Gary Moore 1952-2011
Gary Moore zmarł na zawał serca w niedzielę 6 lutego 2011 roku. Miał 58 lat. Odszedł nie tylko wielki artysta i ikona gitary, ale też niezwykle mądry i doświadczony człowiek. W wywiadach był szczery aż do bólu, a czasami nawet kąśliwy. O gitarze zawsze mówił z wielką pasją. Bezkompromisowo wyrażał swoje opinie, był bezpośredni i pewny siebie. Prawdziwy buntownik, którego najmocniejszą bronią była gitara.
Za chwilę spróbujemy na spokojnie, po blisko 6 miesiącach od niespodziewanej śmierci artysty, przybliżyć sylwetkę Moore’a, prezentując najciekawsze fragmenty z wywiadów, których na przestrzeni wielu lat udzielił dziennikarzom brytyjskiego wydawnictwa Future Publishing, z którym współpracujemy. Wiele wypowiedzi pochodzi z czasów, kiedy Moore był prawdziwym buntownikiem nieuznającym żadnych kompromisów. Tak powstał ciekawy zbiór impresji, wycinków z jego życia i wspomnień skonstruowany jako barwny kolaż przedstawiający tę niezwykle ciekawą artystyczną osobowość.
"Naprawdę nikt cię nie zastrzeli, jeśli na dwie sekundy przestaniesz grać. To jest problem większości gitarzystów, przede wszystkim rockowych".
"Powiem wam, co zniechęciło mnie do grania rocka: otóż zobaczyłem Muse na koncercie i pomyślałem sobie wtedy, że jeśli nie potrafię zagrać rocka lepiej niż oni, to nawet nie będę sobie zawracał nim głowy".
"Grając, musisz się zrelaksować i zapomnieć o swoim ego. Samozadowolenie to nie jest dobry doradca. Myślenie o tym, jakimi to jesteśmy wspaniałymi gitarzystami i jak cudownie zagraliśmy ostatnią zagrywkę, jest bardzo niebezpieczne, bo powoduje, że prawdopodobnie skopiemy następną".
"Mój tata pewnego razu po powrocie do domu zapytał, czy nie chciałbym się uczyć grać na gitarze. Jego kolega sprzedawał właśnie gitarę za pięć funtów. Nie miałem nawet pojęcia, jak ją nastroić! Ale sam pomysł bardzo mi się spodobał".
"Kiedy uczyłem się grać na gitarze, byłem zupełnym ignorantem. Mimo tego, że jestem leworęczny, od początku grałem na gitarze prawą ręką. Czułem się z tym inaczej. W pierwszym tygodniu nauczyłem się utworów Wonderful Land i Picture Of You - melodii uczyłem się od Hanka Marvina, a rytmu od Joego Browna. Polecam. Uważam, że to jest dobra baza startowa dla każdego gitarzysty".
"Dorastałem w Belfaście, o czym mówi między innymi utwór Living On Dreams. Z kolegami wałęsaliśmy się po ciemnych uliczkach, paliliśmy papierosy woodbines i piliśmy tanie wino. Miałeś szczęście, jeśli udało ci się wrócić do domu w jednym kawałku, bo to nie była bezpieczna okolica. Grasowały bandy wyrostków, zdarzały się napady, a pobicia były na porządku dziennym. Często kradli mi pieniądze na autobus".
"Gitara to instrument, który przyciąga społecznych wyrzutków takich jak ja albo młodych ludzi, którzy nie są zbyt lubiani w szkole. Rozmawiałem z wieloma muzykami i za każdym razem utwierdzałem się w przekonaniu, że sięgnęli oni po ten instrument, ponieważ chcieli udowodnić, że są w czymś lepsi od innych".
"Eric Clapton nawrócił na bluesa więcej ludzi niż ktokolwiek inny przed nim czy po nim. Jeśli ktoś chce zacząć grać bluesa, powinien zacząć właśnie od Claptona. Byłem nawet u niego w domu. Miałem 14 lat i nie było mnie stać, żeby kupić jego płytę. Pożyczył mi ją i, rzecz jasna, nigdy już jej nie zobaczył. Słuchałem jej tak często, że dosłownie się zdarła. Nie wychodziłem później z domu. To był w zasadzie koniec mojego dzieciństwa".
"Miałem 16 lat, kiedy skończyłem naukę i dołączyłem do zespołu Skid Row. Pamiętam swój pierwszy wieczór w Dublinie. Zapytali mnie, czym się interesuję. Powiedziałem, że lubię narkotyki i tym podobne rzeczy. Oczywiście nigdy wcześniej nie brałem narkotyków, pomyślałem po prostu, że to będzie dobrze brzmiało. Byli zaskoczeni. Powiedzieli, że narkotyki ich nie interesują, że wolą piłkę nożną".
