Tribute bands

Wywiady
2012-04-18
Tribute bands

Zespoły odtwarzające utwory innych znanych muzyków może nie są zbyt oryginalne, ale pozwalają ich członkom poczuć się wyjątkowo i wejść w skórę swych idoli.

Jeśli uda im się swoją grą oddać prawdziwy hołd swoim mistrzom, fani na pewno ich pokochają. Oto pięć najbardziej popularnych zespołów spośród tych, które zasłynęły z grania muzyki innych wykonawców.

W dzisiejszych czasach terminem tribute bands określa się już w pełni profesjonalne formacje, które mają spore możliwości sprzętowe i duże umiejętności muzyczne oraz wokalne. Takie grupy, jak The Ultimate Eagles, T-Rextasy i The Small Fakers są w stanie genialnie odtworzyć nie tylko brzmienie, ale również sceniczny image zespołów, na których się wzorują. Te ostatnie albo odeszły do historii, albo mają już tyle pieniędzy, że nie muszą koncertować.

Zjawisko to zostało zapoczątkowane w Australii w latach 70. Brakowało tam prawdziwych gwiazd i lokalne zespoły same zaczęły sięgać po wielkie przeboje z zagranicy. Muzycy nie tylko grali utwory znanych i sławnych kapel lub solistów, ale też zaczęli się ubierać tak samo, jak oni. W taki oto płynny sposób przeszli od współtworzenia grup grających covery (cover bands) do pracy nad bardziej złożonymi projektami, czyli nad stworzeniem kopii tylko jednego zespołu (tribute bands). Najbardziej popularnymi zespołami tego rodzaju są naśladowcy ABBY występujący pod nazwą Björn Again czy naśladowcy The Beatles - The Bootleg Beatles. Ale właściwie każdy bardziej znany zespół ma gdzieś swojego klona, który naśladuje każdy jego krok...

Powstaje pytanie, dlaczego niektóre zespoły wolą grać cudzą muzykę, zamiast tworzyć własną. Otóż wykonywanie czyichś utworów sprawia, że artyści mogą grać muzykę, którą kochają, a jednocześnie zarabiają na tym całkiem konkretne pieniądze. Dla wielu jest to akt całkowitego oddania się zespołom, które naśladują. Wszystko zaczyna się od opanowania jednej solówki, potem następnej, a już w kolejnym etapie rodzi się uwielbienie i generalnie chęć naśladowania... Temat ten zafascynował nas na tyle, że postanowiliśmy porozmawiać z gitarzystami kilku tego typu formacji. Zapytaliśmy ich, co trzeba zrobić, żeby odnieść sukces w tej nietypowej scenicznej branży.

Zespół: The Bootleg Beatles


Oryginał: The Beatles

Gitarzysta: André Barreau


André Barreau z grupy The Bootleg Beatles, który wcielił się w postać George’a Harrisona, mówi: "Najpierw występowaliśmy w amerykańskiej produkcji zatytułowanej »Beatlemania« na londyńskim West Endzie. Było to w 1979 roku. Niestety przedstawienie nie cieszyło się zbytnią popularnością i szybko zeszło z afisza. Wtedy postanowiliśmy założyć zespół The Bootleg Beatles. Pomyśleliśmy, że przez sześć miesięcy zrobimy sobie przerwę i będziemy w tym czasie grać utwory The Beatles. Te sześć miesięcy bardzo nam się przedłużyły!".



Minęło 31 lat od momentu, kiedy zespół zagrał na scenie pierwszy utwór z repertuaru The Beatles. Koncert odbył się w miejscowości Tiverton w hrabstwie Devon. Ich sceniczny wizerunek był bardzo prosty: czarne golfy, peruki i okrągłe okulary dla muzyka naśladującego Johna Lennona. Rozkręcali się powoli, potem podpisali kontrakt z agencją koncertową i zaczęły się rezerwacje dat na ich koncerty.

Jak wspomina André: "Mieliśmy pracę, ale propozycji nie było zbyt wiele. Podpisaliśmy kontrakt z agencją NEMS, którą stworzył menadżer The Beatles, Brian Epstein. Załatwili nam serię koncertów na uniwersytetach, graliśmy też w klubach robotniczych na północnym wschodzie. Była to dla nas sposobność, żeby się wprawić w grze. Prawdziwe, duże koncerty graliśmy za granicą. W latach 80. występowaliśmy w Izraelu, Indiach i Związku Radzieckim".



