Po latach milczenia powraca właśnie na scenę muzyczną znana z zespołu Firebirds Joanna Prykowska. Nowa płyta projektu Joanna & The Forests nosi tytuł "Jaśniebajka" i stanowi o nowej wrażliwości artystki.
Jest chłodne lutowe południe. Zmierzam umówiony na spotkanie z Joanną, która mieszka na poddaszu jednej ze szczecińskich kamienic. Spełnia tym samym wyobrażenie o artystce, która tworzy w kąciku swojego mieszkania, łypiąc co jakiś czas okiem na naznaczony szarością i depresją widok zza okien. Ogromny pies wita mnie w progu i wprowadza do środka. W domowej atmosferze siadamy do czarnej kawy, która przyjemnie kontrastuje z tym niemiłosiernie lodowatym i białym dniem. Pies usadawia się tuż obok, zaraz przychodzi kot. W rogu pokoju dostrzegam dużego ogrodowego jelenia, który rzuca mi spokojne spojrzenie, jakby wydawał ostateczne pozwolenie na rozpoczęcie rozmowy.
Niedawno minęły Walentynki więc korzystając z tego pretekstu chciałbym przytoczyć ci fragment tego, co powiedziałaś 15 lat temu o miłości: Tylko człowiek psychicznie chory może powstrzymać się od takiego uczucia. Miłość musi być intensywna, czerwona, nasycona. Dla mnie zawsze jest nieszczęśliwa, niebezpieczna, nieobliczalna. Tak jak śmierć, tez nigdy nie wiesz, kiedy ją spotkasz..
Kurczę, brzmię jak jakaś małolata (śmiech).
Opisywałaś w tekstach mroczny romans, tajemnicę, namiętność inspirowaną Nickiem Cavem. Co się zmieniło od tamtego czasu w Twoim postrzeganiu miłości?
Tak, dużo się zmieniło, bo to o czym wtedy pisałam jest tylko wstępem do miłości. Po tylu latach wspólnego życia z mężem, obserwując znajomych, zrozumiałam, że prawdziwa miłość to coś trwałego. Jasne, że ciężko w pewnym momencie mówić o żarze… Uczucie szarzeje, pojawiają się konflikty. Myślę jednak, że ludzie, którzy się nie kłócą, nie ścierają, nie wybuchają, nic do siebie po prostu nie czują. Mylimy też namiętność z miłością. To pierwsze może się skończyć, a uczucie pozostaje. To jest szlachetniejsze i prawdziwsze.
Na nowej płycie kontynuujesz temat miłości?
Tak, ale nie jest to taka miłość o jakiej śpiewałam na płytach Firebirds. Śpiewam o miłości dojrzalszej, silnej, o prawdziwym uczuciu, o przyjaźni. Ta miłość ma różne barwy, bo to jest też miłość do miejsca, w którym mieszkam - jest taka piosenka "Królestwo" - miłość trochę gorzka, przeplatana patriotyzmem, którego nigdy nie umiałam wytłumaczyć. Żyjąc przez krótki okres w Anglii, czy w Irlandii, stwierdziłam, że to nie są moje miejsca. Nie mogłabym mieszkać nigdzie indziej niż w Polsce.
W Polsce czy w Szczecinie?
Trudne pytanie. Szczecin jest miastem melancholijnym, trochę uśpionym, dającym wytchnienie. Dobrze mi się tu tworzy, można iść do lasu praktycznie w kapciach, wszędzie mamy blisko. Są tu miejsca, które dają natchnienie, pomagają zamknąć oczy i odciąć się od zgiełku. Miejsca, dzięki którym oddycham.
No właśnie… Nowy projekt nazywa się Joanna & The Forests. Skąd taki pomysł?
Bo kocham przyrodę i chciałam przemycić w nazwie bliski mi element. Śmieliśmy się, że moi koledzy na scenie są jak drzewa, nawet im nadawałam imiona drzew.
A kto wchodzi w skład nowego zespołu?
Mnóstwo muzyków! Mój zespół to Zbyszek Szmatłoch - producent, gitarzysta , kompozytor, Przemek Lorek, gitarzysta-multi instrumentalista, basista-pianista Ferid Lakhdar oraz perkusista z Firebirds, Leszek Grochala. A poza tym jest wielu zaproszonych gości. To ludzie o niesłychanej wrażliwości muzycznej, z pasją. Ciężko jest człowiekowi, który ma swoją rodzinę i pracę, znaleźć czas na muzykowanie, na swobodę i zabawę muzyką. Naprawdę wierz mi, bardzo mało jest takich ludzi w Polsce. Tak spontanicznych i dziecięcych w tym wszystkim. Mieliśmy oczywiście chwile zwątpienia, jednak udało nam się to spiąć, mimo zupełnego braku środków. Gdyby nie wsparcie od urzędu miasta Szczecin, to płyta nadal nie byłaby ukończona. Wyprodukowaliśmy ją praktycznie własnym sumptem, od studia poprzez kreację wizerunku, przez sesje zdjęciowe, design, pomysły… Nie wiem czy słyszałeś nowe piosenki?
