Jerry Horton, gitarzysta amerykańskiego zespołu Papa Roach jest znany z tego, że... cóż... gadułą nie jest. Tym bardziej śmieszy fakt, że to głównie on reprezentuje zespół w kontaktach z prasą.
Gdy przed koncertem w Stodole zaszedłem do kanciapy, w której Papa Roach przygotowywało się do występu, nie zdziwiło mnie gdy podszedł do mnie Jerry. Ale na to, że okaże się rozmowny jak nigdy i że rozmawiać będzie ze mną jak z dawno niewidzianym przyjacielem, nic mnie nie mogło przygotować... Oto co miał do powiedzenia Jerry Horton 30 czerwca A.D. 2011 na kilka godzin przed trzecim koncertem Papa Roach w Polsce.
Jak emocje przed naszą drugą konwersacją?
O stary... Tyle tych wywiadów idzie, nawet nie kojarzę, że to już nasz drugi raz (śmiech).
Zrozumiałe, ale miałem nadzieje, że po prostu wyjątkowość Magazynu Gitarzysta wryła Ci się w mózg (śmiech).
(śmiech) Teraz na pewno się wryje, było nie było nastawienie pozytywne.
Tym bardziej, że rozmawiasz z lojalnym fanem Papa Roach.
Serio? Jaki jest Twój ulubiony album?
"Getting Away With Murder", mam nawet limitowaną edycję.
Pieprzona limitowana edycja! To my mamy limitowaną edycję "Getting Away With Murder" (śmiech)?
No macie, z "Harder Than a Coffin' Nail".
O nastawienie przed wywiadem pytałem, a jak nastawienie przed koncertem?
O proszę pana, niesamowite emocje! Patrz za okno ile tam jest ludzi, a przecież do występu jeszcze kilka godzin! (fakt, kolejka szła daleko za "winkiel" - przyp. G.Ż.). Zazwyczaj ludzie przychodzą na nasz koncert chwilę przed otwarciem klubu czy na supportach, tutaj publika dosłownie koczuje przed klubem. Polska jest niesamowitym krajem.
I niesamowity był Woodstock rok temu.
Tak! Nie wiem nawet co powiedzieć, by opisać to co czuliśmy w trakcie występu. To był najlepszy koncert jaki daliśmy w swojej karierze, na serio! Wielki szacunek dla człowieka, który organizuje całe to przedsięwzięcie, jak on się nazywa...?
...Tak, stworzył tak ogromny festiwal, na który można wejść za darmo, to ewenement na skalę światową.
Przy czym rok temu wiele osób przyjechało na Woodstock nie dlatego, że jest darmowy, tylko dlatego, że grało Papa Roach.
Czuliśmy to. Polska publiczność ma coś takiego, że zaskakuje nas za każdym razem. Widać, że Wy czujecie gdy kapela daje z siebie 100%, wtedy Wy dajecie z siebie 110%, a my mamy jeszcze więcej energii by szaleć na scenie.
Nawet wygraliście za Woodstock nagrodę "Złotego Bączka"
Jest taka nagroda przyznawana przez woodstockową publiczność, którą dostaje zespół, który ich zdaniem zagrał najlepszy show na festiwalu.
Myślałem, że wiecie, że wygraliście tę nagrodę.
Heh, pewnie nasz manager chciał nam zrobić dzisiaj niespodziankę i Ty ją zepsułeś (śmiech).
Upss... Ze "Złotym Bączkiem" wiąże się również zaproszenie do ponownego występu na Woodstocku.
W tym roku nikt nas nie zapraszał, ale zaproście nas w 2012 a przyjedziemy choćby się waliło i paliło i damy Wam taki show, że popamiętacie!!! (śmiech)
Teraz słów parę o
"Time for Annihilation", Waszym ostatnim wydawnictwie. Skąd pomysł na tego rodzaju combo koncertówki i EPki?