The Bootleg Beatles odnieśli prawdziwy sukces dopiero w latach 90., gdy zaczęli występować w salach koncertowych Wielkiej Brytanii. Zespół miał już duże doświadczenie, muzycy mogli zrobić prawdziwy show ze zmianą kostiumów, migawkami z historii The Beatles, a także z orkiestrą, która akompaniowała im w utworach "Yesterday" czy "Eleanor Rigby". Bob Monkhouse, słynny komik, powiedział kiedyś, że "jeśli ktoś zapłacił dziesiątaka za bilet do teatru, trzeba mu dostarczyć rozrywki wartej każdej złotówki. Inaczej jest bowiem grać w sali koncertowej, a inaczej w szkole czy klubie. Taka publiczność jest wymagająca, ma określone oczekiwania. Uważam, że małe sale koncertowe są najlepszym miejscem dla tribute bands".



Może to najlepsze miejsce, ale nie nadaje się dla dużej widowni. Choć trudno w to uwierzyć, The Bootleg Beatles grał support dla zespołu Oasis w Knebworth w 1996 roku dla... 165 tysięcy osób. To wydarzenie bez precedensu, jeśli chodzi o tribute bands: "Tłum ludzi napierał na barierki pod sceną. To było niesamowite. Dostaję gęsiej skórki na samo wspomnienie. Niestety zaraz po otwarciu koncertu musieliśmy wyjechać, ponieważ spieszyliśmy się do Bedford, gdzie mieliśmy zagrać jeszcze tego samego dnia. A szkoda, bo granie supportu dla Oasis było najbardziej niezwykłym przeżyciem w całej naszej karierze".

Kolejnym takim wydarzeniem - ekscytującym, ale jednocześnie stresującym - był koncert, który zespół miał zagrać na imprezie z okazji 50. rocznicy urodzin Davida Gilmoura w 1996 roku. Na koncercie był George Harrison. "Byliśmy pod dużą presją - wspomina André. - Na koncercie byli Kate Bush, Bob Geldof, Bryan Ferry i Mick Jagger. To była czysta abstrakcja! Na liście gości był też George Harrison. Myśleliśmy, że nie przyjdzie, ale oczywiście przyszedł. Rozmawiałem z nim chyba ze trzy godziny. Był niesamowity. Powiedział, że chciałby być naszym »bootleg Brian Epstein«, bo to on trzymał wszystkie pieniądze (śmiech)".

The Bootleg Beatles grali też na głównej scenie festiwalu Glastonbury, co mają niedługo powtórzyć. "Zostaliśmy zaproszeni na ten sam festiwal w 2013 roku. To dla nas prawdziwy honor. Cieszę się, że na festiwal zapraszają takie zespoły, jak nasz". Zespół ma zresztą swoją filozofię i zarobione na koncertach pieniądze inwestuje w swój dalszy rozwój. Już na wczesnym etapie muzycy rozumieli konieczność inwestowania w odpowiedni sprzęt. "Na początku miałem gitarę Gretsch, kolega naśladujący Johna grał na wiośle Epiphone Casino. Nie mieliśmy niestety Rickenbackera. Przeszukiwaliśmy ogłoszenia w tygodniku muzycznym »Melody Maker« przez wiele miesięcy, aż w końcu znaleźliśmy gitarę Lennon Ricky 325. W dzisiejszych czasach takim zespołom jak my jest dużo łatwiej. W sklepach można kupić wszystko. Są ludzie, którzy szyją nam kostiumy, inni zaś robią odpowiednie buty. Praktycznie wszystkie gitary z tamtego okresu doczekały się swoich replik, nie trzeba więc wydawać majątku na oryginały. My kupowaliśmy prawdziwe gitary z lat 60. najczęściej właśnie z ogłoszeń na ostatnich stronach »Melody Makera«".

