Takiego duetu w naszym kraju jeszcze nie było. Mistrz bluesa akustycznego, Roman Puchowski oraz Tymon Tymański - muzyk, publicysta i skandalista, postanowili połączyć dwa odległe od siebie gatunki: surowego bluesa i alternatywę.
Ich wspólny koncert w krakowskim klubie Miles Stone zorganizowany przez Krakowską Scenę Muzyczną i Studencki Festiwal Bluesroads, był świetną okazją do rozmowy o zbliżającej się wspólnej płycie, kulturze bluesa w Polsce i na świecie oraz alternatywnym podejściu do muzyki.
Romka znam z jego alternatywnej grupy Von Zeit, z którą nieraz spotykaliśmy się podczas koncertów. O tym, że Romek prowadzi również bluesowe życie dowiedziałem się od Piotrka Pawlaka [gitarzysta Kur - przyp. autora], który puścił mi jego płytę solową. Muzyka wydała mi się świeża i energetyczna, niewykoncypowana. Nie spodziewałem się, że Romek jest bluesmanem. Zaraz do niego zadzwoniłem i zapytałem, czy nie chce wydać tej płyty w Biodro Records [wytwórnia Tymona Tymańskiego - przyp. autora]. Zaczęliśmy się kumplować. Może nie jest to najlepszy rodzaj przyjaźni - przez uwikłanie w firmę płytową, szczególnie w Polsce, gdzie firma płytowa jest zawsze klapą zarówno finansową, jak i zawodową, choć Roman jest muzykiem dającym sobie radę w każdej sytuacji. Mało który z muzyków niezależnych, jest tak chętny do pracy i entuzjastycznie nastawiony do różnych form promocji. Jest też pozytywniejszy ode mnie, ja już jestem skażony narzekaniem - za długo się po prostu w tym babrzę. Gdy Romek przyszedł do mnie z pomysłem na drugą płytę, spodobał mi się kierunek, w którym wyewoluowało jego brzmienie. Ten tradycyjny, ale nie ortodoksyjny blues, wymieszany z ragtimem i folkiem, bardzo mnie zafascynował i z przyjemnością wsparłem ten projekt.
Ja z kolei pamiętam, jak Tymon puszczał mi fragmenty prawie gotowej płyty "Bigos Heart". Ujęła mnie produkcja, bo choć nie jestem aż takim fanem Beatlesów jak Tymon, nadal lubię klimat lat 60’tych. Spodobały mi się brzmienie i charakter piosenek. Przy tej okazji zaczęliśmy rozmawiać o mojej nowej płycie. Podczas następnego spotkania puściłem Tymonowi swój materiał.
To jest taki rodzaj współpracy i wzajemnej inspiracji, gdzie ręka rękę myje. Romek przyszedł do mnie z propozycją, bym wsparł jego projekt produkcyjnie. Ja z kolei namówiłem go do współpracy przy moim nowym rock’n rollowym projekcie z Transistors. Romek stworzył własne brzmienie i to jest bardzo inspirujące.
Jesteś w ogóle fanem takiego tradycyjnego bluesa?
To jest podobnie jak w przypadku Romka z Beatlesami. Nie słucham może na co dzień takiego grania, ale potrafię docenić dobrego bluesa. Z wielkim zainteresowaniem obejrzałem większość filmów z cyklu "Martin Scorsese Presents The Blues". Poza tym dwoma składowymi rock’n rolla są właśnie blues i song. Zarówno strukturalnie, jak i emocjonalnie. W pewnym momencie rock’n roll i jazz oddzieliły się od siebie. Ale pamiętajmy, że w okolicy lat 20’tych ubiegłego wieku jazz nowoorleański i dixielandowy promowały bluesa afro - amerykańskiego i piosenki w tradycjach kreolsko - francusko - hiszpańsko - irlandzkich. I to wszystko stworzyło jazz lat 30’tych - muzykę big-bandów, Duke’a Ellingtona czy Counta Basie’ego. Potem bebop. Rock’n roll jest troszeczkę młodszy, ale jego korzeń jest ten sam: blues i song. Można powiedzieć, że jazz i rock’n roll to są bracia. Romek sięga do korzeni. Moim zdaniem powinno się do tego wracać, bo obecnie muzyka zaczyna zjadać własny ogon.
