Są dwa powody, dla których spotkaliśmy się z Billym Gibbonsem. Oba tak samo ważne.
Powód pierwszy to album "A Tribute From Friends", który właśnie ujrzał światło dzienne i został nagrany przez współczesne gwiazdy ostrego brzmienia w hołdzie amerykańskiej grupie ZZ Top. Powód drugi to nowa studyjna płyta zespołu, która już niedługo ma się ukazać. Billy Gibbons opowie nam między innymi o tym, co sprawiło, że muzyka ZZ Top znalazła się w kosmosie, i jak osiągnąć potężne brzmienie, grając na bardzo cienkich strunach...
Broda Billy’ego Gibbonsa to dużo więcej niż tylko zarost, jest ona bowiem wręcz symbolem rock’n’rolla. A jednak to nie ona, lecz jego znakomita gra na gitarze przysporzyła mu prawdziwej sławy. Ciężkie riffy, które tworzy z ZZ Top od lat 70. sprawiły, że Gibbons stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów bluesrockowych wszech czasów. Zespół ZZ Top od samego początku konsekwentnie trzyma się jednego muzycznego stylu - rocka w stylu boogie rodem z Teksasu - i ta konsekwencja się opłaciła, sprzedał bowiem ponad 50 milionów płyt na całym świecie. Czy jest ktoś, kto ośmieliłby się naśladować niepowtarzalny styl tej grupy? Dziś odpowiedź na to pytanie jest twierdząca.
Kilka zespołów rockowych wpadło na pomysł nagrania albumu z utworami ZZ Top, chcąc tym samym złożyć hołd tej formacji. Chęć udziału w projekcie zgłosiły takie grupy, jak Mastodon, Wolfmother, Coheed & Cambria oraz basista John McVie i gitarzysta Mick Fleetwood (Fleetwood Mac). Wszyscy oni dostali zielone światło i całkowicie wolną rękę od członków zespołu ZZ Top: Billy’ego Gibbonsa, Dusty'ego Hilla (bas) i Franka Bearda (perkusja). We wspomnianym projekcie sięgnięto po prawdziwe klasyki, wśród których znalazły się utwory "Sharp Dressed Man" i "Cheap Sunglasses". Czy wszystko się udało? Posłuchajcie sami... Wkrótce ma się też ukazać pierwszy studyjny album zespołu ZZ Top nagrany po ośmioletniej przerwie. I choć Billy jest bardzo zajętym muzykiem, to jednak znalazł czas, żeby z nami porozmawiać. Opowie nam między innymi o tym, jakich rad na temat brzmienia udzielili mu B.B. King i Jeff Beck...
Skąd wziął się pomysł nagrania płyty "A Tribute From Friends"?
Dowiedzieliśmy się, że muzycy z kilku zespołów wpadli na pomysł, aby nagrać album w hołdzie ZZ Top. Oczywiście najpierw ktoś zadzwonił do Dusty’ego i zapytał, czy nie mamy nic przeciwko takiemu projektowi. Dusty odpowiedział, że "dobrze, ale w hołdzie dla kogo nagrywamy?". I wtedy dowiedział się, że chodzi o nagranie piosenek ZZ Top. Bardzo nam się ten pomysł spodobał, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to trudne przedsięwzięcie. Już samo zebranie tych wszystkich zespołów w studiu nie jest takie proste, bo jedni są w trasie, drudzy akurat nagrywają płytę, a inni mają jeszcze pewne zobowiązania. To było nie lada wyzwanie, ale jakoś im się udało.
Czy były kłótnie o to, kto zagra jaki riff?
W studiu zebrał się bardzo ciekawy skład, większość z tych muzyków to byli nasi przyjaciele. Nie było problemu, bo każdy wybrał sobie inny utwór. Nie zdarzyło się, żeby dwa zespoły chciały zagrać ten sam kawałek i dzięki temu nikt nie wchodził sobie w paradę. Wydawało mi się, że utwór "La Grange" będzie wybrany jako pierwszy, a został on na sam koniec! Wybrał go muzyk z Nashville, Jamey Johnson. Powiedział, że chciałby spróbować swoich sił w tym właśnie utworze, ale pod warunkiem, że zgodzę się przyjść do studia, by trochę mu pomóc. Nie miałem nic przeciwko temu, tym bardziej że akurat wybierałem się do Nashville. Gdy wszedłem do studia, zobaczyłem Les Paula (sunburst) podpiętego do Marshalla. Zapytałem, dla kogo przygotowany jest ten zestaw. A oni na to: "No cóż, zgadnij...". Tak więc jest to jedyny kawałek na płycie, w którym sam zagrałem.
Wrobili Cię więc w zagranie na albumie będącym tak de facto hołdem dla Ciebie...
W studiu było ośmiu na jednego, nie miałem więc szans! (śmiech)
Czy jesteś zaskoczony efektami pracy swoich kolegów?