"Phil Lynott nadawał na tych samych falach co ja. Wynajmowaliśmy razem mieszkanie nawet później, gdy już odszedł ze Skid Row. Często imprezowaliśmy i piliśmy na umór. W tym wieku takie rzeczy uchodzą na sucho".
"Używam Stratocastera z przerwami jakieś siedem lat, licząc od czasu rozpoczęcia gry w zespole Colloseum II. Ostatnio eksperymentuję z gitarami marki Hamer - obecnie gram na instrumencie Hamer Explorer. Oprócz tego używam wiosła Ibanez Roadster".
"Dużo blefowałem. Myślałem, że wiem, co robię, ale tak naprawdę nie miałem o tym pojęcia. Im więcej grałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że nic nie wiem..., ale gdy odchodziłem z zespołu Colloseum II, wiedziałem o wiele więcej, niż kiedy do niego wstępowałem. Don Airey nauczył mnie dużo o akordach. Tłumaczył mi, co to są kwarty i kwinty".
"Chciałem być irlandzkim Al Di Meolą. Niestety nie udało mi się tego osiągnąć - jestem leworęczny! Nigdy nie będę miał takiego luzu i giętkości w prawej ręce jak on".
"Gdy Jon Hiseman grał solo na perkusji, my po prostu wyszliśmy, żeby obejrzeć mecz hokeja odbywający się w sąsiedztwie. Na szczęście solówka trwała całe 28 minut. Niestety, po tym incydencie nie mieliśmy już szans na kontrakt z wytwórnią".
"Niewielu ludzi potrafi zapanować nad moimi gitarami. Jeśli tylko zdejmie się z niej ręce, gitara wariuje. Trzeba znać instrument i umieć go kontrolować. Pamiętam, gdy kiedyś pewien facet wziął do ręki moją gitarę i zapytał, jak ja do diabła na tym gram. Myślę, że to się wzięło stąd, że uczyłem się grać na naprawdę sfatygowanym sprzęcie i nigdy nie przesadzałem ze zbyt niską akcją strun".
"To gitara marki Charvel. Jest zrobiona z części pięciu innych gitar Charvel, których wcześniej byłem posiadaczem. Jest wyposażona w przetwornik EMG. Mój techniczny poskładał mi ją w dwa dni. Od razu się w niej zakochałem i zacząłem grać na niej koncerty".
"W studiu jestem chaotyczny i raczej źle zorganizowany. Wchodzę, coś pokręcę, zrobię coś do połowy... Peter (Collins, producent - przyp. red.) z kolei nie popuści. On naprawdę potrafi doprowadzić wszystko do końca. Dlatego właśnie Out In The Fields jest tak świeżym i dobrym singlem".
"Miałem wystąpić na antenie radia w Edynburgu. Leciałem tam samolotem. Nagrałem właśnie demówkę do Out In The Fields i na wysokości 10.000 metrów dogrywałem wokal! Było to możliwe dzięki magnetofonowi reporterskiemu Fostex X15, który jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych zabawek".
"Na żywo Marshalle są nie do pobicia. Pewnie dlatego używam ich od tak dawna. Dają niesamowitego czadu na scenie. To brzmienie, które nie tylko słychać, ale też czuć".
"Wszyscy mi mówią, że nie powinienem grać tak głośno. Ale głośność jest częścią mojego brzmienia i nic na to nie poradzę. Nie wierzę w te bzdury o użyciu overdrive’u i ostrożnym rozkręcaniu wzmacniacza. Jeśli chcesz wydobyć właściwie brzmienie z instrumentu, powinieneś grać odpowiednio głośno".
"Mój pomysł na szybkie i efektowne zagrywki polegał na tym, żeby po prostu grać typowe bluesowe zagrywki, tyle że szybciej. Nie bawiłem się w żadne skale modalne. Do tego wymyśliłem sobie, że będę grał bluesowe podciągnięcia w stylu Claptona. Od tego zacząłem, no i tak mi już zostało".
"Jeśli inspiruję ludzi do szybkiej gry i jeśli jest to jedyny aspekt gry, który dzięki mnie chcą ulepszać, to znaczy, że nie robię dla nich nic pożytecznego".