Czy było to dla Ciebie trudne pod względem technicznym?
Blues jest jak kung - fu. Wszystkie sztuki walki pochodzą od chińskiej sztuki walki. Karate pochodzi z Okinawy, czyli z Chin. Blues jest jak chińskie kung - fu. Jeżeli grasz jazz to też grasz bluesa, bo w jazzie jest blues. Grając jazz musisz znać bluesa. Ja zacząłem grać pierwsze bluesy na początku istnienia zespołu Miłość. Słuchając Coltrane’a i Monka, zauważyłem, że dużo tej muzyki opiera się na bluesie. A wcześniej jako dzieciak grałem rock’n rolla i utwory Buddy Holly’ego , Chucka Berry’ego i Elvisa Presley’a. Rock’n roll w wolnym tempie to blues, więc pewne podstawy miałem. Teraz trudno stworzyć coś nowego, wszystko już było. Ludzie, tacy jak Jack White, którzy szukają czegoś na tym śmietniku historii, robią zajebistą rzecz, gdy starają się wrócić do korzeni muzyki. W latach 50’tych było mnóstwo kapitalnych, ale zapomnianych, porzuconych w kąt elementów do składania muzyki. Muzyka wtedy była prosta, mądra, emocjonalna.
Istota grania bluesa nie leży w technicznych umiejętnościach. Owszem, trzeba je posiadać. Natomiast istota bluesa polega na swobodzie wypowiedzi, rozluźnieniu i rytmie. Jest to bardzo specyficzna, spontaniczna, prosta forma wypowiedzi. Jeżeli weźmiemy nagrania Blind Willie Johnsona, Johna Lee Hookera, czy Sona Housa, to u żadnego z nich nie ma tego tradycyjnego riffu, z którym blues kojarzy się dzisiaj. Każdy z nich grał inaczej. Blind Willie grał gospelsy, tak na dobrą sprawę nie ma on w repertuarze ani jednego stricte bluesa. Hooker grał głównie boogie. A styl Son House’a był nieprawdopodobnie perkusyjny. Każdy rdzenny blues jest inny. Wszyscy ci wykonawcy mieli bardzo wąskie umiejętności i bardzo mały zasób środków wyrazu. Ale w tak swobodny i dla siebie charakterystyczny sposób je wykorzystywali, że to miało taką, a nie inną siłę.
Zauważyłem, że jeżeli chodzi o Ciebie, to robisz zupełnie odwrotną rzecz niż Tymon. Tymon w swojej muzyce odwołuje się czasem do rzeczy archaicznych. Ty natomiast tkwisz w tych zapomnianych już klimatach bluesa tradycyjnego, a sięgasz nieraz po współczesne wynalazki: korzystasz z loopów, rapujesz, łączysz bluesa z awangardą.
Blues z Delty to jedno z moich oblicz. Trudno więc zgodzić mi się ze stwierdzeniem, że w nim tkwię. Piszę autorskie piosenki, komponuję muzykę instrumentalną (spektakle - np. A. Mickiewicz Dziady 2.0, Truposz, multimedialne performance’y - np. Miłosz Haiku), gram muzykę improwizowaną, stworzyłem multimedialny, awangardowy projekt Von Zeit, z którym nagrałem kilka płyt. W domu, prywatnie gram głównie muzykę klasyczną i piosenki dla dzieci…
Nie zaliczałbym też tradycyjnego bluesa do "klimatów zapomnianych". W głównym nurcie mediów tak - zgadzam się. Ale w takim przypadku zjawisko "Sztuki" należałoby uznać za zapomniane. Słucham każdej muzyki. Od dziesięciu lat najbardziej inspiruje mnie muzyka poważna, minimalizm, a od czterech lat renesans i barok. Głównie tego słucham. W bluesie funkcjonuję, ponieważ bardzo go lubię, stał się on dla mnie swoistym źródłem. Co nie zmienia faktu, że są takie projekty, jak wspomniany Von Zeit, gdzie gram zupełnie inną muzykę. Najnowsza płyta będzie moją pierwszą próbą połączenia własnych bluesowych korzeni i innej muzyki. Wiesz Kuba, to jest tak, ja lubię tego tradycyjnego bluesa, słuchałem i grałem go bardzo intensywnie pomiędzy 20’tym a 30’tym rokiem życia. Ale w tamtym czasie słuchałem też innej, "skrajnie eksperymentalnej", awangardowej muzyki. Grałem również takie rzeczy. To że bluesa jest rzeczywiście sporo w moim życiu wynika też z faktu, że jest on bliski mojej naturze.