Myślę, że dużym plusem całego przedsięwzięcia było to, że muzycy nie trzymali się absolutnie żadnych reguł. Zespoły rozdzieliły między siebie utwory i nagrały je. My zgłosiliśmy jedynie gotowość do pomocy przy produkcji, zachowując jednocześnie pewien dystans. Muzycy niczego sobie nawzajem nie narzucali - jeśli ktoś miał ochotę nagrywać solówkę techniką slide, to po prostu to robił, nawet jeśli w oryginalnym utworze takiej techniki nie zastosowano. Uważam, że właśnie ta twórcza swoboda sprawiła, iż płyta brzmi tak fascynująco. Słuchanie jej jest niezwykle odświeżające. Myślisz sobie, że znasz daną piosenkę, podczas gdy ona zaczęła już żyć własnym życiem...
Które utwory na tej płycie zwróciły Twoją szczególną uwagę? Czy któryś spośród nich jakoś się wyróżnia?
Trudno mi wybrać jeden taki utwór, chociaż... podoba mi się utwór "Legs" w wersji zespołu Nickelback. Chad Kroeger ma bardzo oryginalny głos, bo dysponuje szeroką skalą. Znaczy to, że mógł zaśpiewać mocnym, głębokim wokalem, co bardzo pasuje do tego utworu. Ja śpiewam w wersji oryginalnej falsetem jakby nieco mieszanym. Oni wzięli utwór na warsztat, przerobili go i zrobili z niego rasowy, rockowy przebój.
Utwory jakich gitarzystów chciałeś nagrać, gdy miałeś osiemnaście lat?
Musiałbym mieć co najmniej 20 minut, żeby ich wszystkich wymienić. Na pewno na tej liście znaleźliby się: B.B. King, Howlin’ Wolf, Muddy Waters, Albert King, Freddie King, T-Bone Walker... Zawsze kochałem bluesa, ale nie mogę zapomnieć o brytyjskiej scenie bluesowej, na której najważniejsi dla mnie byli między innymi Keith Richards, Mick Taylor, Peter Green, Eric Clapton, Jeff Beck i Jimmy Page. Zresztą, mógłbym tak wymieniać bez końca...
Jakich rad udzieliłbyś gitarzystom, którzy chcieliby brzmieć jak ZZ Top?
Po pierwsze i najważniejsze: lepiej upraszczać niż komplikować. Zacznij od jakiegokolwiek utworu na bazie 12-taktowego bluesa z trzema akordami. Potem podkręć głośność do oporu, rozkręć pokrętło do "10" - i już można zacząć grać (śmiech).
Pracujecie nad nowym albumem studyjnym. Na jakim etapie pracy znajdujecie się aktualnie?
W tym tygodniu musimy zagrać jeszcze dwa koncerty, potem wracamy do studia w Houston. Do końca listopada chcemy zamknąć listę utworów. Obecnie mamy trzynaście gotowych kawałków, ale chcielibyśmy dodać do tej listy jeszcze kilka (pięć, a może dziesięć), żeby mieć z czego wybierać. Jeden utwór, "Flying High", już wyciekł ze studia...
Czego mogą się spodziewać fani po Waszym nowym albumie?
Wielu ciekawych rzeczy. Przede wszystkim naszym producentem jest Rick Rubin, który jest bardzo interesującym człowiekiem i świetnym specjalistą. On jest po to, żeby wycisnąć z nas jak najwięcej. Przykręcił nam śrubę i dzięki niemu przypomnieliśmy sobie, że mamy jeszcze w zanadrzu kilka efektownych sztuczek. Z takim podejściem i takim dopingiem Rick potrafi skutecznie wydobyć z każdego artysty to, co w nim najlepsze. Tak twierdzą wszyscy, którzy z nim pracowali. Myśleliśmy, że jesteśmy już gotowym, skończonym produktem, ale on kazał nam zweryfikować ten pogląd. Nie mieliśmy wyboru, dlatego bardzo przyłożyliśmy się do pracy nad tą płytą - trochę eksperymentowaliśmy, aż wreszcie wpadliśmy na trop kilku elementów, które pozwoliły nam doszlifować całość. A to wszystko dzięki Rickowi - on nas wspiera i zachęca do tego, aby dawać z siebie jak najwięcej. Naprawdę potrafił nas zmobilizować.
A jak tam Twoja kolekcja gitar? Ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy, miałeś ponad sześćset wioseł...