Choć André naśladuje George’a Harrisona od 31 lat, granie w The Bootleg Beatles wciąż daje mu dużo satysfakcji. Ostatnio odszedł na emeryturę gitarzysta naśladujący Johna Lennona, Neil Harrison, którego zastąpił Adam Hastings. Zespół odbył w grudniu świąteczną trasę po Wielkiej Brytanii, ale w marcu ma wrócić na scenę. André jest tak podekscytowany, jakby miał wchodzić na scenę po raz pierwszy: "To, co grali Beatlesi, było genialne. Wciąż odkrywam w ich twórczości nowe rzeczy i wciąż się uczę. Czasami słyszę coś w radiu i mówię sam do siebie: »Aha, to jest tak zagrane! A ja dotąd myślałem, że trzeba to zagrać w inny sposób«. Wciąż analizujemy utwory naszych mistrzów, aby to, co gramy, brzmiało lepiej i było bardziej zbliżone do oryginału. Na przykład jeśli utwór »Revolution« gra się nie tak, jak należy, to jest niesamowity hałas. Myślę, że pomimo pozornej prostoty bardzo łatwo jest wykonywać utwory The Beatles źle, za to niezwykle trudno jest zagrać ich w sposób odpowiedni".

Trochę statystyki:

Liczba koncertów rocznie: 110
Miejscówki: sceny kameralne, stadiony, festiwale
Status: zespół profesjonalny
Sprzęt sceniczny: ’61 Gibson Les Paul SG, Epiphone Casino z 1965 roku, Gretsch Country Gent, elektroakustyk Gibson J-160E, Rickenbacker 360-12 Reissue, wzmacniacze AC30 Vox
Więcej informacji na stronie: www.bootlegbeatles.com

Zespół: The Musical Box


Oryginał: Genesis

Gitarzysta: François Gagnon


Zespół The Musical Box zyskał tak duże uznanie i wsparcie od grupy Genesis, że można go uznać bardziej za firmę franczyzową niż zespół typu tribute band. Ta kanadyjska grupa ma w tym roku zagrać koncerty zatytułowane "The Lamb Lies Down On Broadway". Ma to być nowa wersja przedstawienia, które było częścią trasy koncertowej promującej album Genesis z 1974 roku o takim samym tytule. Koncerty mają odbyć się w marcu tego roku, a wśród publiczności pojawią się członkowie zespołu Genesis: Peter Gabriel (były frontman), Steve Hackett (gitarzysta) i Phil Collins (perkusista). Hackett i Collins w przeszłości nawet występowali gościnnie z zespołem The Musical Box.



Co ciekawe, The Musical Box nie dba o sam tytuł zespołu-naśladowcy. "Formacja grająca w hołdzie dla innego zespołu może po prostu grać jego covery - mówi François Gagnon. - My staramy się każdy dźwięk odtwarzać z ogromną dokładnością. Wchodzimy w ten materiał bardzo głęboko. Jesteśmy czymś więcej niż grupą typu tribute band". Zespół rzeczywiście traktuje swoją rolę bardzo poważnie. Muzycy wykupili nawet od Petera Gabriela i Genesis prawa do przedstawienia "The Lamb Lies Down On Broadway". Podczas koncertu mają być pokazane te same slajdy, co podczas koncertów Genesis w 1974 roku. Gabriel i Genesis udostępnili im nawet taśmy matki do swego albumu, żeby mogli dokładnie przestudiować muzykę.



Jak widać, The Musical Box przykładają dużą wagę do szczegółów, co odnosi się również do wyboru instrumentów i sprzętu. François nie mógł nigdzie dostać oryginalnego efektu Shaftesbury Duo Fuzz, którego używał Hackett w tamtym okresie, więc postanowił zbudować go od podstaw. Efekt nawet wygląda prawie identycznie. "Miałem zdjęcie oryginału. Zrobiłem dokładnie taką samą obudowę i namalowałem na nim logo. Ludzie myślą, że to oryginalny Duo Fuzz!". Nawet byli członkowie Genesis twierdzą, że The Musical Box grają ich materiał lepiej od nich samych. Ale, jak twierdzi François: "Zespół Genesis nigdy nie mógł sobie pozwolić na luksus długich prób, które pozwoliłyby muzykom opanować do perfekcji utwory z płyty »The Lamb Lies Down On Broadway«. Musieli się bowiem zająć produkcją kolejnych albumów. Oni byli przede wszystkim twórcami".



