Julia Marcell, choć debiutowała już kilka lat temu, dopiero teraz, dzięki kontraktowi z Mystic Production, ma szansę (i to bardzo dużą!) zdobycia szerokiej grupy fanów w naszym kraju. Moja rozmowa z artystką okazała się na tyle interesująca, że zamiast skoncentrować się tylko na jej nowej płycie, "June", przeszliśmy także na tematy pozornie odbiegające od jej twórczości.
W każdym razie poniższy wywiad najlepiej pokazuje, że Julia, poza wspaniałym głosem, ma też sporo do powiedzenia nie tylko w kwestii artystycznej.
Jak przebiega promocja "June"? Słyszałem, że zajmujesz się większością spraw związanych z tym projektem samodzielnie.
Wiesz, teraz mam dobrych pomocników. W Polsce pomagają mi ludzie z Mystic, w Niemczech z Haldern Pop. Natomiast przy pierwszej mojej płycie tak rzeczywiście było, że sami musieliśmy być, ja i inni muzycy, managementem i wytwórnią. Mocno nas to zmęczyło i uznaliśmy, że trzeba to oddać w ręce ludzi, którzy lepiej się na tym znają.
Kwestie artystyczne pozostają jednak tylko na Twojej głowie.
Tak! Wszystkie rzeczy artystyczne związane z tą płytą są po mojej stronie. Kwestie graficzne ogarniam razem z Iwoną Bielecką, która jest twórcą teledysku do "Matrioszki" oraz autorką zdjęć do mojego albumu.
Właśnie, w kwestii oprawy graficznej - bardzo intryguje okładka "June", która jest moim zdaniem dosyć buntownicza i tym samym współgra z muzyką. Czy takie było założenie od początku prac?
Tak, okładka miała być… dziwna. Bardzo długo szukaliśmy możliwości oddania jednym obrazkiem tej muzyki, tego, jak ja to widzę, kiedy to słyszę. Udało nam się to w końcu uchwycić za pomocą pewnego tricku fotograficznego. Chodziło o to, by "dziwność" osoby ze zdjęcia wyszła na pierwszy plan. Jestem bardzo zadowolona z efektu. Wydaje mi się, że udało się uzyskać to, o czym myślałyśmy, a myślałyśmy długo. Wiesz, chodziło o to jak to zrobić, z której strony to wykorzystać. Ktoś kiedyś powiedział mi, że, gdy patrzy na tą okładkę w zależności od tego, której piosenki słucha, emocje na twarzy tej dziewczyny wydają mu się inne. Czasem jest to bunt, innym razem gniew, ból, albo po prostu silna, pozytywna energia…
Wiesz, moje pierwsze skojarzenie to była raczej histeryczna reakcja tej dziewczynki.
To jest właśnie o to, o co nam chodziło. By była to silna emocja. Histeryczna, ale moim zdaniem cały czas pozytywna. Choć cała płyta ociera się o różne emocje, zahacza też trochę o tzw. "mroki", ma jednak pozytywny wydźwięk. To taki mój swoisty bunt. Odbieram bunt jako coś bardzo dobrego.
Wspomniałaś już o różnorodności "June". Czy ta płyta miała taka być z założenia, czy wyniknęło to z faktu, że w czasie powstawania materiału znajdowałaś się w różnych stanach emocjonalnych?
Te piosenki powstawały w tym samym czasie, ale rzeczywiście każda z nich jest dla mnie osobną historią, każda wychodziła z osobnej emocji. Nie miałam założenia, by jakoś to oddzielać. Chciałam stworzyć spójną całość, a kiedy napisałam te piosenki i nagrałam demówki, stwierdziłam, że są mocno "porozrzucane", odmienne emocjonalnie. Obawiałam się, że może to zbyt "rzucać" emocjami słuchacza. Później, gdy nagraliśmy je w studio i zazębiły się ze sobą brzmieniowo, i jeszcze później, gdy przepisywałam teksty utworów, uderzyło mnie, że cała płyta jest o tym samym. Wszystkie numery właściwie opowiadają z różnych stron tą samą historię czy może podejmują tą samą myśl. Wiesz, są o różnych emocjach, ale łączy je wspólny mianownik, podstawa.
