ElevenHour
Wywiady
2012-01-02
Rozmawiamy z Marcinem Polaczkiewiczem i Adrianem Mazurem - gitarowymi podporami ElevenHour.
W jaki sposób zaczęliście swoją przygodę z gitarą?
Od początku byłem opornym uczniem, a pamiątka pierwszej przygody z gitarą wisi jeszcze u mnie na ścianie w pokoju. Jednak było to niefortunne zmaganie się z wyobrażeniem rockowego gitarzysty w konfrontacji z kilkoma lekcjami u "szkolnego" nauczyciela. Niestety zaowocowało to tylko odstawieniem instrumentu po kilku lekcjach walczyków na kilka dobrych lat. Do instrumentu wróciłem dopiero w okresie szkoły średniej i wtedy gitara już na stałe zagościła w moim sercu.
Jak zacząłem? Chyba jak każdy "wielki" (śmiech) gitarzysta - na instrumencie zacząłem grać w wieku 15 lat pod wpływem wizji oszołomionych moją grą dziewczyn. W końcu śpiewa się: "chłopak z gitarą byłby dla mnie parą" i tej maksymy starałem się trzymać. Jednak dzięki mojemu pierwszemu i ostatniemu nauczycielowi gry na tym szlachetnym instrumencie poznałem nieznane dla mnie zakątki świata muzyki, które bez reszty mnie pochłonęły.
Czy pamiętacie jakieś momenty przełomowe, które zmieniły Wasze podejście do życia i gry na instrumencie?
Zdecydowanie to chwila, w której postanowiłem stworzyć własne studio dźwiękowe. Wtedy dopiero odkryłem prawdziwe brzmienie swojego instrumentu i kierunek muzyczny, w którym powinienem zmierzać. Jestem przekonany, że ta decyzja i doświadczenia, jakie nabyliśmy my jako zespół poprzez pracę nad materiałem u siebie w studiu, a więc bez pogoni i pośpiechu, przekładają się prawie w stu procentach na nasz sposób gry czy na nasze ukierunkowania muzyczne. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to dla nas zarówno komfort, jak i przekleństwo, ponieważ bez przerwy nasze umiejętności są weryfikowane przez mikrofony i rejestrator.
Na pewno takim momentem było dla mnie wstąpienie w szeregi ElevenHour. Granie w zespole, i to w tak wymagającym zespole, wspomaga kreatywne myślenie, a także powoduje, że starasz się jak najwięcej dać z siebie, po prostu dać cząstkę samego siebie. To sprawia, że granie i praca w grupie stają się treścią twojego życia, a instrument staje się jedynym narzędziem, za którego pomocą możesz się komunikować z innymi.
Jakie macie najlepsze i najgorsze wspomnienie z grania na scenie i w studiu?
Przede wszystkim wierzę, że najlepsze chwile są jeszcze przede mną, i w ten to właśnie sposób sam napędzam całą tę maszynerię chęci do działania. Najgorsze wspomnienia to chwile rozczarowań spowodowanych na przykład niską frekwencją na koncercie, problemami technicznymi czy niespodziankami ze strony organizatorów. Drastycznych zdarzeń nie pamiętam, dlatego też uważam, że najgorsze są jednak rozczarowania.
Najlepsze wspomnienie w mojej krótkiej karierze wiąże się z jednym z pierwszych koncertów z EH. Otóż pogubieni w morzu dźwięków, zdani wyłącznie na siebie, zdołowani tym, że nie jest nam dziś dane dać dobrego koncertu, raptem zostajemy uratowani przez dwie młode kobiety, które usiadłszy na skraju sceny, zaczęły się namiętnie całować. Tak oto uratowały one nasz koncert (śmiech). A najgorsze wspomnienie, hmm... chyba to, że na jednym z koncertów organizator był zdziwiony, że nie posiadamy własnych narzędzi lutowniczych, by naprawić nagłośnienie pod sceną (śmiech). Co do studia to mam tylko złe wspomnienia (śmiech), bo tam nigdy nie będzie tak, jakbym chciał.
W jaki sposób ćwiczycie?
