Mocne, Łódzkie uderzenie, o którym robi się coraz głośniej. Chłopaki powinni pomyśleć nad zmianą nazwy, ponieważ patrząc na szybko zwiększające się rzesze fanów, Alone to ostatnie słowo jakie może przyjść nam do głowy.
O muzyce, swoich planach i dotychczasowej działalności opowiedzieli gitarzyści zespołu: Jacek "Drow" Strzelczyk, Marek "Maro" Jabłoński, oraz basista Łukasz, "Jezzy" Jerzykowski.
Kiedy ostatnio się widzieliśmy było was czterech? Jedna gitara jednak nie wystarczała?
Na początku był chaos. Potem rzeczywiście, jak się poznaliśmy to już było nas tylko czterech. Co Ci mogę powiedzieć… Wszystko było ok do czasu, gdy usłyszałem Maro, grającego w zespole TeLieVision w sąsiedniej salce prób. Koleś mnie tak natchnął, tak rozbudził zapotrzebowanie na jego dźwięki, wirtuozerię i efekty w muzyce Alone, że nie mogłem się powstrzymać, by nie zaproponować wspólnego grania. No i się udało. Nie sądziłem, że moje marzenie się spełni. Zawsze chciałem mieć w zespole kompana gitarowego, który by mnie uzupełniał, a nie dublował. W dodatku Maro to świetny człowiek w życiu codziennym, nie tylko scenicznym. Chciałbym też przy okazji podziękować zespołowi TLV za to, że są zajebistymi ludźmi, którzy nie robili problemów w kwestii dzielenia się swoim muzykiem. To naprawdę rzadkość. W dodatku mamy z nimi świetny kontakt i relacje, chętnie sobie pomagamy. Sorry za dygresję, ale naprawdę ich lubimy.
Marek, a jak Ty się odnajdujesz w stylistyce Alone? Z tego co widziałem na YouTube inspirują Cię nieco inne klimaty.
Jest to dla mnie bardzo ciekawe wyzwanie. Na YouTube staram się bardziej zaprezentować mój własny solowy projekt "MaroMaro". Alone w niektórych utworach jest bardzo zgodne z moją stylistyką. Wręcz czuję się tam jak przysłowiowa ryba w wodzie. Jedyne co się zmienia to czasami muszę myśleć innymi dźwiękami niż zwykle. Jednak to też na swój sposób inspiruje.
Jak to jest, że zawsze znajdzie się między wami jeden zamaskowany bohater? Pamiętam waszego basistę Szczepana, później był Jacek. To taka konwencja?
(śmiech) Ja akurat zawsze jestem zamaskowany. Jest to chyba zwykły zbieg okoliczności.
Zasadniczo w kwestii człowieka w "masce" to jest to o tyle wesoła sprawa, że nikogo do tego nie zmuszaliśmy ani nie musieliśmy mówić, że skoro jako pierwszy basista (Lilith, dla znajomych Szczepan) się tak wyróżniał, to i drugi musi zrobić podobnie. Właśnie trafiliśmy na takich ludzi w ciągu tych wszystkich lat działalności Alone, którzy sami tego chcieli, chcieli być nieco tajemniczy, wyróżniający się z tła. Przy okazji dzięki temu było i jest w dalszym ciągu urozmaicenie dla oka i często jest to powiązane z lekką nutą aktorstwa:) Tym razem już nie basista, lecz gitarzysta Maro.
W ogóle wyróżniacie się, jeśli chodzi o wizerunek sceniczny. Jest w tym dbałość o szczegóły i urozmaicenia. Opowiedzcie skąd biorą się te pomysły.
Przed koncertami zawsze ustalamy kto jak się ubierze. Jeśli chodzi o mój ubiór (maska gazowa i ta dziwna spódnica) to w sumie sam na to wpadłem. Oglądając próbki DVD zobaczyłem, że na jednym z utworów Flame (wokalista) biega sobie w niej. Spytałem go czy mogę wykorzystać ten pomysł na najbliższym koncercie - zgodził się. Maska gazowa leżała u mnie przez lata. Dał mi ją dawniej jeden z moich przyjaciół. Nie sądziłem, że kiedykolwiek mi się przyda.
