Zespół Midlake jest właśnie w trakcie nagrywania kolejnej płyty. Eric Pulido, gitarzysta tej formacji, opowiada o sprzęcie, gitarach i o tym, jak to możliwe, że czterech gitarzystów na jednej scenie potrafi się dogadać...
Mówią, że najlepsze rzeczy przytrafiają się ludziom, którzy umieją czekać. Fani teksańskiego zespołu
Midlake na pewno zgodzą się z tym stwierdzeniem. Od ukazania się ostatniej płyty tej grupy minęło pięć lat - jej przełomowy album
"The Trials Of Van Occupanther" ujrzał światło dzienne w 2006 roku. W czasach, kiedy na rynku królują zespoły jednego albumu, trudno o muzyków, którzy tak poważnie podchodzą do nagrania płyty. Ale warto było czekać, albowiem płyta
"The Courage Of Others" to niezwykłe muzyczne osiągnięcie. Album pełen jest bogatych, rozbudowanych aranżacji, wręcz gęsty od warstw gitary akustycznej i wokalu. Do tego mamy ostry fuzz i liczne partie prowadzące grane w harmoniach. Brzmienie
Midlake jest hipnotyczne, zapadające w pamięć i rozpoznawalne już od pierwszych zagranych dźwięków...
A jak powstał
Midlake? Otóż pewnego dnia grupa studentów na kierunku jazzu University Of North Texas postanowiła założyć zespół. Muzycy najpierw eksperymentowali z jazz-funkiem, żeby później zrobić stylistyczny zwrot o 180 stopni w kierunku indie rocka. Po ukazaniu się debiutanckiego albumu
"Bamnan And Slivercork" zespół doczekał się porównań z eksperymentalnymi formacjami Grandaddy i The Flaming Lips. Ale ich następna płyta była kolejnym zaskoczeniem - zespół znowu zmienił kierunek! Wprawdzie na płycie
"The Trials Of Van Occupanther" zagościły te same mroczne teksty i niekonwencjonalna melodia, ale tym razem zespół zdecydował się na bogatsze aranżacje i bardziej dopieszczoną produkcję (w stylu West Coast AOR z lat 70.). Najnowsza płyta "The Courage Of Others" jest kolejnym krokiem naprzód. Zespół dał na niej upust swoim folkowym sympatiom, a co więcej - zaczerpnął inspirację od brytyjskich zespołów folk rockowych, takich jak Pentangle czy Steeleye Span. Czy folk to tylko kaprys, czy trend, który zagości w
Midlake na dłużej?
Historia Waszego zespołu to seria skokowych zmian stylu. Dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że zmiany to nieodłączna część naszej pracy. Nie chcemy dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Poza tym wszystko zależy od tego, co nas inspiruje w danej chwili - może to być jakiś zespół, gatunek muzyczny, klimat - no po prostu cokolwiek. Pozwalamy się zabrać tam, gdzie niesie nas nasza inspiracja. Jak już nagramy płytę, to nie rozwodzimy się nad nią. Nie krytykujemy naszych poprzednich płyt, lecz zawsze patrzymy w przód. Kiedy wchodzimy do studia, najpierw ustalamy, w jakim kierunku muzycznym zamierzamy tym razem podążać.
A jak to wyglądało w przypadku płyty "The Courage Of Others"?
Przy nagraniu tej płyty naszą główną inspiracją był folk - nie tylko chodzi o instrumenty, ale o cały klimat. Melancholijny charakter utworów country i ich wolniejsze tempo przełożyły się na nasz nastrój. Wciąż jesteśmy tym samym zespołem - ci sami faceci, te same głosy - płyta znowu aż tak drastycznie nie różni się od poprzednich. Ale mam nadzieję, że poszliśmy dalej do przodu i dojrzeliśmy, staliśmy się lepsi jako zespół.
Udało się Wam zbudować własne studio w rodzinnym mieście Denton w Teksasie. To duże osiągnięcie. Sami zajmujecie się produkcją płyt. Lubicie mieć całkowitą kontrolę nad swoją muzyką?
Nie chodzi tylko o kontrolę. Chodzi o zminimalizowanie kosztów! Studio znajduje się stosunkowo blisko naszych domów, a to prawdziwy luksus. Możemy tam przesiadywać całymi dniami bez presji czasowej. Nie musimy przecież płacić za czas spędzony w komercyjnym studiu. Wiem, że jest wielu świetnych producentów i inżynierów dźwięku, dlatego czasami kusząca jest perspektywa współpracy z nimi. Ale z drugiej strony trochę nas to przeraża. Nigdy nie pracowaliśmy z nikim z zewnątrz. Wpuszczając do studia obcą osobę, dużo kładzie się na szali. Taka osoba na pewno jest bardziej obiektywna i łatwiej jej zobaczyć rzeczy, których my nie widzimy. Ale jest nas pięciu i czuwamy nad sobą nawzajem. Jak potrzeba, robimy burzę mózgów i wybijamy sobie pewne rzeczy z głowy.
Wyraźnie oddzielacie nagrywanie płyty od koncertowania. Chowacie się w studiu, dopóki nie skończycie albumu. Dopiero potem wyruszacie w trasę. Ostatnio koncertujecie z dwoma dodatkowymi gitarzystami po to, żeby w pełni odtworzyć brzmienie płyty. Czterej gitarzyści na scenie to nie lada wyzwanie...