Trochę statystyki:

Liczba koncertów rocznie: 60
Miejscówki: duże sale koncertowe
Status: zespół profesjonalny
Sprzęt sceniczny: Gibson Les Paul Standard z 1977 roku, głowa vintage H/H IC-100, kolumna Marshall 4x12", efekty własnej konstrukcji Marshall Supa-Fuzz i Shaftesbury Duo Fuzz, EMS Synthi Hi-Fli, dwa pedały głośności Ernie Ball, Roland Space Echo
Więcej informacji na stronie: www.themusicalbox.net

Zespół: Hells Bells


Oryginał: AC/DC

Gitarzyści: Doogle i Danny Trumper


Zespół pochodzi z Bristolu, ale z koncertami podróżuje po całej Wielkiej Brytanii i nie tylko. Grupa gra muzykę wielkiej rockowej gwiazdy - australijskiego zespołu AC/DC. Ma to oczywiście swoje korzyści, ale też niesie ze sobą trudności, nie jest bowiem łatwo uzyskać brzmienie charakterystyczne dla tego zespołu. Rolę Angusa Younga gra niejaki Doogle, który - jakżeby inaczej - również nosi szkolny mundurek. "Staram się jak mogę, aby oddać brzmienie Angusa - mówi Doogle. - Używamy innych wzmacniaczy niż AC/DC, ponieważ bracia Young grają na wzmacniaczach Plexi z 1959 roku. Niestety ten zacny sprzęt jest naprawdę bardzo drogi. Oni mają wzmacniacz jednokanałowy, natomiast ja potrzebuję dwukanałowego. Używam Marshalla JCM900 do partii rytmicznych i solówek. Nie brzmi tak dobrze, ale uważam, że to niezły kompromis". Doogle gra partie prowadzące na gitarze Angus Young Gibson SG.



Jeśli chodzi o osprzęt, czasem nie trzeba wydawać dużych pieniędzy, wystarczy wysłuchać dobrej rady. "Pewien kolega polecił mi dokładnie taki pickup, jakiego potrzebowałem, była to wersja starego przetwornika do Gibsona SG z 1968 roku. Skopiował go z dużą dokładnością, a potem zainstalowałem go w moim Gibsonie. Okazało się, że on rzeczywiście brzmi o niebo lepiej. Fajnie byłoby mieć jeszcze wzmacniacz Plexi z 1959 roku, ale sama głowa kosztuje 5.000 dolarów". Muzycy z Bristolu żyją życiem swoich idoli i chcą z ich muzyką dotrzeć najdalej, jak tylko się da. Choć droga, która prowadzi na szczyt, jest jeszcze bardzo długa...

Trochę statystyki:

Liczba koncertów rocznie: 120
Miejscówki: puby, sale koncertowe, festiwale
Status: zespół profesjonalny
Sprzęt sceniczny: Gibson SG Angus Young Signature, Gretsch Malcolm Young Signature, Marshall JCM900 i JCM2000
Więcej informacji na stronie: www.hellsbells.info

Zespół: Hit Me Baby


Oryginał: Britney Spears

Gitarzysta: Dave Boyle


Mówią o nim, że to jedyny punkrockowy zespół grający utwory Britney Spears, jaki kiedykolwiek powstał, dodając jednocześnie, że nigdy drugi taki już nie powstanie. Hit Me Baby podbija kluby na zachodnim wybrzeżu USA. "Najbardziej podoba mi się ta mieszanka totalnego zaskoczenia i rozbawienia, którą widzę na twarzach naszej publiczności podczas występów - mówi gitarzysta prowadzący, Dave Boyle. - Britney się albo kocha, albo nienawidzi. Nie ma niczego pomiędzy. Jej fanom podoba się, że gramy jej muzykę. Ci, którzy jej nienawidzą, myślą, że się z niej nabijamy. W ten sposób trafiamy w gusta wszystkich".



A Hit Me Baby wcale sobie z Britney nie żartuje. Muzycy tego zespołu kochają księżniczkę popu, jednak fakt, że tworzą go sami mężczyźni (lider z brodą nosi długą blond perukę...) sprawia, że nikt nie traktuje ich poważnie. Grają "Oops!... I Did It Again", "Stronger" i oczywiście "One More Time". Zresztą Dave nie jest byle jakim gitarzystą - wykorzystuje umiejętności i techniki, których nauczył się od Marty’ego Friedmana, u którego przez pięć lat brał lekcje gry. "W utworze »Boys« gramy zagrywki w stylu Jamesa Browna, a pod koniec robi się naprawdę ciężko - mówi Dave. - Gram rozbudowaną solówkę właśnie pod koniec tego utworu. Jest super!".