Czy blues nie jest formą zbyt archaiczną?
Czy teatr antyczny, barok i renesans uważamy za archaizm? Nonsens! Blues jest zjawiskiem kulturowym, które pojawiło się w pewnym momencie, a dzisiaj żyje sobie swoim życiem. Na początku trzeba się zastanowić, skąd wziął się blues. Powstał on na styku różnych kultur. Tak, jak np. flamenco powstało na styku kultury europejskiej i berberyjskiej. Z kolei blues powstał na styku kultury afrykańskich niewolników i kultury amerykańskiej, która w prostej linii wywodzi się z Europy. Potem nastąpił wielki wybuch, jeżeli chodzi o popularność bluesa. Czerpiąc jedynie z tamtej spuścizny rzeczywiście sprawimy, że to będzie archaizm. Natomiast ja uważam, że blues, czy każda inna muzyka z przeszłości będzie żywa wtedy, kiedy czerpiąc z niej, włączamy pewne rzeczy współczesne i dla nas muzycznie naturalne, np. rodzimy folklor, hip-hop, punk-rock itp. Gdy rdzennego bluesa łączysz ze współczesnością, wtedy on jest żywy i prawdziwy. Na tym polega umiejętność czerpania twórczej inspiracji ze spuścizny kulturowej "ziemian".
Czy polscy fani w ogóle są gotowi na takie łączenie stylów?
Trzeba robić taką pionierkę. Jest u nas sporo muzyki rosyjskiej, czyli klimatów w stylu Okudżawy i Wysockiego, co niestety zostało w dużej mierze wycięte w pień przez komunizm. Nie zostało wiele z wiejskiej tradycji, wyjątkiem jest tutaj np. Kapela Ze Wsi Warszawa. Ale wydaje mi się, że w Polsce jest duży potencjał. Nie ma co się przejmować, że ludzie w Polsce są nieosłuchani. To jest pewna faza przejściowa i to się zmieni. Na świecie jest mnóstwo tendencji crossoverowych. U Dylana też mieszał się folk i blues. Potem ktoś mógł powiedzieć, że Dylan "oszukał" swoich słuchaczy, grając rock’n rolla. To są wszystko bzdury. Romek poszerza muzykę bluesową, ja z kolei jestem również jazzmanem. Nie widzę w tym żadnego problemu. Muzyka musi się rozwijać.
Czy ludzie chcieli Cię na siłę zakwalifikować do jakiegoś gatunku?
Lester Bowie, z którym nagrałem parę płyt, powiedział tak: "zawsze rockmani będą na ciebie krzywo patrzeć, bo jesteś jazzmanem, a jazzmani będą na ciebie krzywo patrzeć, bo jesteś rockmanem. Pierdol ich. Graj swoje". Ja to już wcześniej wiedziałem, ale Bowie mi to uświadomił. Jak ktoś jest ograniczony, to będzie miał zawsze z taką muzyką kłopot.
Polskie wytwórnie chcą promować taką odważną muzykę?