Cóż... Od dłuższego czasu czekaliśmy na zakończenie umowy z Universal. Ten wydawca od dłuższego czasu nas ograniczał i nie szło się dogadać po prostu. O ich dżentelmeństwie niechaj świadczy "the best of", które wypuścili po skończeniu umowy, a na którego wydanie nie wyrażaliśmy zgody... ach, te kwestie prawne, dzięki którym nie mieliśmy nic do gadania... Jedną z rzeczy, które Universal nie chciało, był nasz album koncertowy. Fuck! Jesteśmy zespołem, który żyje głównie na trasie, live bandem, a oni nie chcieli pokazać światu jak dajemy czadu na scenie! Także gdy skończyła się umowa z Universal załatwiliśmy sobie kolejnego wydawcę, ale kontrakt jest teraz na zupełnie nowych zasadach. Mamy praktycznie rzecz biorąc pełną wolność działań. Gdy pracowaliśmy nad "Time for Annihilation" od strony wydawcy przyszła sugestia, nie przymus, że może wynagrodzimy naszych fanów, żeby może dorzucić im z dwa nowe kawałki. My zareagowaliśmy na to tak: "Fuck, czemu tylko dwa!" i rzuciliśmy się w wir pracy. "Burn" i "Kick in the Teeth" zwane wówczas "Party Song" mieliśmy na ukończeniu więc z istniejących pomysłów skleciliśmy trzy kolejne kawałki, na więcej nie było czasu. Stąd nowe utwory na "Time for Annihilation".
Mieliście raczej komfort pracy nad płytą. Własne studio...
Tak! W Sacramento od jakiegoś czasu szukaliśmy dobrej miejscówki. Pewnego dnia, któryś z nas znalazł studio, które dało ogłoszenie, że sprzeda teren, na którym się znajduje pod budowę biurowców czy innego gówna. Zjednoczyliśmy siły w walce o to miejsce i oto mamy swoje studio. Zakupiliśmy je w dobrym momencie. Czujemy się obecnie na tyle dojrzali muzycznie, że nie potrzebujemy już niczyjej pomocy w studiu nagraniowym.
Skoro macie komfort pracy, to może macie już coś nagrane?
Tak, mamy już w pełni nagraną jedną nową piosenkę, i praktycznie w całości zgrane cztery kolejne kawałki. Intensywnie wymyślamy nowe pomysły w trasie. Efekt powinniście poznać za rok na jesieni.
W jakim kierunku idą nowe pomysły?
Hmmm... W dużym uproszczeniu idzie to gdzieś w okolice "Burn" i "Kick in the Teeth". Dużo nienachalnej elektroniki (to w "Burn" jest elektronika? - przyp. G.Ż.), solówki i mnóstwo rockowego ciężaru. Zespół nie może stać w miejscu, wtedy staje się kopią samego siebie, zero artyzmu tylko odtwórczość. My pamiętając skąd przyszliśmy staramy się ciągle zaskakiwać słuchacza i mam nadzieję, że to słychać!
Pewno! A może wielki powrót rapu z okolic "Infestu", bo ten z "...To Be Loved" to był chyba tylko taki rapik na osłodę tęsknoty.
Heh, skoro tak uważasz. A co do powrotu rapu... wiem, że kilka razy mówiliśmy, że to już przeszłość, ale kto wie... (tajemniczy uśmiech godny odnotowania)
Jacoby dwa lata temu obiecał zagrać w Polsce "Tightrope", tak mi się przypomniało.
To Ty nie wiesz, że Jacoby różne rzeczy różnym ludziom mówi? (śmiech) Pewnie nawet tekstu nie pamięta już po tylu latach (śmiech plus groźne spojrzenie Jacob'yego zza kolumny)
(śmiech) A jakieś śmieszne historie z obecnej trasy?
Cóż... Graliśmy na Sonisphere we Włoszech, ostre metale pod sceną, same metalowe zespoły i my. Możesz sobie wyobrazić, że publiczność nie była specjalnie zadowolona...
Na koniec czuję się zobligowany skorygować jedną rzecz. W wywiadach mówicie, że na koniec woodstockowego koncertu śpiewaliśmy Wam hymn narodowy... Nie wiem kto Wam to nagadał, ale my śpiewaliśmy Wam "Sto lat"...
O fuck! Ktoś z ekipy powiedział nam po prostu, że to taka polska tradycja gdy kochają jakiś zespół... Dzięki, że wyjaśniłeś nam tę kwestię.
Na coś w końcu się przydałem. Dzięki za kolejny raz w Polsce i miłego dnia.
Nie, Tobie życzę miłego dnia.
Nie, ja Tobie życzę miłego dnia
No, no, no men, ja Tobie...
...I trochę to jeszcze trwało.
Grzegorz Żurek