Muzycy z Hit Me Baby pracują na stałych etatach, ale mają nadzieję, że wkrótce będą mogli poświęcić się tylko graniu i rozpocząć profesjonalną karierę. "Myślę, że gdybyśmy mieli dobrego agenta, dużo lepiej by się nam powodziło - mówi Dave. - Marzy nam się trasa po Wielkiej Brytanii". Dave twierdzi, że zespół zyskał również uznanie samej Britney Spears. Przynajmniej tak im się wydaje. "Allan, nasz perkusista, poszedł na jeden z koncertów Britney i mógłby przysiąc, że ona spojrzała prosto na niego"...

Trochę statystyki:

Liczba koncertów rocznie: 20
Miejscówki: bary, kluby, małe sale koncertowe
Status: zespół półprofesjonalny
Sprzęt sceniczny: Gibson SG Standard, Mesa Boogie MK III , zestawy głośnikowe Marshall 4x12" z połowy lat 70., Vox Wah 847, Vox Rotovibe, Boss DD-20 Giga Delay, Dod VibroThang, MXR Phase 90, Wright Sounds Fuzz-Stang
Więcej informacji na stronie: www.facebook.com/hitmebabypunk

Zespół: Fan Halen


Oryginał: Van Halen

Gitarzysta: Derek Fuller


To na pewno gitarzysta, który stoi przed zdecydowanie największym wyzwaniem spośród pozostałych wymienionych w tym artykule muzyków. Derek Fuller musi bowiem opanować do perfekcji takie utwory, jak "Panama" czy "Ain’t Talking ‘Bout Love". I ma je zagrać na żywo.

"Gram w zespole naśladującym grupę Van Halen i oczekuje się ode mnie, że zagram każdą nutę dokładnie tak jak jest na płycie - mówi Derek. - Ale to nie jest w porządku, bo Eddie praktycznie nigdy nie grał wszystkiego dokładnie tak jak na płycie. Skakał po scenie jak szaleniec. Ja muszę robić to samo, a jednocześnie muszę grać precyzyjnie każdą nutę".



Derek po prostu dobrze wciela się w postać swojego idola: "Riffy i zagrywki gram tak dokładnie, jak to możliwe. Kiedy jednak muszę improwizować, naśladuję Eddiego Van Halena. On zawsze dorzucał jakiś riff lub szaloną zagrywkę graną z użyciem mostka tremolo. Daję sobie wtedy więcej swobody".

Fan Halen uważają się za najbardziej zbliżony do oryginału zespół na świecie naśladujący grupę Van Halen. Wielkie słowa, ale to nie są czcze przechwałki. Dzięki perfekcji wykonania zespół odbył trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych, Japonii, Południowej Ameryce, Meksyku i Kanadzie. Derek wciela się w swoją rolę z wielkim zaangażowaniem - na jego twarzy pojawia się nawet słynny uśmiech w stylu Eddiego. Jak sam wyjaśnia, nie ma w tym jednak żadnego udawania: "Ja naprawdę świetnie się bawię! Gra w zespole pozwala mi też zarobić trochę pieniędzy, a także zwiedzić świat. Mogę mieć też pogląd (co prawda bardzo mały, ale jednak) na to, jak to jest być prawdziwą gwiazdą rocka".

Derekowi nigdy nie nudzi się granie utworów Van Halen, choć jego zespół nie ma w swoim repertuarze wszystkich ich kawałków: "Nie gramy żadnych utworów z czasów Sammy’ego Hagara". Sprawę sprzętu Derek traktuje bardzo poważnie, co potwierdza fakt, iż ma w swoim instrumentarium 13 gitar Eddiego, a jego ulubioną jest biało-czarno-czerwony Frankenstrat.

Sprzęt, technika gry, image, charakterystyczny uśmiech i sceniczny dynamizm - te wszystkie elementy składają się na genialną całość. "Podczas 90 minut naszego koncertu można dać się porwać chwili. Jeśli zamkniecie oczy i wsłuchacie się w muzykę, będziecie przekonani, że jest rok 1984, a wy jesteście na koncercie prawdziwego zespołu Van Halen!".

Trochę statystyki:

Liczba koncertów rocznie: 70
Miejscówki: kluby, sale koncertowe, duże imprezy masowe
Status: zespół półprofesjonalny
Sprzęt sceniczny: Frankenstrat z główką Stratocastera, replika wzmacniacza Dave Friedman "Marsha" Plexi, paczki 8x12" Flag System z głośnikami Celestion (wcześniej własność Eddiego), MXR Phaser, MXR Flanger, Maestro EP -3 Echoplex
Więcej informacji na stronie: www.fanhalen.net

Ed Mitchell, Alaina Henderson