No nie. Ale tak samo było, jak z Biodro Records pojechaliśmy kiedyś na jeden festiwal i szukaliśmy stoisk, gdzie będzie wszystko, tzn. crossover. I było dramatycznie. Był albo dance albo jazz typu smooth. I siedział jeden wariat, Chris Cutler z Recommended Records, z którym przez trzy dni piłem piwo. Jego wytwórnia wydawała jednocześnie płyty zespołów Sun Ra i Faust. Ja miałem tak samo, przez moją wytwórnię przewinął się hip-hop, jazz i rock. Powiedziałem: "Chris, jesteśmy w dupie, sprzedajemy wszystko i nic". Ludzie bardzo lubią gatunki. Ale ja wierzyłem, że są one melodią przeszłości. Dzisiaj trudno jest mieć nawet własny styl, bo wszystko polega na kompilacji. Im bardziej jesteś inteligentny i robisz kompilacje z lotu ptaka, a wiedzę muzyczną opartą na gatunkach i stylistykach oprzesz na przekazie, to wtedy jesteś w stanie przykuć uwagę. Ale też jesteś w dupie.
Proces mieszania się różnych stylistyk następuje przez eksplozję komunikacyjną, jaką w tej chwili obserwujemy. Mam tu na myśli Internet. Nieważne, jakie gatunki połączysz. Ważne, żeby to połączenie miało energię, która spowoduje, że ludzie będą chcieli tego słuchać. I w tym momencie nie będą się oni zastanawiali nad gatunkiem.
A nie jest tak, że ludzie potem przychodzą na koncerty i oczekują zupełnie czegoś innego?
Jest dużo ludzi, którzy mają z tym problem i słuchają muzyki bardzo po studencku. Z Kurami gramy czasem takie koncerty, kiedy czujemy, że część ludzi jest nieszczęśliwa, bo nie gramy tych jajcarskich piosenek z płyty P.O.L.O.V.I.R.U.S., a inni chcieliby usłyszeć samą awangardę. Albo żeby było ciężko i żebyśmy się na scenie tarzali w swoim pocie i we krwi. To jest klątwa, którą człowiek sam przyjmuje na plecy. Ale znam też dużo ludzi w wieku mojego syna, którzy przychodzą i operują nazwiskami. W mig wiedzą co jest z Sona Housa, a co brzmi w stylu Captain Beefhearta. Całe szczęście. Zdarzają się ludzie osłuchani, więc różnie z tym bywa. Może nie jest to aż tak widoczne w Polsce. Nie jest pewnikiem, że na koncercie będą ludzie, którzy wiedzą o co chodzi, bo jest sporo publiczności przypadkowej. Ale nie ma co narzekać. My też w jakiś sposób edukujemy. A w nawiązaniu do tego, co mówiłeś o łączeniu gatunków: archaicznych i nowoczesnych - muzyka jest "present perfect". To jest coś co było, lecz nadal się dzieje w tej chwili. Korzystamy z technicznych możliwości, przeglądamy facebooka, słuchamy hip-hopu. Z drugiej strony opieramy się o przeszłość, bo ona inspiruje. Jeżeli grasz np. awangardę z awangardą, to wtedy nie widać odniesienia. Ale jeśli grając rzeczy nowoczesne, oprzesz je o przeszłość, w tym momencie dopiero pojawia się ta jakość.
A czy polscy bluesmani i fani bluesa nie mają problemu tożsamości? Boją się eksperymentów, są ślepo zapatrzeni w dorobek mistrzów, na siłę próbują się trzymać konwencji?
Nie chcę za bardzo w to wnikać, choć rzeczywiście są takie rzeczy. Tak jak powiedziałem, blues jest żywy wtedy, kiedy łączysz go z czymś, co jest Twoje, osobiste. Natomiast jeśli chodzi o podejście polskich fanów bluesa do nowych brzmień…
Ja bym powiedziałem, że otwarte. Wielokrotnie się z tym spotykałem. Pamiętam moment, kiedy grałem przełomowy dla mnie koncert na festiwalu Jesień z Bluesem i byłem po pierwszych moich eksperymentach klubowych z iPhone’m. Pod koniec koncertu zastanawiałem się, czy zakończyć go utworem, w którym wykorzystuję elektroniczny loop. Postawiłem wszystko na jedną kartę i zagrałem "Autostradę Nocą" z podkładem z iPhone’a. Po tym utworze publiczność zażądała jeszcze dwóch bisów. Dla wielu fanów bluesa taki eksperyment byłby nie do przyjęcia, byłby czymś obrazoburczym. A jednak białostocka publiczność zareagowała entuzjastycznie.