W ogóle jest duża demokracja w zespole jeśli chodzi o to jak chcemy się prezentować. Pomysły biorą się z naszych rozmów i doświadczenia. Chcemy, żeby nasze koncerty były widowiskiem i o to walczymy. Flame (wokalista) występował swego czasu jako model na pokazach mody u znanych artystów/projektantów. Dlatego mieliśmy możliwość m. in. na nagranym DVD zaprezentować się w strojach przez nich zaprojektowanych.
No właśnie… nagrywanie dvd, specjalne kostiumy sceniczne - to wszystko miało związek z większym wydarzeniem, które organizowaliście. Opowiedzcie trochę czym było przedsięwzięcie Alone In Circle?
Był to cykl koncertów jaki zrobiliśmy w łódzkiej Wytwórni. Na początku zaprosiliśmy artystów, z którymi razem zaprezentowaliśmy nasze utwory w nieco zmienionej wersji. Połączenie żeńskiego wokalu z rapem było jednym z ciekawszych efektów tego przedsięwzięcia. Kolejnym punktem Alone In Circle był koncert akustyczny. Trudne przedsięwzięcie, które kosztowało nas sporo pracy, ale wszystko się udało i spotkaliśmy się z bardzo pozytywnym odbiorem. Ja i Jacek mogliśmy zagrać na instrumentach, które są defacto tymi przez nas wyuczonymi, czyli kontrabas i fortepian. Był też saksofon oraz sceneria rodem z koncertów MTV, jak to ktoś napisał. Chciałbym, żebyśmy kiedyś powtórzyli tego typu koncert i wydali jako DVD.
(śmiech)....tak tak, na pewno powtórzymy taki stres:P A tak serio to wolelibyśmy być kojarzeni głównie ze stylem troszkę mocniejszym niż z delikatności unplugged. To miało być niejako pokazanie, że jesteśmy muzykami z prawdziwego zdarzenia, którzy poza "łomotem" i "zabijaniem kotów po północy" mają trochę wdzięku i subtelności w tych artystycznych duszach. (śmiech)
A jak sobie poradziliście z suportem zespołu My Riot?
Sądzę, że była to naprawdę konkretna prezentacja naszych możliwości. Staraliśmy się wepchnąć w supportowe 30 minut jak najwięcej naszego materiału. Wyszło aż 8 kawałków. Był to w sumie pierwszy koncert na który oficjalnie grałem z Alone (Alone in Circle 1 + Alone in Circle 2 - akustycznie się nie liczy). Bawiłem się naprawdę świetnie - po czym mogę to sprawdzić? Już tłumaczę. Mam w sobie takie coś, że jeśli w czasie koncertu czuję, że nie muszę myśleć o grze tylko o tym jak się poruszam czy tam wyginam - oznacza to, że naprawdę mi się podoba.
zawsze dajemy z Siebie wszystko na koncertach ale o to czy poradziliśmy sobie musiałbyś spytać się raczej publiki
Dokładnie tak. Nie lubimy za bardzo rozmawiać o naszym graniu, jak gramy, jak chcemy zagrać, co zagraliśmy i jak sobie poradziliśmy. Nie bylibyśmy obiektywni. Na pewno każdy koncert daje nam wiele do myślenia. Zawsze nagrywamy dany koncert, by potem móc go przeanalizować, wyciągnąć odpowiednie wnioski i wprowadzić korekty, by następne koncerty były jeszcze lepsze, ciekawsze, a przede wszystkim udowadniały to, że nie stoimy w miejscu.
Rozmawialiście z Glacą jak odbiera waszą muzykę?
Z tego co pamiętam i On i jego realizator dźwięku - Adam Toczko mieli bardzo pozytywne zdanie na nasz temat. Byli zadowoleni z doboru takiego supportu. Było tak sympatycznie, że siedzieliśmy z nimi do późna, rozmawiając głównie właśnie z Adasiem na różne tematy.
Wiesz, w ogóle Glaca to człowiek bardzo specyficzny i wyjątkowy zarazem. W pełni oddaje się swojej sztuce - najlepiej było to widać, gdy stałem obok niego - miał za chwilę wyskoczyć na scenę, na twarzy pełne skupienie, jak by miał wygłosić światu, że potrzebuje ich do zgładzenia systemu pełnego korupcji i nienawiści:) Z tego co się dowiedzieliśmy to pochwałą jest jego milczenie, jak w naszym przypadku. Inaczej by wygarnął ile wlezie, bo takim jest człowiekiem, że jeśli coś jest do dupy to nie należy milczeć. Zresztą ja mam podobnie. Gdy coś mi się podoba to po prostu się uśmiechnę, podam dłoń W przeciwnym wypadku nie pozostawiam suchej nitki. Glaca to dla mnie autorytet i to, że pozwolił nam zagrać w tym samym dniu, na tej samej scenie było dla mnie mega komplementem bez słów.