"Nie oczekuję, że młodzi ludzie będą dziś słuchać mojej muzyki czy utworów Jimiego Hendriksa. Pamiętam, jak kiedyś Clapton namawiał nas, żebyśmy słuchali Muddy’ego Watersa i B.B. Kinga - według mnie grali poza tonacją. Nie grali na Les Paulach, nie używali Marshalli i nie mieli długich włosów. Ani trochę mnie to nie interesowało".
"Albert Collins? Nikt inny nie potrafił grać tak jak on, o czym sam najlepiej wiedział. To, w jakiej grał tonacji, nie miało dla niego żadnego znaczenia".
"Po zaproszeniu do współpracy Alberta Kinga i Alberta Collinsa czułem się potem winny. Występowałem z nimi na jednej scenie, ale oni nie spotkali się nawet w połowie z takim entuzjazmem fanów, z jakim ja się spotkałem".
"Albert King często mi powtarzał, że chciałby dożyć chwili, kiedy ja i Stevie Ray Vaughan zagramy razem. Uważał się za naszego ojca chrzestnego".
"B.B. King mnie skarcił. Powiedział, żebym przestał mu wchodzić we frazy. Ale ja nie robiłem tego specjalnie! Byłem tak podekscytowany. Grałem po prostu dla niego".
"Postrzegano nas jako zespół Cream w wersji dla biedaków (supergrupa Bruce- -Baker-Moore - przyp. red.). No cóż, byłoby dziwne, gdybyśmy nie brzmieli trochę jak Cream z gitarzystą, który dorastał, słuchając Erica Claptona... no i był Jack i Ginger. Trudno było się spodziewać po nas czegoś innego".
"Petera Greena poznałem jeszcze na początku kariery. Ze Skid Row graliśmy supporty dla Fleetwood Mac i Peter bardzo dużo mi pomagał. Spotkanie go na mojej drodze było jedną z najważniejszych rzeczy, jaka mi się w życiu przydarzyła".
"Album Blues For Greeny jest hołdem dla Petera Greena. Składa się on tylko i wyłącznie z jego kompozycji. Nagrałem go na gitarze Les Paul Standard, którą podarował mi po odejściu z Fleetwood Mac. Ta płyta jest nie tylko hołdem dla Greena, ale także wielkim podziękowaniem dla niego".
"Widziałem Greena na koncercie z Johnem Mayallem tuż po odejściu Claptona z zespołu. Kiedy się podpiął do wzmacniacza i zaczął grać... Boże, nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem! Wiele bym dał, żeby moja gitara tak brzmiała albo najlepiej, żeby mieć dokładnie taką samą gitarę".
"Powiedziałem Greenowi, że nie stać mnie na taką gitarę. A on na to, że nie zależy mu na pieniądzach, chciałby tylko, żeby jego gitara w dobre ręce. Zaproponował, żebym sprzedał swoje wiosło i to, co za nie dostanę, dał jemu. To tak, jakbyśmy się zamienili gitarami. Zabrałem więc swojego Gibsona SG do miasta i dostałem za niego 160 funtów (sam zapłaciłem za niego wcześniej 120 funtów). Wiecie, co zrobił Peter, kiedy mu wręczyłem 160 funtów? Oddał mi 40 czy 50 funtów, w tej chwili już nie pamiętam dokładnie ile. Nie chciał przyjąć więcej! Zaproponowałem, że oddam mu jego gitarę, jeśli kiedyś o to poprosi. Ale zaprotestował. Powiedział, że gitara jest moja".
"Kiedy Eric Clapton porzucił Gibsona na rzecz Stratocastera, byłem bardzo zawiedziony. Tak samo jest w moim przypadku - dla ludzi jestem facetem grającym na Gibsonie Les Paulu. Nie mógłbym tak po prostu zmienić gitary".
"Śmieszy mnie, że ludzie łączą dobrą grę z narkotykami. Wyobrażają sobie, że Jimi Hendrix pewnego dnia wziął do ręki gitarę, wrzucił jakiś kwasek i nagle zaczął genialnie grać. Ludziom się wydaje, że tak wspaniale grał dzięki temu, że był na haju. Niestety, ale to tak nie działa, to nie takie proste".
"Nigdy nie nagrałem płyty, będąc na jakichś chemicznych substancjach. Najlepsze płyty nagrywam, gdy jestem w szczytowej fizycznej formie. Still Got The Blues nagrałem za jednym podejściem. Miałem czysty umysł i byłem niezwykle skoncentrowany".
"Muzyka house ma przed sobą przyszłość, bo biali ludzie umieją do niej tańczyć. Drum’n’bass już niekoniecznie, bo biali nie za bardzo wiedzą, jak się do tego poruszać. Oto cała filozofia".