Podobnie bywa z fanami jazzu. Beatlesi w klubie The Cavern byli niemile widziani, bo tam tylko słuchano zespołów jazzowych albo skifflowych. A skiffle wywodzi się z jazzu. Rock’n rolla tam nie chciano, bo był za głośny itd. To było wszystko bezzasadne. Nie wiadomo, o co jest kwas. Rock’n roll i blues to jest to samo. Cały problem jest nieistniejący, bo kwestia polega na tym, czy akceptujemy, że muzyka się rozwija. Dla takich ludzi jak Romek, którzy biorą ten idiom bluesa i starają się go odświeżyć, powinno się budować pomniki z czekolady. W każdy mieście. Jadalne. Za to, że jemu się chce. Granie bluesa dzisiaj, tak jak robił to np. Blind Lemon Jefferson jest bez sensu, bo on robił to lepiej.
Przede wszystkim, ci pierwsi bluesmani grali to po swojemu.
I byli autorami tej muzyki. Tamta muzyka była edeniczna, prosta i mówiła o prostych rzeczach: miłości, śmierci, przemijaniu. Była też oparta na dosłownie kilku akordach. Dzisiaj słuchamy muzyki, która jest bardziej złożona. Często chcemy wrócić do tamtego muzycznego edenu, składającego się z prostych dźwięków.
Pamiętajmy też, że tamci muzycy sięgali po wszystko, co było w zasięgu ręki. I łączyli to ze swoim stylem. Chodzi tu zarówno o instrumenty, jak i gatunki muzyczne. Tamci muzycy byli bardzo otwarci.
Bierzesz pod uwagę łączenie bluesa z elektroniką, np. przy użyciu sampli, obróbce komputerowej? Jest to dla Ciebie nadal blues?
Trudno mi powiedzieć, czy jest to blues, ale na pewno jest to ciekawe wykorzystanie bluesa. Jest taka formacja, chyba francuska, która stworzyła piękną kompozycję, w której główna linia jest oparta na samplach z "Come On In My Kitchen" Roberta Johnsona. Oni nałożyli zupełnie inną harmonię i zrobili z tego majstersztyk.
Pat Metheny zrobił kiedyś płytę "Zero Tolerance for Silence" i pytali się go ludzie, czy to jest jazz. On odpowiedział: "Gówno mnie to obchodzi!". Nie spodziewałbyś się, że Metheny tak odpowie. Jest kłótnia na temat puryzmu w jazzie: co jest jeszcze jazzem, a co już nie. Ja potrafię grać jazz. Ale jeżeli ktoś będzie chciał mnie wykopać, bo moja muzyka nie kwalifikuje się do jazzu, to zostanę włóczęgą. A i tak będę grał swoje. My wywodzimy się z jazzu i z bluesa i słychać to cały czas. Z Romkiem wracamy do tej muzyki i pokazujemy kierunek, jak sprawić, by ta muzyka odżyła. Łączymy stare dźwięki ze współczesnością, bo chcemy być uniwersalni. Nie chcemy być słuchani przez jakiś dziadków, którym ostatni raz "stanął" w roku 1943.
Niektórzy na siłę starają się wytyczyć pewne granice sztuki. Wielu muzyków zarzeka się, że nie będzie robiło płyty przy użyciu komputera. Ja znam dj’a bluesowego, który robi remixy znanych coverów bluesowych na komputerze, wrzuca do tego pełno elektroniki. Jest to dla Was jeszcze sztuka? Upatrujecie w tym przyszłość muzyki?
Jest to na pewno sztuka. Ale czy przyszłość muzyki? Raczej jedna z frakcji. Muzyka będzie dalej żywa, ludzie będą chcieli przychodzić na koncerty i posłuchać dwóch gości z brodami, którzy grają pojebanego bluesa. Ja tak naprawdę nie jest fanem ani jazzu, ani bluesa. Słucham tylko tego, co mnie interesuje w muzyce. Nie sprzedałem duszy żadnemu z gatunków. Mówiąc o gatunkach posługujemy się skrótami myślowymi, bo chcemy jedynie w jakiś sposób zaznaczyć swoje pochodzenie.