Jest chyba między wami dużo wspólnego, łączenie gitar i elektroniki, bezkompromisowość i chęć dotarcia do jak najszerszego grona odbiorców, poszukiwanie czegoś nowego, zgodzicie się?
Są i rzeczy które nas łączą i takie które nas dzielą. Na pewno tak samo jak My Riot chcemy dotrzeć do każdego i pokazać, że nie zawsze sam fakt, że zespół ubiera się na czarno, gra na mocno przesterowanych gitarach musi oznaczać, że profanujemy kościół, czcimy szatana i napędzamy ludzi do buntu i anarchii. Łączymy wiele elementów charakterystycznych dla innych gatunków - czasem usłyszysz skrzypce, czasem pełną sekcję orkiestrową, a czasem elektroniczne, ostre, przeszywające umysł dźwięki rodem techno, electro. Na nadchodzącej płycie zdarzy się też schiz dubstepowy. Dla każdego coś się znajdzie - na pewno jest odczuwalna spójność naszego stylu, ale i różnorodność. Wielkim komplementem od słuchaczy jest usłyszeć, że jesteśmy charakterystyczni i rozpoznawalni muzycznie. To naprawdę fajne uczucie, gdy mimo tak różnorodnej muzyki dostępnej w necie, ktoś powie, że da się nas rozpoznać po stylu w ciemno.
A nie macie wrażenia, że trochę się spóźniliście, jeśli chodzi o muzykę jaką robicie? Taki, nazwijmy to umownie nu-metal był modny ponad dziesięć lat temu.
Nu-metal ma to do siebie, że jako jeden z niewielu gatunków muzycznych pozwala łączyć w sobie naprawdę różne stylistyki. Wraz z tym jak technologia idzie w górę, my też to robimy. Trzeba mieć po prostu otwarty umysł i nie grać bluesa (śmiech). Dobra, żartuję z tym bluesem, od czegoś trzeba zacząć, ale na pewno nie można na tym skończyć.
Wiesz, nu-metal kojarzy się głównie z Limp Bizkit, Korn i Linkin Park, którzy już nie grają jak dawniej w przypadku tych dwóch ostatnich. Każdy z nas wychował się, może też "obudził" w gatunku, który był uprawiany przez wyżej wymienione kapele. Osobiście nie uważam, że się spóźniliśmy na cokolwiek. Powiedziałbym nawet odważnie, że staramy się ładnie uzupełnić lukę lub też w jakiś sposób kontynuować ciężką nutę nie wskakując od razy na heavy, black czy brit rock. Można to samo powiedzieć o każdym innym gatunku z poprzednich lat, że się spóźnił. To już zależy co komu w duszy gra. Ja się na przykład zajebiście cieszę, gdy mogę trafić na koncert, gdzie kapelka gra w nu-metalowym stylu, a nie kolejne, milionowe podrabianie grania ACDC, Metalliki, Coldplay czy Dżemu.
No właśnie. Korn. Parę dni temu udostępnili w sieci całą nową płytę? Słuchaliście? Widzielibyście siebie w dubstepie?
Nie słuchałem i pewnie tak zostanie. Mam osobiście podzielone zdanie co do dubstepu. Z jednej strony jest to naprawdę ciekawy gatunek muzyczny. Triolowa linia basowa, połączona z ciężką nutą wygaru i zabawą wszystkim możliwymi potencjometrami. To jest ok. Niestety moda na ten gatunek leci z zachodu na wschód i tak jak teraz jest on szczytem zajebistości, tak sądzę, że za parę lat będzie on porównywany do dyskotekowych przebojów (tylko, że mroczniejszych). Osobiście, nie mam nic do tego gatunku, jest on ok na imprezy i tym podobne. Irytuje mnie tylko podejście w stylu "nie słuchasz Dubstepu, jesteś leszczem" i tym podobne. Dodam jeszcze, że sam zremixowałem swój utwór (na youtube "Astromeria") na dubstep. Zrobiłem to jako żart by udowodnić ludziom, że napisanie prostego dubstepu to naprawdę robota nie wymagająca myślenia. Przepis: na dowolnym syntezatorze nastaw triolowe bicie i odpowiedni moment gdzie bass robi "łoł". Później to tylko trzymanie klawisza od klawiatury sterującej w rytmie. Serio - to działa!
