Nuno Bettencourt
Wywiady
2012-06-21
Gdy pojawił się na scenie z zespołem Extreme w latach 90., był jak chłopiec z plakatu, który przyciągał uwagę swoją grą na gitarze, a także swoim wyglądem.
Tworzył nie tylko dynamiczne solówki i riffy, ale również ballady w rodzaju "More Than Words". Teraz, po tych wszystkich latach, towarzyszy na scenie gwieździe muzyki pop - Rihannie. Nie znaczy to jednak, że zrezygnował z własnych projektów, bowiem już niedługo ukaże się nowy album zespołu Extreme. Niektórzy twierdzą, że to właśnie teraz Nuno gra ostrzej niż kiedykolwiek wcześniej. Nuno opowiada nam, jak to jest grać u boku bogini popu, o śmierci shreddu i ewolucji swojego sprzętu...
Zaczęły się lata 90. Potargane dżinsy i wytapirowane włosy wciąż były synonimem prawdziwego gitarzysty, czyli takiego, co to potrafi zagrać ostro i technikę ma w jednym palcu. Ale Nuno Bettencourt nawet wówczas zdecydowanie wyróżniał się na tle innych muzyków, i to nie tylko ze względu na swe fenomenalne umiejętności muzyczne, ale także na talent kompozytorski pozwalający mu na tworzenie wpadających w ucho riffów i solówek, którego - nie czarujmy się - brakowało wielu jego kolegom z branży. Na płycie zespołu zatytułowanej "Pornograffitti" z 1990 roku Nuno udowodnił swoje wybitne zdolności. Pokazał też, że potrafi pisać utwory pełne gitarowej wirtuozerii, do których można zwyczajnie potańczyć. Oszczędna ballada "More Than Words", będąca największym przebojem ze wspomnianej już płyty, być może jest prostym, akustycznym utworem, ale bez wątpienia jest też kompozytorskim majstersztykiem. W ostrzejszych utworach na płycie Nuno pokazał, co potrafi pod względem technicznym. Na przykład w intro do utworu "He-Man Woman Hater" atakował gryf swojego Washburna N4 z taką siłą i precyzją, że motyw ten został okrzyknięty mianem drugiego "Lotu trzmiela" Nikołaja Rimskiego-Korsakowa i otrzymał nawet swoją nazwę "The Flight Of The Wounded Bumblebee"…
Po rozpadzie zespołu w 1996 roku Nuno nie mógł narzekać na brak zajęć. Angażował się w wiele projektów, takich jak choćby DramaGods i Satellite Party Perry’ego Farrella. Jednak dopiero reaktywacja grupy Extreme w 2004 przyjęta została przez fanów bardzo entuzjastycznie. Od tego czasu zespół nieprzerwanie gra i koncertuje, a w 2010 roku ukazał się album koncertowy "Take Us Alive".
W końcu do Nuno zwróciła się pewna gwiazda z Barbados. Zaproponowała mu, żeby został jej gitarzystą. Odbyli razem dwie trasy koncertowe. Jak sam przyznaje, wolałby wprawdzie jechać w trasę promującą nowy album Extreme, ale nie mógł odmówić Rihannie… Czterdziestopięcioletni Nuno rzeczywiście jest w świetnej formie i wydaje się być zadowolony z tego, co robi. Choć sam jest trochę zaskoczony obrotem spraw, bo chyba nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie akompaniował gwieździe popu.
Jamie Dickson
zdjęcia: Joby Sessions
Zaczęły się lata 90. Potargane dżinsy i wytapirowane włosy wciąż były synonimem prawdziwego gitarzysty, czyli takiego, co to potrafi zagrać ostro i technikę ma w jednym palcu. Ale Nuno Bettencourt nawet wówczas zdecydowanie wyróżniał się na tle innych muzyków, i to nie tylko ze względu na swe fenomenalne umiejętności muzyczne, ale także na talent kompozytorski pozwalający mu na tworzenie wpadających w ucho riffów i solówek, którego - nie czarujmy się - brakowało wielu jego kolegom z branży. Na płycie zespołu zatytułowanej "Pornograffitti" z 1990 roku Nuno udowodnił swoje wybitne zdolności. Pokazał też, że potrafi pisać utwory pełne gitarowej wirtuozerii, do których można zwyczajnie potańczyć. Oszczędna ballada "More Than Words", będąca największym przebojem ze wspomnianej już płyty, być może jest prostym, akustycznym utworem, ale bez wątpienia jest też kompozytorskim majstersztykiem. W ostrzejszych utworach na płycie Nuno pokazał, co potrafi pod względem technicznym. Na przykład w intro do utworu "He-Man Woman Hater" atakował gryf swojego Washburna N4 z taką siłą i precyzją, że motyw ten został okrzyknięty mianem drugiego "Lotu trzmiela" Nikołaja Rimskiego-Korsakowa i otrzymał nawet swoją nazwę "The Flight Of The Wounded Bumblebee"…
Po rozpadzie zespołu w 1996 roku Nuno nie mógł narzekać na brak zajęć. Angażował się w wiele projektów, takich jak choćby DramaGods i Satellite Party Perry’ego Farrella. Jednak dopiero reaktywacja grupy Extreme w 2004 przyjęta została przez fanów bardzo entuzjastycznie. Od tego czasu zespół nieprzerwanie gra i koncertuje, a w 2010 roku ukazał się album koncertowy "Take Us Alive".