Ciągle stawiam nowe wyzwania naszemu lutnikowi, który konstruuje dla nas prototypy kolejnych gitar (śmiech). Mam tu na myśli Johna Bolina z firmy Bolin w Boise (Idaho). Mieszka na zupełnym odludziu i to chyba dobrze, bo dzięki temu może się skupić tylko na gitarach, których jest całkowitym maniakiem. Buduje prototypy dla Gibsona i Fendera. Obecnie w konstruowaniu gitar nie ma żadnych reguł, wszystkie chwyty są dozwolone. Wszędzie widać te zwariowane, udziwnione i skrzyżowane między sobą gitary. A do tego wszystkiego Fender wymyśla fajne nazwy, weźmy na przykład serię Pawn Shop...
Słyszeliśmy plotkę, w którą trudno nam uwierzyć. Podobno potężne brzmienie osiągasz, używając ultracienkich strun...
Tak! Od zawsze używam strun o grubości .008". Pewnego razu - a było to na początku naszej kariery, czyli na początku lat 70. - dzieliliśmy garderobę z B.B. Kingiem. Zapytał, czy nie chciałbym zagrać na jego słynnej gitarze Lucille. Oczywiście, że chciałem! On z kolei chciał zobaczyć moje wiosło i je wypróbować. Wtedy uważałem - zresztą jak całe legiony fanów bluesa - że bluesa trzeba grać na najgrubszych strunach. Okazało się, że kompletnie się myliłem. B.B. King zapytał, jakich strun używam. Powiedziałem, że używam bardzo grubych kompletów, w których najcieńsza struna miała grubość .012", natomiast struny z owijką wyglądały tak, jakby zostały wyjęte z gitary basowej. Powiedział mi: "Granie na tych strunach to ciężka praca". Wziąłem do ręki Lucille i okazało się, że miała struny grubości .008"! W tamtych czasach tylko jedna firma produkowała takie cienkie struny - myślę, że to Ernie Ball wypuścił na rynek komplet Super Slinkys. Od tamtego czasu gram na cienkich strunach.
Podobno zaryzykowałeś nawet grę na strunach .007"...
Rozmawiałem z Jeffem Beckiem, który również jest fanem cienkich strun. On powie Wam to samo, co ja. Wielu gitarzystom się wydaje, że aby osiągnąć potężne brzmienie, muszą używać strun o grubości minimum .010". Wierzcie mi, to jest mit! Ostatnio rozmawiałem z Jimmym Dunlopem. Powiedziałem mu, że będę szczęśliwy, mogąc umieścić swoje nazwisko na ich produkcie, tylko żeby zrobili dla mnie struny o grubości... .007". Nie mógł uwierzyć, że mówię poważnie. Opowiedziałem mu, jak Jeff Beck zamiast struny E1 założył sobie strunę od banjo. Podobno była o grubości .007". Jimmy stwierdził, że takich strun nikt jeszcze nie wyprodukował. Spytałem więc, czy nie podjęliby takiego wyzwania jako pierwsi... No i podjęli je z powodzeniem. Tak powstały struny o nazwie Reverend Gibbons Mexican Lottery Brand (śmiech), bo granie na nich jest trochę jak loteria: czy trafię w strunę, czy nie? Są supercienkie: od .007" do .038".
W jednym z ostatnich wydań naszego magazynu radziliśmy Czytelnikom, żeby dla osiągnięcia lepszego brzmienia zmienili struny na grubsze...
To prawda. Dla niektórych może to być odkrycie, a dla innych strata czasu. Jednak tak naprawdę często wygrywa przyzwyczajenie. Najważniejsze są nasze osobiste preferencje. W grze na gitarze nie ma reguł. No, może są trzy reguły: graj taką muzykę, jakiej sam chciałbyś słuchać, naucz się grać w rytmie i w odpowiedniej tonacji. Poza tym wszystkie chwyty są dozwolone - po prostu graj! Następnym razem, kiedy będziemy w mieście, damy o sobie znać. Może wpadnę do was z gitarą ze strunami .007"...
Gibbons opowiada o tym, jak utwór z najnowszej płyty ZZ Top poleciał w kosmos, a stamtąd wyciekł do... internetu.
Nasz kolega, Mike Fossum, jest astronautą. Pewnego dnia powiedział nam, że ma lecieć na misję promem kosmicznym. Zapytał, czy nie mamy jakiejś piosenki, którą mógłby wrzucić na swojego iPoda. Właśnie wtedy skończyliśmy nagrywać utwór "Flying High", kawałek jak na zamówienie! Od razu mu go przesłaliśmy. Utwór musiał przejść przez NASA - oni sprawdzają wszystko, co leci w kosmos. No i w ten sposób utwór wyciekł do sieci. Umieszczono go na YouTube i stąd rozszedł się dalej po sieci. Tak więc wszyscy mogli go usłyszeć, a my dzięki temu mieliśmy spory odzew od naszych fanów - nieoczekiwany i bardzo pozytywny. Utwór się spodobał, bo jest głośny i zawiera elementy charakterystyczne dla wczesnego ZZ Top - czyli ma wszystko, co trzeba.
Jamie Dickson