W wolnej chwili, jak długo tylko mogę, ale niestety z miesiąca na miesiąc coraz mniej takich chwil. Kwestie techniczne to już drugorzędna sprawa, samo dorwanie się do gitary jest już pewnego rodzaju sukcesem. Staram się wykonywać takie ćwiczenia, z których doświadczenie mogę przenieść na muzykę. Najlepiej improwizując, bo uczenie się fraz i utworów innych wykonawców zostawiłem gdzieś daleko w przeszłości. Oczywiście jest to praktycznie nieunikniona kwestia, gdy człowiek zaczyna swoją przygodę z gitarą - wtedy stara się odegrać ulubione kawałki znanych, lubianych artystów. Z czasem jednak (i też tak było w moim przypadku) coraz więcej oczekuje się od muzyki i od samego siebie. Ważne, by ćwicząc, nie utracić autentyczności tego, co i w jaki sposób się gra. Najlepszym ćwiczeniem mimo wszystko są próby ElevenHour, gdzie uczucia współgrania nie zastąpią żadne podkłady i żadne ćwiczenia.
Staram się grać na gitarze codziennie, przynajmniej przez dwie godziny. Kiedyś trenowałem z gitarowymi szkółkami takich wielkich nazwisk, jak Petrucci czy Vai, ale z czasem, zapożyczając ćwiczenia, które najbardziej rozwijały moje umiejętności i styl, odszedłem od ich nauk. Teraz staram się grać to, co sprawia mi przyjemność, a moje ćwiczenia w dużej mierze oparte są na improwizacjach do utworów takich artystów, jak David Gilmour czy młody Marco Sfogli.
Jak scharakteryzowalibyście swój styl gry?
Artystyczny nieład (śmiech). Styl to wszystko, co przez lata towarzyszyło mi w graniu. Nie jest to nic wyuczonego. Wszystko, nawet te najmniejsze szczegóły, jak na przykład sposób trzymania kostki i i układanie dłoni, wynikło z szukania swojej indywidualnej techniki i swojego stylu. Coś, co dla większości może okazać się dziwne i zabawne, dla mnie jest to po prostu wygodne.
Określiłbym go w dwóch słowach: pomieszanie z poplątaniem (śmiech). A tak na serio, to nie chciałbym go już teraz scharakteryzować, bo nadal się uczę i rozwijam. Nie jestem doskonałym gitarzystą i nawet nie próbuję dążyć do tego, by się nim stać, ponieważ uważam, że właśnie niedoskonałość sprawia, iż jesteśmy ciekawymi osobami i muzykami. Tak więc dążmy do pewnego rodzaju niedoskonałości.
Jacy gitarzyści wywarli na Was największy wpływ?
Jest to temat rzeka, począwszy od Hendriksowskiego luzu, a na matematycznej muzyce, jaką prezentuje Tony MacAlpine, skończywszy. Jestem chyba osobą nieustannie poszukującą w gwiazdozbiorze i wybierającą cechy, które najbardziej w danej chwili mi się podobają. To z nich czerpię inspirację. A jest ich wiele. Wśród nich są między innymi Adam Thomas Jones, wspomniany wcześniej Tony MacAlpine, Jimmy Page, multiinstrumentalista Steven Wilson, a także mój kolega z zespołu Adrian, z którym gram i który ma ogromny wpływ na twórczość oraz brzmienie ElevenHour.
Największy wpływ wywarli na mnie gitarzyści obdarzeni niesamowitym feelingiem, którzy potrafią w najczystszy sposób wyrazić swoje uczucia za pomocą gitary. Muszę więc tutaj wymienić takich gitarzystów, jak: David Gilmour, Andy Timmons, Steve Lukather. Oni sprawiają, że staram się wydobyć z gitary to, co najwspanialsze, a czasami przychodzi dzień, w którym również dzięki nim mam ochotę wyrzucić cały sprzęt przez okno.
Jaki sprzęt stosujecie (gitary, wzmacniacze, efekty itd.)?