Zastanawia mnie jak osiągnęłaś ten efekt. To, że pozornie album brzmi niespójnie, a jednak słuchając go w całości kompletnie się tego nie odczuwa.
Po pierwsze, bardzo mnie cieszy Twój odbiór płyty. Prawdę mówiąc nie mam jednak pojęcia, jak osiągnęłam ten stan! (śmiech) Może jest to kwestią tego, że to cały zespół pracował nad albumem. Poszukiwaliśmy różnych brzmień - czasem akustycznych, czasem bardziej elektronicznych. Wiesz, gdy nagraliśmy wszystko wspólnie pracowaliśmy nad resztą i każdy wiele z siebie dał. Według mnie jest to płyta kolaboracyjna. Uznałam, że jeśli dopuszczę do współpracy więcej osób, wyjdzie to całości na dobre. Tym bardziej, że osoby, z którymi pracowałam, bardzo mi imponują - swoimi umiejętnościami i wyobraźnią. Część kawałków jest nietknięta od demówek, inne są kompletnie zmienione! Może dlatego "June" właśnie tak brzmi. Ponieważ ciągła praca nad nią tych samych osób spowodowała, że całość brzmi spójnie.
Wspominamy w czasie tej rozmowy często o emocjach w muzyce. Czym jest właściwie dla Ciebie i słuchanie i tworzenie muzyki? Pewnym katharsis, katalizatorem uczuć?
Wybacz za porównanie, ale to dla mnie jak jedzenie - ja po prostu muszę tworzyć muzykę! Coś cały czas pcha mnie to tego. Czasami sama się zaskakuję. Napiszę piosenkę i dopiero po roku zrozumiem, o czym ona jest, wtedy zauważam, jakie doświadczenie na nią wpłynęło. W tych utworach wychodzi trochę, jak sądzę, moja podświadomość. Dzięki temu dużo się o sobie dowiaduję…
Kiedyś wspomniałaś również, że rozpoczęłaś karierę muzyczną z powodu… desperacji…
(Śmiech) Z muzyką miałam kontakt od najmłodszych lat. Nie ukrywam jednak, że próbowałam też innych rzeczy. Miałam okres, że poszłam na studia plastyczne, zajęłam się grafiką, animacją. Poszłam w tym kierunku, ponieważ wcześniej mocno zraziłam się do rynku muzycznego. Wydawało mi się, że to zbyt brutalny biznes. Doszłam do wniosku, że muzyka powinna powstawać w domu. W pewnym momencie jednak dotarło do mnie, że dalej tak nie mogę, że się męczę. Ja muszę grać, muszę wychodzić do publiki, wydawać płyty, te płyty muszą być w sklepach. Byłam w takiej sytuacji, że poczułam, że to jest to, co chce w życiu robić i przyjmuję to na klatę! Nie zamierzam się przejmować tym, że mogę zostać zjedzona przez biznes muzyczny czy nadmierną krytyką.
Wynika z tego też, że ważne jest nie tyle tworzenie, ale głównie kontakt z odbiorcą.
To jest bardzo ważne! Ja tworzę zresztą na bieżąco - czasem pod wpływem impulsu coś narysuję. Tworzenie jest jakby we mnie. Prawda jest jednak taka, że częścią tego tworzenia jest myśl, że zaraz to komuś zaprezentuję, że ktoś będzie miał z tego radość, ucieszy się; że coś może powie na ten temat. To dla mnie naturalne.
Powróćmy jeszcze do momentu, który zadecydował, że rozpoczęłaś karierę muzyczną. Czy była to współpraca z SellaBand, portalem, który pomógł Ci sfinansować nagranie debiutu?
Właściwie było to trochę wcześniej. Zaczęło się od tego, że postanowiłam kupić sobie… pianino i wreszcie nauczyć się na nim grać! Wiesz, wszyscy mi mówili, że się nie nadaję do tego instrumentu. Trochę więc nawet się zbuntowałam. Postanowiłam nauczyć się grać Bacha i tworzyć nowe piosenki. Te numery trafiły potem na moją EP-kę "Storm".
Nie po raz pierwszy w tym wywiadzie pada słowo "bunt". Jest to o tyle interesujące, że gdy ktoś zobaczy i usłyszy Cię po raz pierwszy skojarzy Cię bardziej z Tori Amos czy Kate Bush. Ty sama zaś przyznajesz się do inspiracji Marilyn Mansonem.