Artysta jest jak lejek, do którego wpływa bardzo duża ilość tego, czego doświadcza. Mam na myśli m.in. życie, sztuki plastyczne, teatr, filmy, muzykę. Te wszystkie przeżycia wpływają przez ten lejek, a artysta miesza to wszystko, kumuluje w sobie, dodaje coś od siebie i wypuszcza z powrotem na zewnątrz. Jeżeli efekt końcowy jest autorskim odbiciem jego osobowości, wtedy jest to sztuka.
Nagrałem chyba z 25 płyt, a trudno znaleźć wśród nich takie, na których nie ma utworu bluesowego. Miałem kiedyś trio, w którym przez dwa lata grałem same bluesy. Dla mnie był to świetny okres. Na mojej nowej płycie też będą utwory bluesowe, w tym dwa bardzo archaiczne. Mam zamiar do ich nagrania zaprosić Romka. Ale też znajdą się tam utwory reggae’owe, bo dla mnie klasyczne reggae w stylu Boba Marley’a to forma wczesnej ballady.
Czy będzie jeszcze ciąg dalszy tego projektu, oprócz wzajemnych, gościnnych występów na płytach?
Ja chciałem nawet Romkowi zaproponować taki projekt, że możemy w dwójkę grać swoje bluesy. Ale Romek mnie w tym uprzedził.
Ta obecna współpraca wypłynęła naturalnie z wcześniejszych rozmów i działań, więc na pewno będzie ciąg dalszy.
Rozwijamy się w jednym kierunku i wzajemnie uzupełniamy.
Romku, na Twojej najnowszej płycie oprócz Tymona pojawią się też inni goście?
Owszem, zaprosiłem paru muzyków. Jestem po wstępnych rozmowach z Martyną Jakubowicz, będzie też m.in. G Wolf, czyli Wojtek Garwoliński oraz E.T. z Islandii. Płyta się tworzy, trudno definiować więc kto jeszcze będzie. Nagrałem też dwa numery z Keithem Dunnem. Płyta jest firmowana moim nazwiskiem. Aczkolwiek, tak jak mi kiedyś Tymon poradził, starałem się rozbudować formułę, bo poprzednia moja płyta była mocna i bardzo silna w konwencji solo. Teraz także będą numery solowe, ale głownie duety, tria. Prawie wszystko nagrywane na 100%.
Jak wygląda w takim układzie proces twórczy? Komponujecie muzykę razem?
Powiem, jak wygląda to z Tymonem. Przynoszę mu swoją kompozycję, rozmawiam, aranżujemy. Ale efekt końcowy powstaje wspólnie.
Czasem zaproponuję inną formę, ale Romek jest kompletnym artystą, więc w istocie rzeczy nie ma tam wiele mojej ingerencji.
Z Keithen Dunnem interpretowaliśmy znany standard rockowy o bluesowych korzeniach. Keith chciał to zrobić inaczej, więc siedzieliśmy całą dobę aż zaaranżowaliśmy utwór na nowo. Nie jest tak, że ktoś komuś daje gotową mp3 i druga osoba ma dograć trzy dźwięki. My tę muzykę aranżujemy razem. Na płycie będą góra cztery standardy, a brzmienie wszystkich kompozycji będzie efektem wspólnej pracy.
Czy nadal to będzie płyta bluesowa, a może coś zupełnie zaskakującego na polskim rynku muzycznym?
Trudno mi wyrokować w tej chwili, ale ta płyta na pewno mnie już zaskoczyła.
Myślę, że ta płyta jest czymś pomiędzy "pierwszym" Puchowskim, a Von Zeit, chociaż brzmieniowo tkwi w klimacie tradycyjnego bluesa. Taka muzyka święci triumfy za granicą, u nas jest jej za bardzo nie ma. Coś pomiędzy alternatywnym rockiem i folkiem z dużą ilością bluesa. Mnie nurt folkowo - alternatywny bardzo kręci, bo leczy on nudę w alternatywie, która też się wydaje czasami nieznośna.