W końcu do Nuno zwróciła się pewna gwiazda z Barbados. Zaproponowała mu, żeby został jej gitarzystą. Odbyli razem dwie trasy koncertowe. Jak sam przyznaje, wolałby wprawdzie jechać w trasę promującą nowy album Extreme, ale nie mógł odmówić Rihannie… Czterdziestopięcioletni Nuno rzeczywiście jest w świetnej formie i wydaje się być zadowolony z tego, co robi. Choć sam jest trochę zaskoczony obrotem spraw, bo chyba nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie akompaniował gwieździe popu.
Czy kiedykolwiek spodziewałeś się, że będziesz grał z taką gwiazdą jak Rihanna?
Nigdy się tego nie spodziewałem, ale bardzo dobrze się bawię! Nie miałem w planach obecnej trasy. W Australii zakończyliśmy poprzednią i miałem zająć się organizacją kolejnych występów Extreme. W tym czasie pojawił się kryzys gospodarczy i wszystko się załamało dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Trasa z Extreme okazała się niemożliwa do zrealizowania. Bardzo mnie to przygnębiło. Kiedy więc Rihanna zadzwoniła do mnie i powiedziała, że bardzo chciałaby, żebym zagrał z nią jeszcze jedną trasę, to nie umiałem jej odmówić. Poza tym jest taka słodka i miła... (śmiech). To naprawdę świetna dziewczyna! Postanowiłem jednak, że będąc w trasie, nadal będę komponował i pracował nad materiałem dla Extreme. Jest przecież sporo wolnego czasu w ciągu dnia. Tak więc pisałem w autobusie i w hotelu. Tym sposobem mam już około 80 gotowych kawałków na nową płytę Extreme. Bardzo się z tego cieszę!
Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że nasi fani - ci, którzy nam jeszcze zostali - są nieco zdezorientowani. Wracamy, nagrywamy jedną płytę, jedziemy w trasę, po czym ja znikam i gram koncerty z Rihanną. To może wyglądać trochę podejrzanie (śmiech). Niestety ze względów ekonomicznych nie mogliśmy sobie pozwolić na całkowity powrót na scenę. Teraz jest trochę lepiej, choć nasza sytuacja wciąż nie jest rewelacyjna. Postaramy się jednak zrobić wszystko, żeby nam się udało.
Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że nasi fani - ci, którzy nam jeszcze zostali - są nieco zdezorientowani. Wracamy, nagrywamy jedną płytę, jedziemy w trasę, po czym ja znikam i gram koncerty z Rihanną. To może wyglądać trochę podejrzanie (śmiech). Niestety ze względów ekonomicznych nie mogliśmy sobie pozwolić na całkowity powrót na scenę. Teraz jest trochę lepiej, choć nasza sytuacja wciąż nie jest rewelacyjna. Postaramy się jednak zrobić wszystko, żeby nam się udało.
Jest duża muzyczna przepaść między hard rockiem i R&B reprezentowanym przez Rihannę. Czy trudno ci było dopasować swój styl gry do jej muzyki?