To rzeczywiście trudna sprawa. Musimy uważać, żeby wszystkie linie rytmiczne i melodyczne całkowicie się nie poplątały, żeby nasze partie nie zaczęły zachodzić na siebie i żeby nie deptać sobie po palcach. To wymaga dużej dyscypliny. Każda partia powinna idealnie siedzieć w całości. Łatwiej jest ogarnąć to wszystko podczas nagrywania, bo wtedy lepiej słychać i jest możliwość ściszenia lub pogłośnienia danej partii czy pokręcenia gałkami korektora. Ale tu tak naprawdę chodzi o to, co się gra, a nie o kwestie techniczne. Gramy dla siebie nawzajem i po prostu dbamy, żeby to było melodyjne i żeby każda partia idealnie pasowała do całości.
Czyli przychodzi Wam to dość naturalnie...
Czasem tak, a czasem nie. Bywa, że zabieram się za granie partii, których grać nie powinienem, ale po to mam kolegów w zespole, żeby mi to powiedzieli. Zawsze mogą stwierdzić, że lepiej, abym dał sobie spokój z pewnymi zagrywkami lub podszedł do nich z innej strony. Cały czas trzymamy rękę na pulsie i jesteśmy wobec siebie całkowicie szczerzy. Zdarza się też, że jesteśmy swoimi największymi wrogami, ale tylko w tym sensie, iż bardzo rzetelnie wszystko analizujemy. Jest to jednak konieczne, ponieważ trzeba wziąć pod uwagę cały wachlarz możliwości i wybrać z nich najlepszą opcję.
Przy tylu gitarzystach musicie chyba zabierać w trasę całe tony sprzętu. Ile gitar ze sobą wozicie?
Jeśli chodzi o gitary, staramy się być rozsądni. Nie mamy aż tyle pieniędzy, żeby je wyrzucać na wszystko, co nam się tylko spodoba. Ale przez te wszystkie lata mieliśmy dużo szczęścia - udało nam się pożyczyć lub kupić kilka ciekawych instrumentów, tak więc nasza kolekcja jest już całkiem spora. Problem polega na tym, że człowiek zawsze chce więcej. Jeśli chodzi o instrumenty, zamieniamy się w krwiożercze bestie, które nigdy nie mają dosyć (śmiech)! Każda gitara ma inne brzmienie i swój własny charakter, a my lubimy wypróbowywać nowe brzmienia i różne gitary. Chciałbym mieć trzy razy tyle instrumentów, co mam. Ta sama melodia grana na innej gitarze może brzmieć zupełnie inaczej.
Jeśli chodzi o gitary akustyczne, stawiacie na klasykę - Martina, Gibsona czy Guilda. Waszym ostatnim nabytkiem jest wspaniały Guild D-55 vintage...
Ten Guild należy do Tima Smitha, wokalisty. Kupił go, bo jest fanem brytyjskiego folku - Pentangle i Johna Renbourna. Na gitarę trafił przypadkiem na eBayu i od razu ją kupił. Ten instrument naprawdę pięknie brzmi.
A Wasze pozostałe wiosła?
Mamy kilka Gibsonów - Gibsona Hummingbirda i J-45 - oba są wspaniałe. Od lat jestem posiadaczem gitary marki Martin, którą wprost uwielbiam. Sporo przeszła, ale wciąż da się na niej grać.
Jeśli chodzi o gitary elektryczne, zrezygnowaliście z gitar i wzmacniaczy marki Fender na rzecz połączenia marek Gibson i Vox.
Dawniej używaliśmy sprzętu Fendera. Nie zrozum mnie źle, to świetny sprzęt, ale zawsze byliśmy fanami wzmacniaczy Vox. Ich brzmienie doskonale pasuje do naszej muzyki - jest ciepłe i przester brzmi bardziej naturalnie. Nie twierdzę, że nie ma innych wzmacniaczy, które również spełniałyby swoje zadanie, ale Vox jest dla nas uosobieniem ideału.
Na jakich gitarach grają pozostali gitarzyści?
Eric Nichelson gra na Gibsonie SG, który też już swoje przeszedł. Ale ja wychodzę z założenia, że gitara musi mieć osobowość. Gramy również na gitarze Casino, Les Paulach i na ES-335. To wspaniałe wiosła, ale czasem fajnie jest pograć na sprzęcie vintage - mam na myśli zarówno gitary, jak i wzmacniacze. Nieustannie poszukujemy takiego sprzętu.
Śledząc Waszą podróż po różnych gatunkach muzycznych, jestem ciekaw, dokąd teraz zmierzacie. Jaka będzie Wasza kolejna płyta? Czy zaserwujecie fanom coś spokojniejszego i coś bardziej spontanicznego?
Tym razem pozwoliliśmy sobie zagrać kilka koncertów, choć jesteśmy w trakcie nagrywania płyty. Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale dla nas to duża zmiana. Do tej pory trudno nam się było przełączać pomiędzy nagrywaniem w studiu a występami. Teraz zamierzamy wypróbować kilka pomysłów na żywo, zanim trafią na płytę. Jestem tym bardzo podekscytowany. Dużo też jammujemy, poszukujemy nowych, niezbadanych jeszcze rejonów. Myślę więc, że nasz nowy album nie będzie tak bardzo sprecyzowany pod względem stylu jak "Courage Of Others". Mam nadzieję, że będzie on bardziej dynamiczny. Z niecierpliwością czekamy, aż przybierze konkretne kształty.
David Greeves
zdjęcia: Eckie