My Riot
W czasie, kiedy triumfy święciły gwiazdeczki popu i laureaci programów rozrywkowych, to właśnie Sweet Noise robił najbardziej dopracowane klipy, miał najwierniejszą rzeszę fanów i piosenki, które nie tylko przełamywały stereotypy, ale też kreowały nową jakość.
Teraz, po kilku latach przerwy, Piotr "Glaca" Mohamed wraca z nowym projektem, który powstał w kooperacji z Maciejem "TR Hackerem" Jaskółkowskim, laureatem konkursu na remiks jednego z utworów Sweet Noise. My Riot przerósł oczekiwania swoich twórców i stał się żywym organizmem, który niedługo objawi światu swoje prawdziwe oblicze. Specjalnie dla nas Glaca opowiedział o powstaniu nowego projektu, złych i dobrych doświadczeniach na polskim rynku muzycznym, jak również o swoich planach na najbliższą przyszłość.
Wtedy gdzieś po drodze powstała nazwa, MySpace, gdzie stopniowo dokładaliśmy nowe rzeczy, i gdzieś powoli Facebook. Wtedy sam odkrywałem, jaka jest realna szansa powrotu i jaki to będzie miało na mnie wpływ. Czy te dwa lata sprawiły, że jestem osobą zapomnianą, czy jednak ktoś mnie pamięta? Tak naprawdę można się spodziewać różnych rzeczy, bo życie mknie szybko, popkultura i media zmieniają się każdego miesiąca.
Jak robiliśmy "Czas Ludzi Cienia", to celebrytyzm w muzie rockowej był czymś zupełnie nie do pomyślenia. Gdzieś tak naprawdę zaczynał się rynek imprez typu show, na których wybieramy sobie talenty czy swoich następnych bohaterów. Po ukazaniu się My Riot patrzyłem, jak rośnie oglądalność w internecie. Postanowiłem wrócić i wydać to w realnych warunkach. Odbyłem rozmowę z Hackerem i uprzedziłem, że musi się przygotować na rewolucję w tym dźwięku, który generujemy razem, bo ja się pod tym nie podpiszę. Mogę się pod tym podpisać w momencie, kiedy dołożę żywy band. Wierzę w to, że tylko kolaż dwóch takich płaszczyzn w moim przypadku wypadnie wiarygodnie, autentycznie i mocno. Promocja? Uważam, że działa całkiem prężnie. Zrobiliśmy teledysk do utworu "Sen" w połączeniu z amerykańską undergroundową ekipą, która kręci street dance na całym świecie. Oni dostarczyli nam zdjęcia tancerzy z Oakland, które po prostu zmieszałem z ujęciami zespołu i akcją streetową polegającą na plakatowaniu miasta postacią Mr Riot. Zaprojektował ją Bartek Bojarczuk.
Tu muszę powiedzieć, że wytwórnia płytowa EMI dała mi sporą dozę wolności, bo nawet nie protestowała, kiedy zaproponowałem, żeby materiał masterować w Metropolis Studio John Davis, który zrobił chociażby "Invaders Must Die". Była to decyzja na zasadzie: zrobię miks w Polsce, wykorzystam to, czego się nauczyłem w USA, ale chcę to zmasterować z jakimś mistrzem. W zamian Piotr Kabaj z EMI powiedział mi tylko, żebym dał mu logo takie jak "Revolta". Wydaje mi się, że wiem, o co mu chodziło, dlatego, że powoli firmy zaczynają przechodzić na handel nie tylko nośnikiem, ale też na przykład merchem.
Ludzie boją się ze mną zakolegować, bo nie wiadomo, czy za chwilę nie będą się na przykład wstydzić, że się ze mną kolegują, bo im to już nie będzie po drodze. Z jednej strony jest to zabawne, ale z drugiej na pewno też ciężkie, więc ten tytuł ma tak naprawdę zaznaczyć moją dumę ze Sweet Noise. Teraz przenoszę to w nowy wymiar, a nowa marka łączy się z tym, że Sweet Noise był dla mnie za dużym bandem, żebym z nim eksperymentował na innych polach niż muzyka. To jest dla mnie po prostu tak ważna rzecz, że to, co zrobię, ma tam zupełnie inną wagę. Pracuję z ludźmi, których bardzo lubię, ale Sweet Noise chcę robić z innym charakterem i inną filozofią. To jest trochę tak jak z każdym dużym bandem. Nagle za twoimi plecami rośnie jakiś potwór i stale cię pilnuje. Kiedy działałem z Justinem w Los Angeles pod szyldem M.T.Void, widziałem, jak z radością wchodził do studia gotowy na cokolwiek, co się tam stanie. Wszystko, co tworzyliśmy, było superfajne i bez presji. Dlatego też chciałem zrobić coś zupełnie innego, gdzie będę mógł sobie pozwolić na pewną nonszalancję. Każdy, kto przy tym pracował, miał być zadowolony, i tak właśnie się stało.
Nawiązanie tego typu nici porozumienia z ludźmi jednym pasuje, innym zaś nie. Na przykład Tool w ogóle czegoś takiego nie kultywuje. Nie ma tam jakiejkolwiek interakcji. Wszystko jest daleko i na dystans, a Trent z kolei postanowił zrobić właśnie taki ruch sieciowy. Jedni jakoś bardziej żyją w internecie, inni mniej, ale już na przykład Maynard jako solista dużo bardziej jest na "tak". Mimo wszystko sądzę, że jeśli nie jesteś jakimś multimilionerem, to nie wiem, kto miałby ci to wszystko robić, bo finalnie jest to zawsze inwestycja. Myślę, że dla każdego jest to bardzo osobista sprawa. Nie uważam, aby ten, kto daje coś za darmo, psuł przyzwyczajenia i rynek, ale musi w tym być jakiś balans. Pewnie jak zabrniesz za daleko i rozdasz za darmo trzy pełnokrwiste albumy, to czwartego już nie sprzedasz. Jest to wąska granica.
Jarek Chilkiewicz (gitara)
M. Kubicki
zdjęcia: Mateusz Kosman