Można by się zastanawiać, czemu taki Nuno w ogóle zgodził się grać z Rihanną, przecież w jej piosenkach praktycznie nie ma gitary. Ale właśnie ten fakt stanowił dla mnie prawdziwe wyzwanie. Zawsze byłem trochę ekscentryczny, jeśli chodzi o podejście do gry. Zawsze też byłem fanem funky i gry bardziej rytmicznej. W muzyce Rihanny są elementy różnych gatunków: R&B, hip-hopu czy nawet reggae. Dlatego na początku było to dla mnie sporym wyzwaniem. Ale teraz czuję się swobodnie, grając tę muzykę. Oczywiście wykonywanie utworów Extreme jest dla mnie łatwiejsze, bo robię to praktycznie od zawsze. Poza tym o wiele łatwiejsze jest granie materiału, który samemu się napisało. Kiedy zabrałem się za utwory Rihanny, odkryłem, że gram rzeczy, których nigdy wcześniej nie miałem okazji poznać. Uczę się nowych rzeczy i ludzie, którzy oglądają nasze koncerty, później przychodzą do mnie i mówią dosłownie tak: "Nie mieliśmy pojęcia, że w muzyce Rihanny jest tyle gitary. Nie wiedzieliśmy, że ty stanowisz taką ważną część całego wydarzenia. To bardzo ciekawe. Nie spodziewaliśmy się zobaczyć czegoś takiego".
Jeden ze znajomych dziennikarzy był na waszym koncercie w londyńskiej O2 Arena. Powiedział nam, że to twoje najlepsze brzmienie na żywo, jakie kiedykolwiek słyszał. Wiemy, że od lat grasz na swojej starej gitarze N4 i używasz wzmacniaczy Randall NB King. Czy w trasę z Rihanną zabrałeś ze sobą coś dodatkowego?
To ciekawe, ale używam dokładnie tego samego zestawu, co zwykle. Zawsze byłem fanem dwóch mikrofonów: Shure’a SM57 i Sennheisera MD-421, które stoją obok siebie i zbierają sygnał z jednego wzmacniacza, poza osią głośnika - i to wszystko. Szczególnie podkreślam, żeby nic nie kombinować z sygnałem, czyli przede wszystkim nie dodawać żadnej korekcji. Myślę, że brzmienie jest dużo bardziej wzmacniane na potrzeby tak wielkiego stadionu i dlatego moja gitara brzmi inaczej. Poza tym nie używam żadnego dodatkowego sprzętu, wszystko jest takie samo jak zawsze. Nie zmieniłem żadnego pokrętła, nie podbijałem żadnych tonów, nie stosowałem też dodatkowych efektów. Absolutnie nic.
Kiedy grasz utwory Rihanny, musisz trzymać się sztywno scenariusza? Czy możesz sobie pozwolić na improwizację?
Przede wszystkim jest znaczna różnica między konwencjonalnie pojmowaną gwiazdą pop, taką jak na przykład Britney Spears, i Rihanną. Rihanna oczekuje na koncercie wykonania najwyższej jakości. Wszystko odbywa się na żywo, nic nie jest puszczane z półplaybacku, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Ona nie ma przygotowanych żadnych ścieżek wokalnych. Zespół to bardzo profesjonalni muzycy, którzy na żywo sprawdzają się genialnie - na przykład perkusista Chris Johnson grał ze Steviem Wonderem. Rihannie zależy na żywej muzyce, a nie na trzymaniu się sztywno ram. Granie z tymi muzykami sprawia mi wiele przyjemności. Poza tym Rihanna myśli nieszablonowo. W jej muzyce jest naprawdę sporo przestrzeni do wykazania się na instrumencie, nie tylko na gitarze.
Przede wszystkim znany jesteś z tego, że twoja gra jest bardzo rozbudowana pod względem rytmicznym. Przez to twoje riffy są bardziej w stylu funky, mają wiele synkop itd. Można powiedzieć, że zawdzięczasz tyle samo Jamesowi Brownowi, ile Van Halenowi. Czy fakt, że grałeś na perkusji, miał duży wpływ na twoją grę na gitarze?
Tak, na pewno ma to duży związek z grą na perkusji i rozumieniem, czym jest rytm. Różnica między mną i innymi gitarzystami polega na tym, że - nieważne czy słuchałem Led Zeppelin, czy Yes - zawsze zwracałem uwagę nie tylko na riffy, ale na to, jak gitara wpasowywała się w ścieżki innych instrumentów. Nigdy nie podchodziłem do tego w ten sposób, że po prostu słyszę melodię i ją śpiewam, słyszę riff i go gram. Wiedziałem, że ważny jest nie tylko sam riff, ale też wszystko, co się wokół niego dzieje. Ja słyszałem jakby wszystko naraz. Zacząłem więc dodawać do mojej gry partie rytmiczne, choć nie zdawałem sobie dokładnie sprawy z tego, co robię.