A ja przesłuchałem nową płytkę bardzo dokładnie i powiem Ci, że jest bardzo fajna, ale obawiam się, że taki natłok dźwięków, natłok efekciarstwa w pewnym momencie może się szybko znudzić lub zmęczyć słuchacza. Bardziej chcemy uderzać w melodyjność, która potrafi wzruszyć i wzbudzić odpowiednie emocje w głębi słuchacza niż tylko jebnięcie po mordzie zrytmizowanym schizem.
Mi się w miarę podoba, ale Korn bez Heada to już nie to samo. Dubstepy w Alone? Zobaczymy co przyniesie trzecia płyta. (śmiech)
A będąc w tematach zagranicznych. Dosyć daleko doszliście w eliminacjach do Rock Am Ring. Ruszyło coś w stronę promocji zagranicznej od tego czasu?
To był czad. Jedyny zespół z Polski, czyli my, w ścisłym finale eliminacji do Rock Am Ring. Jest to nasze marzenie, żeby kiedyś zagrać na takich scenach dlatego też ostro walczymy, żeby ruszyło. Na razie są pewne sygnały, gdzie moglibyśmy się pojawić, ale my sami czekamy na ukończenie drugiego albumu, który myślę, że pokaże kim teraz jesteśmy i rzeczywiście ukarze nasz następny krok do nowego porządku.
Dla mnie zagranie na Rock Am Ring to apogeum moich marzeń koncertowych. Boję się tylko, by to nie był ostatni dzień mojego życia, bo ponoć jak się dosięgnie marzeń i poczuje absolutnie spełnionym to schodzi się z tego świata (śmiech).
Zaczęto się wami interesować. Duże suporty, mainstreamowe radio. W branży mówi się, że jak puszczają cię w Esce Rock to dalej już z górki. Czujecie, że w końcu po latach pracy to już ostatni zakręt przed komercyjnym sukcesem?
Komercja oczywiście w znaczeniu popularności… myślę, że jesteśmy już blisko. Nawet sam fakt, że mamy przyjemność udzielać wywiadu dla Gitarzysty jest czymś dla nas wyjątkowym i daje do zrozumienia, że "dzieje się". Zobaczymy co się wydarzy. My robimy swoje, szlifujemy materiał i swój warsztat. Dzięki wielu osobom, które chcą nam pomóc, wspierają nas na wielu płaszczyznach możemy się pokazać nie tylko w swoim mieście, ale także poza Łodzią. To super uczucie, gdy ktoś pokłada w nas wiarę. Jesteśmy zespołem, którzy przeżył sporo, docierał się, uwielbiał i nie znosił....nie jesteśmy materiałem złożonym po programie komercyjnym, by nam coś odbiło, szybki sukces i papa. Ciężko na to pracowaliśmy i pracujemy. Jesteśmy sobą, jesteśmy autentyczni w tym co robimy, a skoro jest coraz większe zainteresowanie nami, to jest to tylko dowód na to, że warto było uwierzyć w siebie.
Poznaliśmy wspaniałą osobę, która stara się promować nas jak tylko się da.
Pinky dzięki, że jesteś! Wracając do tematu - osobiście nie odczuwam wielkiej różnicy. My cały czas walczymy o to, żeby móc grać jak najlepsze koncerty dla tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy na nie przychodzą. Dla tych, którzy chcą przeżywać coś więcej niż sama muzyka. Myślę, że oczywiście jest to pomocne, że zainteresowała się nami Eska Rock. Ale to dopiero początek.
To jakie są najbliższe plany?
Kończymy album, wydajemy go i robimy to co potrafimy najlepiej czyli gramy koncerty! W planach jest też następny teledysk.
Nie inaczej. Drugi album, DVD, kolejny teledysk, kolejne single, koncerty, a w najbliższym czasie walka, jeśli się tylko uda, w kolejnej edycji Must Be The Music.
A z mojej strony nie poddawać się, zająć się tym, co kochamy, nie marnując czasu na bzdety, oraz stale i wszędzie nawalać jak największą ilością decybeli w ludzkie przysadki mózgowe.
W takim razie życzę absolutnej destrukcji przysadek, dzięki za rozmowę.
rozmawiał Bartłomiej Luzak
fot. Justyna Marta Grodzka