Gerard Wróbel (Perihellium)
Wywiady
2011-10-26
10 pytań do Gerarda Wróbla z Perihellium.
W jaki sposób zacząłeś swoją przygodę z gitarą?
Moja przygoda z tym instrumentem zaczęła się relatywnie późno, bo w wieku lat 16, kiedy to mój ojciec uczył mnie podstawowych akordów i ogniskowych kawałków. Gitara, którą miał, była bardzo stara, w dodatku z wypaczonym gryfem. Ciężko było cokolwiek na niej zagrać, nie mówiąc już o komforcie i przyjemności z nauki czy o prawidłowym trzymaniu stroju. Jakiś czas potem kupiłem okazyjnie starego akustyka, który miał już prosty gryf i dało się na nim uczyć grać. Później, zafascynowany gitarą elektryczną i wskutek braku funduszy, zrobiłem dziurę w tym akustyku i wsadziłem w nią humbuckera, aby móc podpiąć gitarę pod domowej roboty przester, a ten z kolei pod wzmacniacz w starym radiu.
Czy pamiętasz jakiś moment przełomowy, który zmienił Twoje podejście do życia i gry na instrumencie?
Pierwszym impulsem do sięgnięcia po gitarę był utwór "Nothing Else Matters" zespołu Metallica - tak naprawdę właśnie od tego numeru zaczęła się moja przygoda z graniem na poziomie, powiedziałbym, pasjonackim. Gdy opanowałem pierwsze karkołomne takty tego kawałka grane na pustych strunach, nabrałem chęci do poznawania kolejnych itd. Następnym etapem była fascynacja gitarą elektryczną, która de facto zaczęła się podczas koncertu 2TM2,3. Też chciałem zagrać kiedyś na scenie przy szalejącej publice (śmiech). Jako że miałem tego roku okazję popracować przy zbiorach wiśni, postanowiłem, że za zarobione pieniądze kupię sobie pierwszą "poważną" gitarę elektryczną oraz gitarowy wzmacniacz (było to normalne zachowanie po wiśniach!).
Jakie masz najlepsze i najgorsze wspomnienie z grania na scenie i w studiu?
Najgorsze wspomnienia wiążą się głównie z dysfunkcjami sprzętu podczas koncertów, kiedy to coś przestaje funkcjonować z bliżej nieokreślonej przyczyny, a na usta cisną się słowa powszechnie uważane za obelżywe (śmiech). Czasem jest to wadliwy kabel, czasem niewciśnięty przełącznik. Poza tym równie przykrą dla muzyków perspektywą są koncerty dla pustej sali. Kiedyś graliśmy w dość dużym klubie, gdzie przed samym występem jeden z kolegów zapytał, czy już mamy zacząć grać. Drugi na to odparł, że musimy poczekać, aż wpuszczą ludzi na salę. Jak się okazało, na zewnątrz nie było nikogo, a wszyscy, którzy mieli przyjść, byli już na sali - stali po kątach. Osób było tyle, co palców u jednej dłoni... Natomiast moje najlepsze doświadczenia to wspólne wyjazdy na koncerty oraz powroty z nich. Pomimo zmęczenia i licznych myśli krążących wokół tematu porzucenia grania na rzecz założenia własnego warzywniaka oraz głębokich dyskusji na temat możliwości przyznania renty za najgłupsze możliwe zachowanie członków zespołu - atmosfera podczas trasy i na koncertach jest naprawdę znakomita (śmiech). Jeśli chodzi o studio to chyba każdy, kto miał do czynienia z pracą nad materiałem, wie, że to jest orka. Mało tu miejsca na przyjemności, a dodatkowo to bardzo dobry sprawdzian tego, co się tak naprawdę umie i ile jeszcze człowiek musi się nauczyć. Poza tym studio drastycznie obniża poziom samozachwytu (śmiech).
W jaki sposób ćwiczysz?
W czasach, gdy zaczynałem swoją przygodę z gitarą, nie było już żadnych problemów z dostaniem jakiejkolwiek szkółki gry, a z chwilą upowszechnienia się internetu paradoksalnie problemem stała się ogromna liczba dostępnych materiałów. Gdy byłem młody, ćwiczyłem, grając i ucząc się po prostu tego, czego lubiłem słuchać. Nie narzucałem sobie żadnych sztywnych ram czasowych ani dyscypliny, przez co moja gra była niedbała, a technika daleka od standardów. Później, z powodu rozpoczętych studiów, zaczęło mi brakować czasu na grę, a chęci wciąż rosły. Zacząłem wtedy ćwiczyć bardzo planowo i regularnie poświęcałem sporo czasu na zagadnienia, które mnie interesowały. Opracowałem sobie własny autorski program będący wypadkową wielu gitarowych szkółek. Moja codzienna rutyna to mniej więcej trzy godziny ćwiczeń. Staram się być w tym systematyczny i nie odpuszczam sobie nawet wtedy, gdy jest to ostatnia rzecz, na jaką w danym dniu mam ochotę. Zauważyłem, że taka pozorna niechęć mija wraz z pierwszymi dźwiękami wydobytymi z instrumentu.
Jak scharakteryzowałbyś swój styl gry?
Jeśli w ogóle mógłbym mówić o zalążkach czegoś, co można by nazwać własnym stylem, to określiłbym go mianem wypadkowej wszystkich swoich dotychczasowych inspiracji. Styl to coś, co wypracowuje się latami. To coś, co jest wykuwane w ogniu doświadczeń scenicznych, studyjnych oraz własnej osobistej wrażliwości i co sprawia, że muzyk staje się rozpoznawalny już po pierwszych zagranych dźwiękach.