Mam takie wrażenie, że na pewnym etapie rozwoju muzyki rock się po prostu przejadł. Sytuację miała uleczyć alternatywa, która wcale już nie jest alternatywna, bo stała się mainstreamowa, wydawana jest wszak przez duże wytwórnie. Czy w ogóle istnieje dzisiaj coś takiego, jak muzyka alternatywna?
Nie wiem, czy jest coś takiego, jak muzyka alternatywna, ale na pewno jest kultura i sztuka. My jesteśmy trochę pomiędzy kulturą, a rozrywką, bo to co robimy jest też rozrywkowe. Sięgamy przy okazji po głębszą kulturę, jaką jest blues i jazz, po wiedzę na temat tej muzyki. Alternatywny jest też nasz sposób życia. Nie każdy chce oglądać seriale i tyrać w Babilonie.
A Ty czujesz się muzykiem alternatywnym?
W tym sensie, że mam inny sposób na życie. Chodzi o kontestację świata, rządzonego przez reklamy, system babiloński, w którym ludzie siedzą cały dzień w pracy, a potem wracają do domu, padają na pysk i jedynie mają siłę na obejrzenie serialu. I słuchają jedynie muzyki serwowanej im przez radio. To jest właśnie system mainstreamowy. Ja staram się szukać głębiej.
Starasz się to robić także poza muzyką. Powiedziałeś kiedyś: "prowokacja jest zachętą do myślenia". Muzyk alternatywny powinien również prowokować?
Nie sądzę. Ja lubię prowokować, bo już taki mam charakter. Ale to też jest sposób zwrócenia uwagi na ważne sprawy. I tak jest to nietrafione, bo duża część ludzi nie będzie interesowała się sztuką, poezją czy bluesem. Jeżeli chodzi o alternatywną muzykę, jestem na nią skazany, bo zawsze grałem coś, co nie jest w mainstreamie. Nie przysiągłem alternatywie wierności, ale od samego słuchania dużej ilości różnych rzeczy i tak czuję się muzykiem offowym. A w sumie tkwię gdzieś pomiędzy. Nie jest to za bardzo istotne. Dzisiejszy muzyk offowy może być jutrzejszym mainstreamowcem, tak jak np. Maciek Maleńczuk.
A w którym momencie muzyk offowy staje się mainstreamowcem?
Wydaje mi się, że w momencie kiedy pojawia się chęć sprzedania się, ale problem ten jest zależny od wielu rzeczy: czy masz coś do powiedzenia, czy jesteś ciągle głodny.
Podobno kiedyś przez rok jeździłeś z niewyleczonymi zębami, aż w końcu zdecydowałeś się podpisać kontrakt z dużą wytwórnią…
No tak. Raz podpisałem ten kontrakt i w końcu sam zacząłem wydawać swoje rzeczy. Maciek Maleńczuk ostatnio się mnie zapytał, dlaczego się nie sprzedaję. Dlaczego nie byłem jurorem w "Idolu", nie występuję w reklamach. Dobre pytanie. Ja chyba po prostu w to nie wierzę. I taki już jestem.
Programy typu "Idol" nie promują muzyki?
Nie. Ja w takie programy nie wierzę. Byłem ostatnio w talk show z Maleńczukiem. Też nie wiem, czy byłem szczęśliwy z tego powodu… ale w sumie mówiłem o spektaklu, w którym występuję, mówiłem o swojej nowej płycie. Poszedłem tam, bo nie ma zbyt wielu alternatywnych kanałów promocji. A do "Idola" nie poszedłem, bo według mnie to oszustwo. Nie wierzę, że można wypromować artystę w głosowaniu audiotele.
Byłeś też w programie Kuby Wojewódzkiego, a dla wielu talk show ten uchodzi za…
Raczej formę promocji prowadzącego, a nie gościa programu.