Słyszałem jak do tej pory to, co wstawiłaś na Facebooka, a wcześniej na MySpace. Przez parę lat można było tam śledzić jak się rodzi twoja płyta.
Płyta bardzo długo powstawała. We wcześniejszym założeniu miała być elektroniczna, ale cieszę się, że odeszliśmy od tego zamiaru, bo to nie byłoby do końca to, jak chciałabym się wyrazić. Elektronika nie jest czymś, co mi w duszy gra. Potrzebuję żywych instrumentów, akustycznych, zabawkowych - bo takie też się pojawiają na tej płycie - trochę bajkowe, niedzisiejsze.
Ostatnią płytę z Firebirds wydałaś w 1998 roku. Co porabiałaś przez ten czas, kiedy o tobie nie słyszeliśmy?
Rozmyślałam, marzyłam, wyobrażałam sobie różne historie… Zastanawiałam się czy jest sens pokazywać moją muzykę ludziom, czy jest sens śpiewać.
Dlatego że się sparzyłaś, czy dlatego, że nie czułaś się pewna?
Nie, po prostu od momentu, w którym nagrywaliśmy z Firebirds, wszystko bardzo się zmieniło. Mam na myśli mentalność ludzi, pośpiech w życiu. Nie było internetu... Nieprawdopodobne jest to, że ludzie żyją teraz w internecie, że nie żyją naprawdę. Dla mnie są to dwie rzeczywistości. Obserwując i rozmawiając z ludźmi na Facebooku i spotykając się z nimi później w realu odnoszę wrażenie, że są to zupełnie różni ludzie.
Z drugiej strony ludzie, którzy wychowali się w świecie z internetem, nie rozumieją tego rozwarstwienia na dwa światy.
Wydaje mi się, że odziera ich to trochę z refleksyjności i wrażliwości. Zawsze mówiłam moim uczniom w szkole muzycznej, bo jestem też pedagogiem, że technologia odziera nas z humanizmu. Rodzi się problem z przekazywaniem uczuć. Ja to nazywam "breakdown in communication" i to jest główne hasło XXI wieku. Z jednej strony tęsknimy za kontaktem z drugim człowiekiem, ale z drugiej mamy ekran zamiast głowy…
Ale czy to nie jest tak, że izolujemy się z konieczności? Jesteśmy zasypywani gigantyczną ilością informacji o ludziach.
Tak, młody człowiek jest bombardowany informacjami, nie ma filtrów, które je oczyszczą, nie umie ocenić, co jest dla niego dobre, a co powinien odrzucić. Dlatego uważam, że czasy, w których dorastałam były bardziej "esencjonalne". Było mało bodźców i wszystko, co do mnie docierało było na maksa wartościowe. Teraz jest dużo wszystkiego i trzeba się natrudzić, żeby dotrzeć do rzeczy wartościowych.
Wcześniej wspomniałem o Firebirds, ruszmy więc trochę maszynę czasu i zostańmy przy tym temacie. Zespół pojawił się w bardzo ciekawym momencie dla polskiej sceny muzycznej, kiedy to było u nas popularne zjawisko tak zwanego "rocka kobiecego". Wytwórnie, głównie Izabelin, zaczęły inwestować więcej pieniędzy w artystów…
Tak, potem już nigdy nie było takiego wsparcia!
Doceniono przy okazji rolę wideoklipów. "Kolory" promował teledysk "Harry", który jakościowo znacznie odbiegał od tego, jak wówczas traktowano w Polsce tę sztukę. Byliście w Opolu, graliście w programach telewizyjnych. Przypomnijmy także, że Edyta Bartosiewicz przejęła pieczę producencką nad albumem…
Tak, ona była artystką ze stajni Polygramu i za sprawą Katarzyny Kanclerz, która była odpowiedzialna za nasz zespół, skomunikowaliśmy się i zaproponowano nam, że wyprodukuje nam płytę, co było fenomenalnym pomysłem!
Świetnie, bo jej wskazówki były cenne. Lubię jak ktoś trafnie przekazuje uwagi. Ona, podobnie jak ja, posługuje się określeniami, których faceci nie rozumieją, typu "zaśpiewaj chłodniej, zaśpiewaj ciemniej, zaśpiewaj jaśniej", na co panowie reagowali: "k…, co to znaczy?" (śmiech) A ja wiedziałam o co chodzi, bo sama tak to określam. Naszemu liderowi Konradowi Cwajdzie trudno było z kolei z nią współpracować, bo były to dwie silne kompozytorskie osobowości.