Cała moja droga muzyczna to wielka walka ze sobą samą. To nie jest bunt bardzo widoczny. Nie wychodzę na scenę, nie zachowuje się agresywnie i nie krzyczę z niej dziwnych słów. To coś mniejszego, bardziej osobistego. To bardziej walka ze słabościami, własnymi strachami. Zawsze fascynowali mnie właśnie tacy artyści - buntownicy. Jeśli chodzi o Mansona, uważam, że to, co On robi, jest oparte na ogromnym dystansie do siebie samego i świata. Jego pierwsze płyty ukazywały swego rodzaju kolekcję strachów narodowych USA. On chciał to konfrontować z ludźmi. Takie rzeczy są mi bardzo bliskie. Miałam w swoim życiu dużo buntu i poszukiwania siebie. Wiesz, żyjemy w społeczeństwie, którym rządzą pewne reguły, a ja mam w sobie potrzebę bycia dobrą osobą, kimś, kto drugiego człowieka akceptuje i rozumie. Z drugiej strony, ten wspomniany bunt artystyczny nakazuje, by być trochę "niedobrym" (śmiech). Często walczę ze sobą, zastanawiam się nad tym, czy mogę zrobić jeszcze coś zbuntowanego. Nie chce też wywoływać skrajnie negatywnych emocji. Wiesz, nie chodzi mi o krytykę prasy, ale zwykłego człowieka.
A czy zachowanie Twojego kolegi z wytwórni, Nergala, chodzi mi o jego słynne podarcie Biblii na scenie, było już przekroczeniem pewnych norm i granic?
Nie, to co robi Nergal jest pewną formą kreacji i wypowiedzi. Nie chodzi mi o jakieś gesty artystyczne, których jeśli kto nie rozumie, to jego problem. Podarcie Biblii jest mocnym aktem, którym Nergal chciał zapewne przekazać swój przekaz artystyczny. Mnie chodziło bardziej o wymiar ludzki, uczuciowy. Ja sama nie wykonuję na razie tego typu gestów. Nie zauważam zresztą takiego, który mógłby mnie tak mocno zaprezentować. Jestem osobą stale poszukującą. Nie potrafiłbym się zdobyć na taki gest, ponieważ nie jestem tak mocno związana z żadną religią czy filozofią. Dla mnie ważny jest bardziej bunt osobisty. Przy czym idąc zaciekle w jedną stronę, można kogoś zranić, z kim jest się blisko. W sztuce nie mam takich oporów. Jeśli uważam, że w swojej sztuce powinnam coś zrobić, robię to. Jednocześnie jednak z powodu tego, że jestem "poszukująca", rozumiem, że można mieć różne zdania na różne tematy, nie zdobywam się na tak drastyczne gesty jak Nergal czy Marilyn Manson.
Wspomnieliśmy także o życiu w społeczeństwie. Ty mieszkasz już głównie z Niemczech, choć jesteś Polką. I tu zastanawia mnie jeden temat. Czy widzisz nadal spore różnice pomiędzy społeczeństwem polskim a niemieckim?
Myślę, że życie na przecięciu dwóch społeczeństw bardzo otwiera człowieka. Czasem widzę w Niemczech coś, co jest dziwne dla mnie jako Polki. Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to podatek na kościół. Jeśli jest się zrzeszonym w jakiejś religii, należy się zadeklarować się w urzędzie skarbowym, że wyznaje się daną religię i trzeba opłacać podatek dla danego kościoła. I teraz, patrząc na to tylko ze strony duchowej, na to, że człowiek czasami szuka sam siebie w tej kwestii, jest to dziwne. Wiesz, to jest według mnie bardzo długi proces, podczas gdy tu wymaga się szybkiej deklaracji na papierze, jaką religię się wyznaje. Mimo wszystko egzystowanie w dwóch różnych społeczeństwach rozszerza tolerancję i akceptację na inność. W Niemczech inność jest zresztą o wiele bardziej akceptowalna. Wystarczy przejść się po ulicy, by zobaczyć ludzi, którzy podkreślają swoją tożsamość kulturową czy nawet seksualną. W Polsce takie rzeczy są o wiele bardziej ukryte.