Bo tak, jak mówiłem nie ma alternatywnych kanałów promocji. Człowiek idzie tam, gdzie go chcą. Jeżeli Romek pójdzie do Wojewódzkiego albo do "Idola" opowiadać o bluesie, to będzie w porządku. A jeżeli każą człowiekowi uczciwemu gnoić prowincjuszy, to wtedy taki człowiek sam sobie zaprzecza. W "Idolu" musiałbym poprzeć tę hucpę promującą muzykę nijaką. Mam mówić komuś, że jak przez parę miesięcy będzie przychodził do programu, stanie się wielką gwiazdą? A tak naprawdę chodzi tu o kasę. Maciek Maleńczuk ma inne zdanie i też go za nie szanuję.
No fakt, zdarzają się zdolne przypadki. Brodka też jest zdolną dziewczyną. Ale "Idol" i tak nie promuję nowych artystów, nie nauczy ich tego, czego się człowiek uczy przez 20 lat swojej kariery. Nie zrobisz tego szybciej.
Popularność też może być bardzo zgubna. Znam wielu artystów popowych, z którymi próbowałem działać. Okazało się, że miałem do czynienia z wydmuszkami, ładnie ubranymi, które jadą do Indii rozwijać swoją duchowość, a naprawdę są puste w środku. Zamiast rozwijać się normalnie, dzień po dniu, dostali ci ludzie status gwiazdy, ale z dnia na dzień. I bądź tu mądry. A potem się wszyscy dziwią, że ci ludzie ćpają albo mają deprechę.
Nie jest to sposób dotarcia ze swoją muzyką do szerszego grona słuchaczy?
Jeżeli robisz dobrą muzykę, to dotrzesz z tą muzyką wszędzie, gdzie chcesz. Tak jak Beatlesi.
Cóż, są tacy, co nawet swojej muzyki nie zagrają na jachcie, na weselu itp.
Ostatnio zostałem zaproszony, by zagrać mój autorski "recital" na spotkaniu biznesowym. Zawsze mówię: tak. Ale pytam: "wiecie, co gram?". Dlaczego nie? Przychodzę do tych ludzi i gram im moje kompozycje, bluesy. Grałem na rzeczonym spotkaniu pół godziny dłużej, niż planowano. Ludzie byli zachwyceni, ja byłem zadowolony z atmosfery. Lecz gdyby ktoś mi powiedział: "Puchowski, przygotuj pan ze dwadzieścia utworów country i dostajesz tyle i tyle", to bym odmówił, bo nie czuję się dobrze w country.
Ja mam taką zasadę: dopóki nie wspierasz pornografii dziecięcej i nie grasz u mafioza na Sycylii to jesteś w porządku. Jeżeli przychodzi agencja reklamowa i pyta się, czy zagram swój repertuar, wtedy nie widzę problemu. Problem jest wtedy, gdy ktoś mi mówi: "niech pan przyjmie parówę w usta i zagra numery Kombi, a w dupę panu wsadzimy fajerwerki i każemy mówić, że nienawidzi pan dobrej muzyki i kocha pan gówno". Jeżeli takie coś robisz za pieniądze, to trzeba się zastanowić, czy jesteś uczciwy, czy nie. Dopóki robisz swoje, wszystko jest ok. Pytania, czy coś jest bluesem, czy jazzem, czy zagrasz na weselu - nie są priorytetowe. Priorytetem jest, czy to jest muzyka, która wypływa z ciebie. Czy dalej kochasz grać.
A zagrałbyś swoją muzykę np. w duecie z Krzysztofem Krawczykiem?
Szanuje go jako wokalistę, ale chyba bym odmówił. No, może gdyby był szczytny cel.
Nie chciałbyś dotrzeć do jego fanów?
Nie. Krawczyk i jego zespół to świetni muzycy, ale ja nie potrzebuję takiego połączenia. Dbałem przez 25 lat o swoją twarz i swoją muzykę i takie rzeczy mogę robić chyba tylko dla jaj. Jeżeli wszyscy dookoła robią takie miksy, to w końcu ktoś musi być uczciwy. Nie wszyscy muszą wszystkich dmuchać. A jest chyba taki mit, że wszyscy muszą się ze wszystkim bzykać na scenie.
Kuba Chmiel