Co najbardziej zaważyło na sukcesie "Kolorów"?
Myślę, że dużo dała promocja, ale i wartość, którą ze sobą nieśliśmy. Gdyby ta wartość nie była promowana, to by przepadła. Dziś niby mamy internet, ale samo wrzucenie klipu na Youtube nie daje gwarancji, że ktoś do tego dotrze poza znajomymi z Facebooka.
Kolejna i ostatnia zresztą płyta "Trans" nie miała prawie żadnej promocji…
Myślę, że za tym stoją zawiedzione oczekiwania wytwórni. Zabrakło im trochę wiary i wyobraźni. Albo firma na tobie zarabia, albo nie, to jest krótka piłka. Na ekonomię nie ma rady i tak jest w dużych wytwórniach. Myślę, że na "Transie" postąpiliśmy zbyt undergroundowo. Spodziewano się od nas drugiej wersji "Kolorów", albo czegoś łagodniejszego. Firma miała problem z wyborem singla, były naciski, żeby coś zmienić, że to nie do końca to… Jest w tym też trochę naszej winy - na tej płycie było zbyt wielu liderów, każdy chciał przemycić swoje wizje. Zaczęliśmy się ze sobą ścierać i zawiódł czynnik ludzki, pojawiła się frustracja. Brak troski ze strony wytwórni też ma wpływ na to jak człowiek się zachowuje. To zadziałało destrukcyjnie.
Ponoć płyty, które Polygram przechowywał w magazynach, zostały zniszczone, bo było to tańsze od ich przetrzymywania?
Takie chodziły pogłoski dla mnie to absurdalny i karygodny pomysł! Bo można byłoby zrobić reedycję i dzisiaj miałoby to swojego odbiorcę.
Na swojego odbiorcę czeka też nowa płyta "Jaśniebajka" i singiel o tym samym tytule. Zresztą bardzo zachęcającym tytule, bo płyty, filmy, z którymi się identyfikujemy są dla nas właśnie "bajkami", do których uciekamy od codziennego matriksa.
Piosenka singlowa jest na poły odrealnioną historią, ale nie chcę opowiadać o czym jest, bo zawsze zostawiam interpretację odbiorcy. "Jaśniebajka" to taka iskierka w tunelu szarej rzeczywistości, trochę bajkowa, bo nie da się żyć ciągle na poważnie. Muzyka ma być relaksem, ale ma też zostawić w sercu jakiś ślad po to, aby człowiek mógł sobie przemyśleć różne rzeczy. W codziennym pośpiechu nie widzimy drugiego człowieka i to jest dla mnie bardzo bolesne.
Traktujemy się przedmiotowo.
Przedmiotowo, obojętnie i egoistycznie.
Może tylko tak jesteśmy w stanie dopasować się do wymogów teraźniejszości?
No to ja w takim razie mówię NIE. I wyraźnie to mówię na tej płycie! Ona ma uwrażliwiać i myślę, że uwrażliwi wielu ludzi.
Lada chwila będzie miał premierę teledysku.
Tak, zrealizowaliśmy go w Berlinie, w szkole filmowej z ekipą zdolnych, niemieckich studentów. Współpracowaliśmy z choreografką Krystyną Łukomską Brand i udało nam się osiągnąć magiczny efekt. Włożyliśmy w to wiele wysiłku, ale było warto!
Płyta, singel, klip… czyli wszystko dopięte na ostatni guzik. Pewnie nie możesz doczekać się premiery?
Doczekać? Ja się jej boję!
Mimo to Asia proponuje, żeby pokazać mi materiał przedpremierowo. Klip od początku prezentuje się znakomicie. Pomiędzy ujęciami grającego zespołu pojawia się szereg kiczowatych figurek zwierząt. Spoglądam jednocześnie na ogrodowego jelenia. Tuż nad nim wisi na ścianie obraz przedstawiający kota sterowanego przez mysz, nieopodal portret groteskowego królika. Nagle zaczyna mi się klarować sens. Melancholia z dozą surrealistycznych zdobień zawiera się nie tylko w nowym projekcie Joasi, ale czuć ją także w całym jej mieszkaniu. Tu się znajduje rdzeń
"Jaśniebajki". Zaczynam rozumieć, że album jest dla niej własnym, szczególnym sposobem na skomunikowanie się ze światem ludzi. Kiedy się żegnamy mówię nieco przekornie: "Do zobaczenia w sieci". Odpowiada z uśmiechem, bo mimo ukochania przyrody, stanowczo uważa internet za najlepszy wynalazek ludzkości.
Michał SzyksznianPłyta
"Jaśniebajka" ukaże się 22 marca nakładem Creative Music. Złotówka z każdej sprzedanej płyty zostanie przekazana na rzecz schroniska dla zwierząt.