Kanadyjski shredder Philip Xenidis, znany jako Phil X, grał z najlepszymi, między innymi z Alice'em Cooperem i Robem Zombie. Ale pewnie znacie go najlepiej jako gitarzystę promującego sklep internetowy Fretted Americana, który umieszcza swoje filmiki na YouTube.
Jego krótki show z wyczynami na Stratocasterze i Les Paulu miał już... 17 milionów wyświetleń. Phil na pewno zdaje sobie sprawę z siły tego medium, ale czy spodziewał się, że któregoś dnia zadzwoni do niego sam Jon Bon Jovi i poprosi o zastąpienie Richiego Sambory podczas trasy koncertowej swojej grupy? A czy jest coś, czego nie potrafi ten wyjątkowy gitarzysta? I czym jest Evil Robot?
Jak to się stało, że zaproponowano Ci udział w trasie koncertowej zespołu Bon Jovi?
Polecił mnie mój przyjaciel, John Shanks. Nagrywałem w jego studiu, choć z nim samym nigdy nie pracowałem. Widział moje filmiki na YouTube i często rozmawialiśmy o gitarach oraz o muzyce. Pewnego razu zadzwonił do niego Jon Bon Jovi, ponieważ Shanks był wcześniej producentem jego grupy, i powiedział mu, że szuka zastępstwa dla Richiego Sambory. Zapytał, czy nie zna jakiegoś dobrego gitarzysty. W odpowiedzi na to John powiedział tylko: "Musisz poznać Phila X". I tak to się wszystko zaczęło.
Kawałki grupy Bon Jovi są znane i rozpoznawalne. Czy próbowałeś nauczyć się partii Sambory z dokładnością co do jednej nuty?
Chłopaki z Bon Jovi nagrywają każdy koncert. Przesłali mi kilka płyt DVD, żebym mógł się zorientować, jak grają na scenie. Richie bardzo wiernie odtwarzał każdy utwór, czyli wszystko grał dokładnie tak jak na płycie. Postanowiłem, że również postaram się bardzo wiernie wszystko odtworzyć. Gdyby on improwizował i pozwalał sobie na szaleństwo na scenie, pewnie zrobiłbym to samo. Rozumiem jednak, że ludzie spodziewają się, iż dany kawałek będzie brzmiał dokładnie tak jak na płycie, i nie można ich za to winić. A więc solówka do "Livin’ On A Prayer" nie może ani o jedną nutę różnić się od oryginału.
Jakie wiosła spakowałeś ze sobą w trasę z Bon Jovi?
Zabrałem gitarę Yamaha SG1820 z humbuckerami i dwie gitary Yamaha SG1820 z przetwornikami P-90. Potrzebowałem też gitary typu Telecaster, zabrałem więc wiosło Jamesa Trussarta SteelCaster. Ta gitara ma niesamowite brzmienie. Grałem na niej w utworach "Have A Nice Day", gdzie stosowałem też kapodaster, oraz "I’ll Be There For You". W "You Want To Make A Memory" grałem na niesamowitej gitarze, którą zrobił dla mnie Scott Lentz. Poza tym grałem na gitarze barytonowej Schecter Tommy Lee, którą dostałem od Tommy’ego. Zabrałem też Les Paula, ale nie używałem go zbyt intensywnie. Używałem go do partii wymagających stroju drop-Cis. Spisywał się nieźle, ale w pewnym momencie postanowiłem go zastąpić gitarą ESP Viper - model z białymi znacznikami pozycji i P-94. Brzmi genialnie.
Na początku używałem sprzętu Richiego. Nie chciałem niepotrzebnie komplikować sprawy. Chciałem, żeby pierwsze kilka koncertów przeszło możliwie najbardziej bezboleśnie. Richie używał wzmacniacza Marshall JCM2000, ale ja wolałem sprzęt, do którego jestem przyzwyczajony. Zwróciłem się więc do Johna Kashy, żeby przysłał nam dwie 30-watowe głowy Evil Robot. Ostatecznie zdecydowałem się użyć jednej z nich, a drugą mieć w zapasie. Byłem zaskoczony, bo przy tak wielkim koncercie i przy tak ogromnej skali tego przedsięwzięcia ten niepozorny wzmacniacz radził sobie po prostu świetnie. Jednak przy niektórych utworach, na przykład "You Give Love A Bad Name", potrzebowałem trochę więcej gainu. Tu z pomocą przyszedł mi mój overdrive LovePedal Kalamazoo w partiach rytmicznych oraz niezawodny DigiTech Bad Monkey w partiach prowadzących. Uwielbiam ten efekt, powinienem dostać go za darmo! (śmiech). Niestety, jeszcze do mnie nie dzwonili z firmy DigiTech...
Przy swoich starych wiosłach sporo majstrowałeś. Czy w gitarach Yamaha też wprowadzałeś jakieś ulepszenia?
Mój przyjaciel Rob Timmons z firmy Arcane Inc. nawinął mi w obu gitarach Yamaha humbuckery. Nie zrobił mi jeszcze przetworników bazujących na P-90, ale tylko dlatego, że byłem ostatnio bardzo zajęty i nie miałem czasu porozmawiać z nim na ten temat. Ale wiem, że w każdej chwili mogę go poprosić, żeby nawinął dla mnie praktycznie dowolny przetwornik. A jeśli mi się nie spodoba, no to spróbujemy czegoś innego. Zdradzę, że obecnie pracujemy nad modelem o nazwie Phil X P-90...
Czy uważasz, że ręczne nawijanie przetworników sprawia, iż gitara rzeczywiście brzmi lepiej?