Poza talentem do spraw rytmicznych masz też niesamowite wyczucie melodii. To dzięki niemu Extreme wtargnął z impetem na światowe listy przebojów. Jak być supershredderem i jednocześnie nie utracić tych podstawowych umiejętności tworzenia melodii?
To pytanie za milion dolarów, szczególnie dla gitarzystów, którzy grają bardzo szybko (śmiech). Czy potrafią jeszcze coś wyrazić swoją grą? Sam zawsze miałem właśnie taki cel: wyrażać coś swoją grą. Nie wiem, czy udało mi się go osiągnąć. Zawsze chciałem przede wszystkim sprawić, żeby utwór charakteryzował się pewną wewnętrzną konsekwencją. Na naszej debiutanckiej płycie ("Extreme") znalazł się utwór "Play With Me", który jest zupełnie szalony. Dlatego solówka utrzymana jest w takim samym charakterze. Mam nadzieję, że melodia w nim również jest ciekawa i że spełnia swoje zadanie.
Czy wolisz grać melodie, czy trochę bardziej poszaleć?
Muszę przyznać, że ostry shred na pewno źle wpłynął na kondycję gitary. Nie chcę wieszczyć śmierci muzyki gitarowej, ale shred na pewno wbił jej mały gwóźdź do trumny. Późne lata 80. i wczesne lata 90. przyniosły inną modę: gitarzysta nie musiał już nic wyrażać swoją grą, ale ścigać się z innymi. Tak więc gra na gitarze stała się dyscypliną olimpijską. Oczywiście gitarzyści pokroju Paula Gilberta byli niezwykle utalentowani, ale w pewnym momencie młodzi ludzie, którzy słuchali ich gry, nie wiedzieli, w którą stronę mogą pójść dalej, jak mogą stać się jeszcze lepsi. Jedyną opcją było bardzo szybkie granie na zasadzie: "chcę grać szybciej, czyściej i słuchać moich szaleńczych wyczynów na instrumencie". Granie na gitarze stało się pokazem swych możliwości fizycznych. Nie liczyła się sztuka, nie liczyło się wyrażanie swoich uczuć i tego, co nam w duszy gra. To wszystko sprawiło, że ludzie poczuli przesyt muzyką gitarową. W pewnym momencie gitara przestała być atrakcyjna…
Jako nastolatek urywałeś się ze szkoły, żeby ćwiczyć grę przez siedem godzin dziennie. Byłeś prawdopodobnie najciężej pracującym wagarowiczem w historii. Czy już wtedy miałeś jakiś konkretny plan na przyszłość związany z gitarą?
Nie miałem żadnego planu. Nie ćwiczyłem według żadnych wytycznych. Nie brałem nigdy lekcji gry, na których ktoś kazałby mi grać skale. Po prostu musiałem to robić. Nieważne, co by to było; mogło to być napisanie "Midnight Express" lub po prostu granie kilku akordów, np. G, C i D. Nie pamiętam dokładnie, jak to wszystko przebiegało, jednak pamiętam to podekscytowanie i poczucie, że im więcej z siebie daję, tym więcej gitara daje mi w zamian. Po trzech latach nauki grałem już koncerty w klubach. Ludzie podchodzili do mnie i mówili, że daję niezłego czadu. Pytali, od jak dawna gram na gitarze. Kiedy mówiłem im, że gram od trzech lat, byli w szoku. "Ja gram od ośmiu czy dziewięciu lat i daleko mi do ciebie" - mówili. Obaj wiemy, że nie ma znaczenia, ile lat się gra. Możemy powiedzieć, że gramy od dwudziestu lat, ale ile tak naprawdę graliśmy w tym czasie? Myślę, że mnie udało się osiągnąć w trzy lata tyle, ile ludzie robią zwykle w dziesięć lat. Na tym polegała ta różnica.
Które aspekty twojej gry przynoszą ci najwięcej satysfakcji? Na początku byłeś wielkim fanem Van Halena i Briana Maya. Czy ich wpływ wciąż jest widoczny w twojej grze?