Lubię proste lampowe brzmienie, mam gitarę Dean HardTail plus lampową głowę ValveKing, za efekty specjalne na koncertach odpowiadają głównie procesor Line 6 M13 Stompox Modeler i pedał nożny DigiTecha. W wolnych chwilach korzystam ze skonstruowanej własnymi siłami głowy lampowej. Jest to indywidualne brzmienie pozbawione praktycznie kanału czystego, ale daje radę.
Mój ekwipunek gitarzysty jest stosunkowo prosty. Używam wzmacniacza produkcji Marka Gierszewskiego, a dokładnie MG Vulture. Niesamowita czterokanałowa bestia, która potrafi zagrać wszystko, a gdy gitarzysta nie daje rady jej okiełznać, świeci jak wielki niebieski neon, dając tym samym wiele radości (śmiech). Wzmacniacz podpinam do małej kolumny zbudowanej na dwóch 12-calowych głośnikach firmy Buzzaro. Efekty, jakich używam, można policzyć na palcach jednej ręki: prosty delay Ibaneza oraz MXR Chorus w układzie z kompresorem Bossa i bramką szumów. To wszystko sprawia, że niesamowity wzmacniacz MG jest czymś, czego nie da się opisać słowami. Toteż zapraszam na nasze koncerty! A co do gitar, to w większości utworów używam Ibaneza RG2550Z-GK, w którym wymieniłem przystawki na dawny set Petrucciego, DiMarzio Air Norton i D-Sonic. Drugą moją gitarą jest Epiphone Les Paul Custom, którą stroję do drop-D. Jest to świetna gitara, która jak na Les Paula ma niesamowicie wygodny gryf.
Czym jest dla Was gra na gitarze?
Zdecydowanie jest to część mojego świata, a także odpowiedzialność i oddanie. Przywiązanie, które zawsze zaowocuje wolnością w sposobie wyrażenia siebie przez muzykę. Trzeba być tylko uczciwym wobec samego siebie i dążyć do celów, jakie sami przed sobą postawimy.
Obecnie gra na gitarze jest dla mnie życiem i jednocześnie ucieczką przed nim w inny świat. Staram się czerpać z niej jak najwięcej emocji i czystej frajdy. Mam nadzieję, że to widać i słychać na naszych koncertach.
Jakie rady dalibyście młodym gitarzystom?
Radziłbym, by goniąc za prędkością i techniką, nigdy nie zapomnieli o tym, kim tak naprawdę są. By w pogoni za rywalizacyjnym "be the best" pamiętali, że to brzmienie zespołu jest najważniejsze, a nie jednostki. Zespół to jedność, jednak im więcej różnych zdań i poglądów, tym może być tylko ciekawiej, oczywiście jeśli tylko jeden drugiego będzie umiał wysłuchać i zrozumieć. Najważniejsze jest bycie autentycznym w tym, co się gra, i cieszyć się grą. Z doświadczenia nie tyle gitarzysty, lecz realizatora mogę powiedzieć, że wraz z muzyką rejestrują się również uczucia, dlatego należy cieszyć się z muzyki i tę energię przelać na instrument. Kiedy masz zły humor, to lepiej idź do domu, bo stracisz tylko czas w studiu.
(śmiech) To trochę pytanie nie na miejscu! Nadal jestem młodym gitarzystą, który cały czas się uczy. Ale jakbym miał im faktycznie coś radzić, to chyba tylko to, aby grali muzę, która sprawia im przyjemność, i aby cały czas starali się doskonalić w temacie teorii muzyki, bo jednak wiedza to podstawa.
Jakie są Wasze najbliższe plany?
Najbliższe plany to rejestracja nowego materiału ElevenHour - zamierzamy się do tego zabrać w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Liczymy, że z początkiem wiosny nasz nowy materiał zaskoczy wszystkich pozytywnie.
Znalezienie pracy (śmiech). A tak na serio, to z pewnością koncerty z EH i ciężka praca w studiu nad nową płytą. Mam nadzieję, że spodoba się słuchaczom, gdyż będzie ona zroszona krwią i potem pięcioosobowego zespołu.
Zdjęcia: www.elevenhour.pl