Po dwóch albumach z akustycznymi protest songami Tom Morello wytacza dużo cięższe działa. Wszystko w ramach własnego solowego projektu The Nightwatchman. "Tym razem chcę zaserwować moim fanom naprawdę mocne uderzenie" - ostrzega Morello.
Tom Morello to najmilszy anarchista, jakiego znam. Podczas gdy inni aktywiści dosłownie przekazują światu swoje rewolucyjne hasła i nawoływania, on robi to w sposób muzyczny, mając za broń jedynie swoją gitarę. Tak było od momentu, kiedy po raz pierwszy ogłosił swój manifest w 1992 roku na płycie
"Rage Against The Machine" - jego riffy brzmiały jak bomby rzucane przez okna pałacu prezydenckiego. Po dwóch dekadach zaangażowanego politycznie rocka Morello wciąż jest najbardziej znany ze swoich dokonań w
Rage Against The Machine i
Audioslave, trzeba jednak powiedzieć, że nieustannie poszukiwał on nowych środków wyrazu.
Wreszcie w 2003 roku odnalazł swój własny głos w arcyciekawym projekcie o nazwie
The Nightwatchman. To projekt solowy, akustyczny, niezwykle surowy brzmieniowo. Jest ukłonem w stronę protestujących rockmanów starej daty, takich jak choćby Woody Guthrie. Wszystko się jednak zmieniło wraz z trzecim albumem spod szyldu
The Nightwatchman zatytułowanym
"World Wide Rebel Songs". To wciąż rewolucja, ale tym razem realizowana z dużo większym kopem...
Co Cię skłoniło, żeby tym razem zmienić brzmienie z akustycznego na elektryczne?
"World Wide Rebel Songs" to jedenasty album w mojej karierze. Jeśli teraz nie pogodziłbym ze sobą wszystkich aspektów mojej osobowości, to nigdy bym tego nie zrobił. Chciałem pogodzić dwie osoby: Toma Morello jako gitarzystę i Toma Morello jako buntownika, autora protest songów. The Nightwatchman miał być odrębnym projektem, w którym chciałem realizować zupełnie inną stronę mojej artystycznej osobowości. Potrzebowałem odrębności, czegoś innego niż w Rage Against The Machine czy Audioslave. Teraz czuję się dużo bardziej swobodnie we własnej skórze. Poza tym do tych utworów idealnie pasują ostre riffy i rozbudowane solówki. Pamiętam, że pierwszy raz śpiewałem, akompaniując sobie na gitarze elektrycznej, gdy nagrywałem z Bruce'em Springsteenem elektryczną wersję "The Ghost Of Tom Joad". Wtedy zdałem sobie sprawę, że taki akustyczny utwór równie dobrze można zagrać na gitarze elektrycznej.
To, że genialnie grasz na gitarze elektrycznej, wszyscy wiemy. Czy gitara akustyczna to zupełnie inna dyscyplina?
Tak, to zupełnie inna dyscyplina. Nie patrzę na swoje gitary jak na instrumenty, które zaprzęgam do ciężkiej pracy, ale jak na współpracowników, kolegów, współtwórców muzyki. Gitary elektryczna i akustyczna służą podczas koncertów do bardzo różnych celów. Gitara elektryczna - no cóż, zawsze służyła do tego, żeby... dać niezłego czadu. Gitara akustyczna natomiast służy do wprowadzania publiczności w odpowiedni nastrój, ma pomóc lepiej wsłuchać się w tekst, a potem ma... również dać niezłego czadu! Chodzi mi o to, że na tej płycie postanowiłem pogodzić te dwa światy. Chciałem, żeby był na niej obecny nie tylko duch Johnny’ego Casha, ale też Ernesta Che Guevary. No i musiał być Marshall.
Uważasz, że dzięki projektowi The Nightwatchman zmieniłeś się jako gitarzysta?
O tak! Przede wszystkim poczułem się dużo pewniej, jeśli chodzi o komponowanie utworów. W Rage Against The Machine, Audioslave i Street Sweeper zawsze pisałem swoje riffy na akustyku. The Nightwatchman zupełnie zmienił moją dynamikę tworzenia i grania. Dzięki graniu setek koncertów zacząłem jako gitarzysta solowy zupełnie inaczej postrzegać wiele rzeczy i wiele się też nauczyłem.
Która z nowych piosenek zasługuje Twoim zdaniem na szczególną uwagę?
Jest taki kawałek zatytułowany "It Begins Tonight" z druzgocącym wręcz riffem i taką samą solówką. Chciałem dać na początek jasny komunikat moim odbiorcom, a mianowicie to, że ta płyta bardzo różni się od poprzednich. Wcześniej zaczynałem od utworu na akustyku, a teraz na pierwszy ogień rzuciłem naprawdę ostry riff, po prostu poszedłem na całość. Nie pamiętam dokładnie, jak powstał ten motyw - zdaje się, że graliśmy go raz na koncercie pod koniec trasy Fabled City. Narobił wtedy naprawdę niezłego zamętu. Wiedziałem, że muszę go gdzieś wykorzystać, i uznałem, iż właśnie teraz jest idealny moment. Tym samym oznajmiłem światu: Tom Morello i The Nightwatchman wreszcie stali się jednym bytem.
