedno głośnikową kolumną, tworząc w ten sposób poręczne combo. Sam wzmacniacz jest identyczny jak w wersji head - przedwzmacniacz oparty na dwóch lampach ECC83 (12AX7), końcówka mocy z dwiema lampami EL84, regulacja czułości, barwy i głośności, główny wyłącznik, przełącznik STAND BY z wyborem trybu pracy 7 albo 15W.
Drobny szczegół różniący obie wersje to konstrukcja obudowy. W wersji combo ocynkowana blacha stalowa jest wygięta odwrotnie, tak by możliwe było przykręcenie jej do ścianki skrzyni wykonanej ze sklejki o grubości 18mm. Combo ma konstrukcję otwartą i zastosowano w nim głośnik Celestion G12H-30 70th Anniversary. Jak wskazuje nazwa, głośnik upamiętnia siedemdziesiątą rocznicę powstania firmy (jubileusz ten przypadł na rok 1997). Głośnik G12H można umieścić między dwiema klasycznymi konstrukcjami: Vintage 30 i Greenback. Oczywiście zamiast jednego głośnika 16Ohm w obudowie można podłączyć dwie kolumny o impedancji 8Ohm.
Ponieważ większą część górnej ścianki zajmuje panel wzmacniacza, rączkę do przenoszenia 17-kilogramowego piecyka umieszczono na prawym boku. Aby zapobiec uszkodzeniom przeciwległej ścianki wyposażono ją w drugi komplet nóżek, dzięki temu - stawiając combo wyżej - mamy wygodny dostęp do potencjometrów i gniazda wejściowego.
WRAŻENIA
Głowa Orange Tiny Terror Combo została już dokładnie opisana w poprzednim teście w zestawieniu z dwiema różnymi kolumnami, dlatego tym razem skupię się jedynie na najistotniejszych cechach nowej konstrukcji. Sam wzmacniacz gra pasmem węższym niż większość współczesnych konstrukcji. Combo mocno podkreśla środek i górę pasma. Wraz z otwartą obudową umożliwia to uzyskanie bardzo jasnego brzmienia typu crunch.
Choć pasmo przenoszenia głośnika rozciąga się w granicach 75-5000Hz, trzeba zwrócić uwagę na jego zachowanie w przedziale 2-4kHz. Z jednej strony zapewnia to klarowność brzmienia, z drugiej - można zapomnieć o głębokim dole przy niewielkiej głośności. Równowagę pasmową wprowadza dopiero radykalne przykręcenie potencjometru barwy i mocniejsze wysterowanie wzmacniacza.
Combo gra niczym stare wzmacniacze z lat 60. i 70. z przewagą góry i jakby papierowym dołem. Barwy czyste i overdrive to powrót do okresu beatlemanii, z kolei mocniejsze przestery przywodzą na myśl przeboje grupy The Rolling Stones.
W tej kategorii piecyk sprawdza się znakomicie i nie ma zbyt wielu konkurentów. Brzmi archaicznie, a pozbawiony pogłosu może sprawiać wrażenie suchego, ale granie na nim sprawia dużą frajdę dzięki dużej wrażliwości na artykulację. Przy braku typowej trójpasmowej korekcji nie można się spodziewać szerokich możliwości brzmieniowych z jednym prostym filtrem. Ostro tnący środek ma jednak tę zaletę, że świetnie przebija się w graniu zespołowym i w miksie.
Drobną pomocą może okazać się użycie wynalazku, o którym gitarzyści czasem zapominają, czyli kontroli barwy w instrumencie. Czy taki charakter wzmacniacza należy traktować jako wadę? W przypadku tego urządzenia z pewnością nie. W ostatecznym rozrachunku lepiej mieć wzmacniacz, który ma jedno dobre brzmienie, niż piecyk upstrzony gałkami i przełącznikami umożliwiającymi uzyskanie szerokiej palety brzmień, z których jednak żadne nie jest zadowalające, nie sprawdza się w zespole, a tym bardziej nie nadaje się do rejestracji w studiu. Moc 7/15W w przypadku tej konstrukcji jest niejako zmyleniem przeciwnika, bowiem wzmacniacz pracujący w klasie A i podłączony do niego głośnik o skuteczności 100dB wprawiają wręcz w osłupienie.
Połowa mocy jest w sam raz do ćwiczenia w domu. Mieszkając w bloku, już przy nieco mocniejszym odkręceniu głośności możemy liczyć na nierytmiczną sekcję sąsiadów walących w ściany albo rury od kaloryferów. Pełna moc to nie tylko większa głośność, ale też nieco większa dynamika i minimalnie brudniejsze brzmienie.
Orange Tiny Terror Combo idealnie nadaje się na próby i granie w klubach - do większości zwyczajnych zastosowań większa moc nie jest potrzebna. Dotyczy to oczywiście normalnych okoliczności, w których wzmacniacz służy do uprawiania sztuki muzycznej określanej jako rock and roll, a nie do eksperymentów, których skutkiem (nawet ubocznym) jest uszkodzenie słuchu swojego albo słuchaczy.
Ze względu na jeden kanał i brak pętli efektów korzystanie z urządzeń wzbogacających dźwięk jest nieco utrudnione, chyba że wzmacniacz ustawiony na barwę czystą będzie pełnił rolę końcówki mocy po łańcuchu efektów. Jeśli ktoś pragnie wydobyć z niego bardziej współczesne brzmienia, zawsze może podłączyć do niego inne kolumny (albo nabyć ten sam wzmacniacz w wersji head).
Podobnie jak w przypadku wersji head, w internetowych serwisach wideo można znaleźć filmiki, których bohaterowie udowadniają, że Orange Tiny Terror Combo nadaje się do grania metalu. Zestawiając nazwę wzmacniacza z jakością dźwięku rzeczonych migawek, można odnieść takie wrażenie. Rezultat będzie mniej więcej taki, jak zagranie kawałka Megadeth czy Slayera na wzmacniaczu, którego Gary Moore używał do ćwiczenia bluesowych zagrywek przed wejściem do studia, albo na którym Jerzy Styczyński zagrał na jam session (na koncertach gra na dwóch AD30). Oczywiście na oficjalnej liście użytkowników Orange są nawet zespoły z krainy czarnego metalu, ale nie spodziewajmy się, że zobaczymy je na scenie z tym maleństwem.
PODSUMOWANIE
Orange Tiny Terror Combo to konstrukcja przede wszystkim dla purystów kontrolujących barwę i poziom przesterowania artykulacją i gałką głośności w gitarze. Bez wątpienia sprawdzi się on w studio nagrań. Jeśli komuś zależy na osiągnięciu zawodowego brzmienia w stylistyce vintage, które bez najmniejszych problemów wpasuje się w miks, ten wzmacniacz będzie znakomitym rozwiązaniem. Jest też idealnym wzmacniaczem do ćwiczeń, gwarantując znakomity dźwięk nawet przy bardzo małej głośności.
W klasie cenowej poniżej trzech tysięcy złotych można znaleźć bardziej funkcjonalne i atrakcyjniej wyposażone combo, jednak Tiny Terror - różniący się od nich pod względem brzmienia i wyglądu - posiada wyjątkowy urok. Swoją stylistyką wpasowuje się w specyficzną niszę rynkową i trudno przejść obok niego obojętnie.
Nie znam odpowiedzi na pytanie, co powoduje, że popularność lampowych piecyków małej mocy rośnie. Czy jest to przejaw mody na vintage, czy świadomy powrót do muzycznych korzeni? Wiem jednak, że piękno tkwi w prostocie, a Tiny Terror taki właśnie jest.
Wojciech Wytrążek