Jacy gitarzyści wywarli na Ciebie największy wpływ?
Wielu gitarzystów miało na mnie wpływ w całym tym okresie poznawania gitarowego świata. Pierwszym, którego mogę wymienić, jest uwielbiany przeze mnie do dziś Steve Morse. Człowiek o niezwykłej pasji i doskonałych umiejętnościach muzycznych, potrafiący czarować swoją grą i jednocześnie świetnie się bawić na scenie. W gitarzystach oprócz techniki i polotu cenię bardzo wysoko umiejętności komponowania utworów i dodawania im tak zwanej duszy. Michael Romeo z Symphony X, John Petrucci, Steve Vai, a nawet ostatnio przeze mnie poznany Arjen Lucassen - mogą być tutaj świetnymi przykładami.
Jakie stosujesz gitary?
Do niedawna byłem posiadaczem dwóch customowych gitar lutniczych firmy PAS - jedna to siedmiostrunowa Unreality wzorowana na modelu Music Man Petrucci, a druga to "ósemka" Perihellium. Obie robione pod moje specyfikacje. Obecnie używam dwóch gitar siedmiostrunowych - modyfikowany Ibanez RG Prestige 1527 RB oraz Schecter C7 Hellriser. Pierwsza z nich idealnie pasuje pod koncertowe granie, jest lekka, miękka i niezwykle wygodna, druga zaś świetnie sprawdza się w pracy studyjnej.
A co ze wzmacniaczami i z efektami?
Jeśli chodzi o wzmacniacze, to używałem modeli: Laney TFX, Kisel Seta i Mesa Roadking II. Z efektami sprawa wygląda tak, że muzyka, którą tworzę w Perihellium, jest dość złożona, wymaga wielu rozmaitych brzmień i ustawień oraz szybkiego do nich dostępu, musiałem więc pomyśleć o jakimś globalnym systemie, który będzie oferował mi wszystko, czego potrzebuję, przy możliwie prostej obsłudze. Za efekty przestrzenne odpowiada u mnie procesor TC Electronics G Major 2, który jest bardzo łatwy w obsłudze, programowaniu i całkiem nieźle brzmi. Mam również kilka kostek: Rocktron Big Crush Compressor, DigiTech The Weapon oraz klasyczny tuner TU-2 Bossa. Na zamówienie firma Em Custom wykonała dla mnie moduł sterujący ustawieniami wzmacniacza, kontrolkę nożną oraz looper. Wszystko sterowane za pomocą systemu MIDI.
Jakie rady dałbyś młodym gitarzystom?
Cóż, nie ma tu żadnej magicznej drogi, która nie zostałaby już odkryta. Tak naprawdę dobrze znacie sposoby, jakie należy wykorzystać w swojej podróży przez gitarowy świat. Trywialnym będzie stwierdzenie, że należy ćwiczyć, bo to wie każdy. Sposobów, jak i co należy ćwiczyć, jest cała masa i przy tym najlepiej porozmawiać z samym sobą na temat tego, czego się naprawdę chce od siebie i jakie ma się ambicje. Motywacja wewnętrzna, jakakolwiek by nie była, jest kluczem. Najlepiej zapisać swoje postanowienia na papierze i co jakiś czas je sobie odświeżać. Ze swojej strony gorąco polecam poszukanie sobie możliwie najlepszego nauczyciela. Na początku przygody z gitarą to wręcz konieczność. Jako główny argument przytoczę proste stwierdzenie: po co mamy uczyć się na własnych błędach, skoro można na cudzych... Dobry nauczyciel nie dopuści, przykładowo, do błędnego trzymania kostki albo złego ustawienia lewej ręki itd. W ten sposób szybciej zbudujemy solidne fundamenty, na których później postawimy samych siebie jako twórców, a przy tym zaoszczędzimy sobie mnóstwo czasu. Będąc samoukiem, wiem, ile czasu zajmuje oduczanie się błędnych nawyków, których można było przecież uniknąć. Gorąco polecam granie jam sessions z różnymi muzykami, bowiem otworzy nas to na ludzi i nauczy słuchać innych. Jeśli już dojdzie do zebrania pierwszego składu, najważniejsze jest to, aby ludzie, którzy się w nim znaleźli, byli pasjonatami i wiedzieli, czego chcą. Pasja to podstawa, jest ponad niechęcią, lenistwem i ponad sprawami związanymi z pieniędzmi, z którymi zawsze krucho na początku. Ja pasjonatów uwielbiam, i to obojętnie w jakiej dziedzinie.
Co powiesz o Waszej ostatniej płycie?
"The War Machines" to album mroczny, mocny, tajemniczy, oprawiony progresywnymi klimatami zamkniętymi w ponadgodzinnej dawce muzyki. Płyta zawiera sześć rozbudowanych utworów, które stanowią swoiste elementy układanki spojone koncepcyjną całością. Koncept płyty jest ukryty, zatem co wnikliwsi słuchacze będą mieli okazję samodzielnie rozpracować jej sens. Przyznam, że jestem niezwykle zadowolony z tego albumu, ponieważ wyprzedza on swego poprzednika o lata świetlne. Każdy z nas ambicjonalnie podszedł do pracy nad tą płytą, dając z siebie wszystko i perfekcyjnie dopracowując każdy szczegół.