W utworze "Save The Hammer For The Man" pojawia się pewien dziwny motyw grany na dwie gitary...
Gra tu też na gitarze Ben Harper. Na początku nie wiedzieliśmy, co dokładnie chcemy zrobić w tym utworze. On gra solówkę na gitarze slide, natomiast ja zajmuję się szaloną solówką na gitarze elektrycznej - nie wiedzieliśmy, czy wykorzystać pierwszą połowę tej i drugą połowę tamtej partii solowej. Ben wymyślił, żeby wykorzystać obie - jedno solo w lewym głośniku, a drugie w prawym. Tak więc jego proste solo na akustycznej gitarze slide jest w lewym głośniku, zaś moje wyczyny słychać w prawym.
Solówka w "Speak And Make Lightning" jest trochę w stylu country. Szczerze mówiąc, nikt by się tego po Tobie nie spodziewał...
To solo na pewno odkrywa zupełnie inną stronę mnie samego. Ale zanim zacząłem swoją przygodę w Rage Against The Machine, ćwiczyłem osiem godzin dziennie, grając we wszystkich możliwych stylach. Oczywiście nie wszystko to trafiło na płytę, lecz zaledwie ułamek moich dokonań. Tak jak nigdy wcześniej nie trafiło na moją płytę nic w stylu country, choć nie znaczy, że nigdy nie eksperymentowałem z tym gatunkiem. "Speak And Make Lightning" to ciekawe połączenie stylów: to jak punkrockowa piosenka gospel z gitarą zdecydowanie w stylu Morello.
Z kolei solówka z utworu "The Whirlwind" to rasowy rock. Co Cię zainspirowało do jej napisania?
Ta solówka powstała całkiem przypadkowo. To miał być instrumentalny kawałek z klimatem. Kiedy go nagrywaliśmy, usiadłem sobie gdzieś z gitarą na boku i zacząłem coś brzdąkać. Raptem to mi się spodobało. Zapytałem inżyniera dźwięku, czy to wszystko nagrywał. Na szczęście odpowiedział twierdząco! No i tak powstało to solo. Rzeczywiście jest ono bardzo fajne, można powiedzieć, iż jest w stylu Davida Gilmoura.
Czy to, że śpiewasz, oznacza, iż Twoje partie gitarowe są mniej skomplikowane?
W projekcie The Nightwatchman nie miałem zamiaru grać rocka progresywnego. Sprawdzam się tu w inny sposób. Pod koniec mojej kariery w Audioslave przyszedł taki moment, kiedy zastanawiałem się, ile jeszcze cudów i szalonych dźwięków można wyczarować na gitarze. Z jednej strony wciąż pragnąłem wyrażać siebie poprzez ostrą, czasem nieokiełznaną grę na moim starym "Frankensteinie" podpiętym do Marshalla. Z drugiej zaś strony bardziej ekscytujące wydało mi się pisanie i komponowanie utworów do The Nightwatchmana. To było dla mnie zdecydowanie większym wyzwaniem. Ten album nie jest ostentacyjnie rockowy i ostry, ale jest na nim wystarczająco dużo gitary. Poza tym wyczarowałem parę fajnych rzeczy, na przykład w utworze "The Whirlwind" w tle gra jakby orkiestra smyczkowa, ale tak naprawdę wszystko zostało nagrane na gitarze.
Czy w jakimś sensie próbowałeś uciec od swojego popisowego brzmienia z Rage Against The Machine?
Na płycie "One Man Revolition" na pewno tak było. Chciałem, żeby było na niej wyraźne rozróżnienie pomiędzy mną jako autorem politycznych protest songów a mną jako gitarzystą. Na ostatniej płycie staram się wrócić do tego brzmienia. W listopadzie zamierzam odbyć trasę koncertową po Wielkiej Brytanii z zespołem Rise Against. Zobaczymy, co potrafi The Freedom Fighters Orchestra.
Czy nagrywając ostatnią płytę, używałeś innego sprzętu?