Zawsze wraca się do rzeczy, które kochało się za młodu. Wciąż podziwia się tych samych mistrzów. To, co robili Brian May, Eddie Van Halen, Jimmy Page czy Al Di Meola, po latach wciąż pozostaje dla mnie ważne. Z czasem zaczynam przywiązywać coraz większą wagę do brzmienia. Może to przychodzi z wiekiem. Człowiek dojrzewa i widzi inaczej pewne rzeczy. Od czasu do czasu słucham swoich wcześniejszych nagrań - rzeczywiście brzmią nieźle, ale jednocześnie brzmią zbyt niedojrzale. Byłem pełen pasji, ale też nieokiełznany. To trochę tak, jakby kurczak biegał na oślep, bo ma odciętą głowę. Jest w tym jednak młodzieńcza, nieposkromiona energia. To jak oglądanie starych zdjęć. Nic bym w nich nie zmienił, ale widzę różnicę między sobą teraz a sobą w przeszłości. Zawsze staram się rozwijać swoje umiejętności.
Kiedyś nie zwracałeś uwagi na brzmienie?
Zwracałem uwagę na brzmienie, ale nie zwracałem uwagi na niuanse brzmieniowe. Kiedyś myślałem, że fajnie jest ściśle współpracować z perkusistą, potem doszedłem do wniosku, iż muszę mieć więcej swobody i potrzebuję nieco uwolnić się od sekcji rytmicznej. Wówczas wydawało mi się, że to, co robię, jest bardzo dobre i nie ma innych rozwiązań. Takich rzeczy się nie wie, gdy się ma 19 lat, ale z czasem docenia się wagę tych wszystkich niuansów. Z jednej strony chce się grać tak jak kiedyś, bo to dowód na to, że się nie starzejemy - wciąż chce się grać szybko. Z drugiej zaś strony zwraca się też uwagę na jakość swojej gry.
Koncertowanie z Rihanną jest dla ciebie sporą frajdą. Wciąż jednak Extreme jest dla ciebie numerem jeden. Co twoim zdaniem przyniesie najbliższa przyszłość?
Tego nie wiem. Dużo się nauczyłem podczas tej trasy z Rihanną. Myślę, że to mi bardzo dobrze zrobiło, bo potrzebowałem pewnego rodzaju wakacji. Mogłem grać z basistą, z którym normalnie nie miałbym szansy zagrać, albo z klawiszowcami… To niewiarygodne, jakie rzeczy potrafią wyczyniać ci kolesie na swoich instrumentach. Poprosiłem o dużą garderobę, gdzie można by wstawić perkusję oraz klawisze i gdzie wszyscy moglibyśmy razem pograć. To jest niesamowite uczucie. Świetnie mi się z nimi współpracuje. Nie jestem fanem muzyki instrumentalnej, ale naprawdę uważam, że powinniśmy zagrać razem kilka koncertów. Byłaby to wybuchowa mieszanka R&B, funky, hip-hopu, czyli wszystkiego po trochu.
A koledzy z Extreme czekają…
No właśnie. Mam poczucie, jakbym ich trochę zawiódł. Tęsknię za graniem z nimi i chciałbym wkrótce do nich wrócić. Ale tak naprawdę czuję się wybrańcem losu. Jestem 45-letnim gitarzystą, którego wybrała do swojej trasy 23-letnia artystka, jedna z największych gwiazd muzyki pop na świecie...
Który aspekt wspólnego koncertowania najbardziej ci się podoba?
Młodzi ludzie, którzy przychodzą na koncerty Rihanny, nie wiedzą zbyt dużo o gitarze. Dzięki mnie często mają z nią pierwszy prawdziwy kontakt w swoim życiu i dzięki mnie ją poznają. To mi daje dużo satysfakcji. Mam wrażenie, że pierwszy raz widzą na scenie prawdziwy zespół i gitarzystę z prawdziwego zdarzenia. Po koncertach podchodzą do mnie młodzi ludzie i mówią, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszeli. Paradoksalnie ta trasa podniosła również popularność zespołu Extreme - niektórzy po koncercie Rihanny wpisują w Google moje nazwisko, trafiają na Extreme i zaczynają interesować się naszą muzyką oraz gitarą w ogóle. Tak więc dzięki mnie mogą dowiedzieć się, czym jest muzyka gitarowa, wcześniej nie mieli na to szansy. Po koncertach podchodzą do mnie 14-letnie dziewczyny czy chłopcy (a także ich rodzice) i mówią: "Muzyka, którą dziś usłyszeliśmy, była niesamowita. Gitara, zespół, jakość wykonania zrobiły na nas ogromne wrażenie". Jeśli dzięki mnie jakiś młody człowiek sięgnie po gitarę, to wspaniale. Nie mógłbym życzyć sobie niczego więcej.
Jamie Dickson
zdjęcia: Joby Sessions