Tak, uważam, że niczym nie można zastąpić nawijania ręcznego. Co prawda sygnał ma ten sam poziom, impedancja też nie ulega zmianie, ale przy ręcznym nawijaniu brzmienie jest dużo bardziej czyste. Z przetwornikami fabrycznymi nie można uzyskać tak przejrzystego brzmienia. Wyjątkiem jest przetwornik Gibson P-94. W mojej karierze miałem chyba ze 13 tych przetworników. To świetny sprzęt, ale sprawdza się tylko w przypadku mahoniowego korpusu bez klonowej płyty wierzchniej, tak jak w Gibsonie SG. Z klonową płytą wierzchnią brzmienie jest po prostu za słabe.
Zająłeś miejsce Richiego Sambory. Nie bałeś się konfrontacji z legendą i reakcją fanów?
Zastępowałem go i starałem się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Nigdy nie sugerowałem, że chcę zająć jego miejsce. Bon Jovi chciał po prostu, żeby trasa trwała dalej, a ja miałem mu to umożliwić. Jeśli chodzi o fanów, co wieczór widziałem pod sceną te same twarze. To niesamowite, że są ludzie, którzy tak kochają ten zespół, że jeżdżą za nim po całym kraju. Tak więc dzięki mnie mogli zobaczyć trochę inną wersję koncertu (śmiech).
Jedną z cech, która charakteryzuje Cię jako gitarzystę, niewątpliwie jest wszechstronność. Co Cię ukształtowało? Jacy artyści mieli na Ciebie największy wpływ?
Nie przepadam za czytaniem nut, zawsze polegałem na swoim słuchu. Jak tylko byłem w stanie utrzymać gitarę, uczyłem się grać utwory ze słuchu. Zaczynałem od Elvisa Presleya, The Beatles i Beach Boys. Gdy miałem trzynaście lat, zafascynowała mnie gra Eddiego Van Halena. Nie miałem tabulatur, nie było wtedy YouTube, musiałem polegać na własnych uszach. W ten sposób nie tylko wyrobiłem sobie słuch, ale też stałem się lepszym muzykiem. Takie były moje początki. Moimi ulubionymi gitarzystami są wciąż Jimi Hendrix i Jimmy Page. Czasami ludzie pytają mnie, czy nie uważam, że Jimmy Page był genialnym producentem, ale jego talent jako gitarzysty był przereklamowany. Oburzam się, kiedy to słyszę! Przecież Jimmy był niesłychanie kreatywnym i awangardowym muzykiem.
W przeszłości jeździłeś w duże trasy. Teraz skupiasz się bardziej na pracy muzyka sesyjnego. Dlaczego?
W 1981 roku byłem w trasie z zespołem Aldo Nova. Graliśmy supporty dla grupy Scorpions, a były to koncerty przed naprawdę ogromną widownią. Kiedy przeprowadziłem się do Los Angeles, znowu zacząłem grać w klubach. Zacząłem odkrywać muzykę na nowo i doszedłem do wniosku, że mam dość bycia dodatkiem do innego zespołu. Chciałem robić coś własnego. I nie ma dla mnie znaczenia, czy gram dla wielkich tłumów, czy dla małej publiczności w kameralnym klubie.
Założyłeś własny hardrockowy zespół The Drills. Grałeś też w grupie Powder, który balansował na granicy rocka i burleski...
Tak, to już jest zupełnie inne doświadczenie. Jeśli fani znają na pamięć teksty twoich piosenek, to znaczy, że do nich trafiłeś. Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, że w ostatnich latach przemysł muzyczny przeżywa kryzys. Nie obchodzą mnie agenci i managerowie. Ocknąłem się i zdałem sobie sprawę z tego, co chcę robić i co chcę wyrazić za pomocą muzyki. Mogę sobie na to pozwolić dzięki pracy w charakterze muzyka sesyjnego. Nie zamierzam się wiązać z żadną wytwórnią, a praca sesyjna pozwala mi zarobić na życie. Jednocześnie komponuję muzykę dla stacji radiowych. Zanim się obejrzałem, już grałem na jakiejś nowej płycie, a potem na kolejnej i znowu kolejnej... Mogłem więc zacząć realizować swoje własne plany muzyczne i dziś robię to, co zawsze chciałem.
I zrezygnowałeś z tras koncertowych...
Nie biorę udziału w trasach koncertowych. Jeśli ktoś proponuje mi granie koncertów, to po prostu odmawiam. Nie wyobrażam sobie teraz wyjechać z Los Angeles. Ale nie mówię, że nie robię wyjątków. Kiedy dzwoni Stewart Copeland i zaprasza mnie na trzy tygodnie wspólnego grania do Włoch, to cóż... jadę (śmiech). Tak samo rzecz się ma, gdy dzwoni Tommy Lee i proponuje zagranie trzech koncertów dla telewizji w Amsterdamie - to również jadę. Dobrze się bawię, poza tym nie muszę wyjeżdżać na długo. No i kiedy dzwoni Jon Bon Jovi, proponując miesiąc wspólnego koncertowania, także nie potrafię odmówić! Ale to poczucie swobody w podejmowaniu decyzji jest dla mnie wręcz niesamowite!
Jaki jest obecny stan zdrowia Richiego? Wiesz coś na ten temat?
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wiem, że Richie wrócił na scenę i że znowu koncertuje z Bon Jovi. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Zagrałem z tym legendarnym zespołem trzynaście koncertów i to było wspaniałe doświadczenie. Ale to nie jest moje miejsce, jest to miejsce należące do Richiego. Cieszę się, że wrócił, że jest zdrowy i że znowu gra dla swoich fanów.
Jamie Dickson
zdjęcia: Dustin Jack