Na poprzednich albumach grałem wyłącznie na gitarach akustycznych. Przy ostatniej płycie moją główną inspiracją - szczególnie w utworach wykonywanych w szybszym tempie - był Gibson J-45 ze stalowymi strunami. I to właśnie o nim opowiada pierwszy utwór na płycie zatytułowany "Black Spartacus Heart Attack Machine". Wzięło się to stąd, że Mick Jones z The Clash powiedział o swojej gitarze, że to "maszyna wywołująca atak serca". Kiedy dostałem tę gitarę, nazwałem ją Black Spartacus. Zainspirowała mnie ona do napisania tej piosenki i dużo na niej grałem w pozostałych utworach. Nagrałem tę płytę w moim domowym studiu, co dało mi ten komfort, że nie musiałem się spieszyć. Miałem czas, żeby ściągnąć ze ściany każdą gitarę z osobna, piosenka po piosence, na zasadzie prób i błędów. Najlepsza solówka na gitarze elektrycznej znalazła się w kawałku "Arm The Homeless". Została zagrana na gitarze wyposażonej w przetwornik EMG, na której gram od roku 1990.
Jesteś wierny swojemu sprzętowi...
Mojego wzmacniacza używam od bardzo długiego czasu, i to zarówno w studiu, jak i na koncertach. Jest to 50-watowy Marshall JCM800 2205 z zestawem głośnikowym Peavey 4x12". Od roku 1990 mam niezmiennie ten sam sprzęt - czyli tę samą gitarę, ten sam wzmacniacz i efekty. Nic nie zmieniam w swoim sprzęcie. I to do tego stopnia, że nie tylko mam go od wielu lat, ale mam też te same ustawienia na wzmacniaczu! Stopień nasycenia brzmienia reguluję za pomocą potencjometru VOLUME w gitarze. Chodzi o to, że nie używam zbyt wielu efektów. Od początku kariery stosowałem praktycznie tylko cztery kostki. Zawsze mam pod ręką delay Bossa, korektor graficzny DOD-a, kaczkę Dunlop Crybaby, a w utworze "Speak And Make Lightning" dodatkowo użyłem efektu DigiTech Whammy.
Jesteś jedną z niewielu gwiazd, które nie mają modelu sygnowanego swoim nazwiskiem...
Nigdy nie byłem endorserem żadnej marki. Myślę, że nikt by nie chciał grać na takim sprzęcie jak ja.
Gdy grałeś w Rage Against The Machine, zostałeś okrzyknięty czarodziejem brzmienia. Czy wciąż czujesz presję, żeby zasłużyć sobie na ten tytuł?
Nie, nigdy! Przez dwadzieścia lat zrobiłem karierę dzięki temu, że w ogóle nie przejmowałem się tym, co myślą o mnie ludzie. Kiedy założyliśmy Rage Against The Machine, to nic nas tak naprawdę nie obchodziło. Byliśmy zespołem, który nie aspirował do żadnego sukcesu komercyjnego. Na szczytach list przebojów nie było żadnego zespołu, który robiłby muzykę choć trochę podobną do tej, którą my się zajmowaliśmy. Myślę, że mieliśmy świetny przepis raczej na pozostawanie w cieniu niż na sukces. Jako artyści byliśmy bezkompromisowi, zawsze kroczyliśmy własną artystyczną drogą. I nadal kroczę swoją własną drogą, ponieważ ta zasada pozostaje dla mnie najważniejsza.
Czy mógłbyś udzielić naszym Czytelnikom wskazówek, jak popracować nad kostkowaniem?
Właściwie moją jedyną radą powinno być to, żeby odnaleźli swój własny głos i styl na gitarze. Mam nadzieję, że muzyka, jaką wykonują, jest odzwierciedleniem tego, co im w duszy gra, i że nie starają się nikogo naśladować. Kiedyś ćwiczyłem osiem godzin dziennie i osiągnąłem naprawdę niezwykłe wyniki, jeśli chodzi o stronę techniczną mojej gry. Ale nie byłem interesujący jako gitarzysta, bo naśladowałem innych. Nie miałem do zaoferowania nic swojego. Grałem jak Randy Rhoads albo jak Eddie Van Halen. Później zacząłem się skupiać na niuansach w mojej własnej grze i na drobnych dziwactwach. Dopiero wtedy, kiedy skupiłem się na odkrywaniu samego siebie i swoich możliwości, zacząłem odnajdywać swój własny głos i powstało brzmienie, z którego w końcu dałem się poznać szerszej publiczności. Tak więc ćwiczenie kostkowania nie jest najważniejsze - to można ćwiczyć całymi dniami!
Jednak niewielu jest muzyków, którzy są w stanie naśladować Twój styl gry. Czy wciąż czujesz, że jesteś jedyny i niepowtarzalny?
Czasami słyszę pewne moje wpływy w muzyce nowych zespołów. Myślę, że mój styl jest połączeniem rocka z lat 70. pełnego ostrych riffów, punkowo-rockowej potrzeby łamania konwencji i szaleńczego (wręcz obsesyjno- kompulsywnego) reżimu związanego z ćwiczeniem gry. Takiej mieszanki często się nie spotyka. Są ludzie, którzy lubią dużo ćwiczyć, ale rzadko się zdarza, że jednocześnie lubią też The Clash. No cóż, takie mam korzenie - sam nie wiem, czy to błogosławieństwo, czy raczej przekleństwo.
Henry Yates