Richard Durrant to jeden z najbardziej utalentowanych gitarzystów na świecie grających awangardową muzykę eksperymentalną. Spotykamy się z nim w londyńskim Royal Festival Hall, gdzie ma się odbyć jego multimedialny koncert zatytułowany "Guitar Whisperer" (ang. zaklinacz gitar).
Z artystą rozmawiamy o dość osobliwych w codziennej pracy gitarzysty urządzeniach, takich jak na przykład pady, a także o sztuce, muzyce klasycznej, przekleństwie tabulatur i o tym, jak ćwiczyć grę bez użycia... gitary. Poza tym mamy rzadką okazję zobaczenia jednej z najstarszych na świecie gitar firmy Martin.
Przez ostatnie dwadzieścia lat ten wirtuoz gitary i muzyk eksperymentalny występował na wielu europejskich scenach. Jego perfekcyjna technika gry i wykorzystanie technologii cyfrowych wręcz hipnotyzują publiczność. Jako gitarzysta klasyczny (i wiolonczelista) czerpał inspirację ze wszystkich gatunków (od jazzu do popu), był producentem Ukelele Orchestra Of Great Britain, wykonywał utwór "Electric Counterpoint" Steve’a Reicha (jako solista grał do dwudziestu ścieżek zarejestrowanych wcześniej gitar). Brał też udział w trasie koncertowej z Herbiem Flowersem i zespołem Sky. Mimo to wciąż znajduje czas na tworzenie własnych kompozycji i własnego, niezwykle rozbudowanego show.
Twój pierwszy koncert odbył się właśnie tutaj, w Royal Festival Hall. Było to w 1980 roku. Byłeś wtedy studentem Royal College Of Music.
Tak, zgadza się. Wszystko poszło wtedy jak po maśle. Było to dla mnie bardzo przyjemne doświadczenie.
Dziś wracasz w to samo miejsce, ale tym razem z koncertem "Guitar Whisperer". Jest to oryginalne i wręcz niesamowite widowisko, wybuchowa mieszanka dźwięku, filmu, obrazu i żywej muzyki. Co kryje się za tym intrygującym tytułem?
Tytuł zaczerpnąłem z recenzji mojej płyty, w której padło to określenie. Spodobało mi się na tyle, że postanowiłem je wykorzystać. Szukaliśmy krótkiego tytułu, który dobrze opisywałby naszą grę. Wydawało mi się, że to hasło najlepiej pasuje. W tym samym artykule ktoś napisał, że moja gra Bacha na banjo jest jak spotkanie Shakespeare’a z Bagpussem (tytułową postacią kota maskotki z serialu dla dzieci - przyp. red.).
Jesteś genialnym solistą, ale jak widać, spełniasz się też w pracy zespołowej...
Pomysł podsunął mi Malcolm Buchanan-Dick, z którym współpracowałem już wcześniej. On specjalizuje się w technice cyfrowej. Robiliśmy razem dość dziwne koncerty, podczas których organy zwisały z sufitu i były napędzane powietrzem z suszarek do włosów, a ja grałem na gitarze i jednocześnie korzystałem z kontrolera Korg Kaoss Pad. Nie powiem, żeby sale były wypełnione po brzegi i że te koncerty spotkały się z jakimś olbrzymim zainteresowaniem, ale całe przedsięwzięcie było niezwykle eksperymentalne i zainspirowało mnie do dalszego poszukiwania nowych rozwiązań. Koncerty z serii "Zaklinacz gitar" łączą w sobie elementy sztuki wizualnej i odważne eksperymenty gitarowe. Puściłem wodze fantazji - jedynym hamulcem było dla mnie to, że musiałem liczyć się z opinią ludzi, z którymi pracuję, a także z reakcją publiczności. Mogę powiedzieć, iż jest to niezwykle udany show. Aktualnie mamy dwie animacje komputerowe utalentowanej malarki Mirandy Vincent, która maluje farbami olejnymi na wielkich płótnach. Jest również autorką filmu wyświetlanego podczas mojego wykonywania "Arabesque Number One" Debussy’ego i "La Vida Breve" Manuela de Falli. To rzeczywiście piękne prezentacje. Wszystko jest wspaniale oświetlone, cała scena tonie w kolorowych światłach. Animacje i filmy puszczam z Maca Mini. Włączam je, używając dużego palca u nogi!
Na ekranie pojawiasz się ty sam grający na gitarze. Czyli teraz możesz grać w duecie z samym sobą?
Zgadza się. Dzięki temu mogę zagrać kawałki i aranżacje, których nie da się zagrać na jednej gitarze. Rezultaty są naprawdę ciekawe. Sam ze sobą się pojedynkuję. Na żywo używam innej gitary, co stwarza ciekawe kontrasty tonalne.
Prawdziwą gratką dla miłośników muzyki jest multiinstrumentalna wersja utworu "Tubular Bells" Mike’a Oldfielda.
Zdecydowałem się włączyć ją do repertuaru, ponieważ prosiła mnie o to publiczność. Okazało się, że wyszło całkiem nieźle i teraz robię całą sekcję. Malcolm Buchanan-Dick stworzył do tego ilustrację filmową z lądowania Apollo na księżycu. Całość ma hipnotyczny klimat i jest naprawdę piękna.
Masz bardzo nowatorskie podejście do koncertów. Nikt przed tobą nie miał takich pomysłów...
Tak, to prawda. Do tego stopnia, że wraz z pewnym animatorem odwiedziłem specjalistę zajmującego się badaniami ludzkiej świadomości pracującego na Uniwersytecie Sussex. Podłączył mi do głowy jakieś czujniki i kazał grać - zrobił zapis moich fal mózgowych EEG. Kiedy gram ten utwór na koncercie, na ekranie pojawia się wizualizacja sygnału, zapis nutowy, wykres moich fal mózgowych i wykres fal mózgowych animatora, kiedy go słuchał. Nieźle, prawda...?
Ale czy ten multimedialny show nie odwraca uwagi od rzeczy najważniejszej, czyli od muzyki?
Mam nadzieję, że ludzie, wychodząc z koncertu, myślą właśnie o gitarze. Podczas występu nie są najważniejsze migające światła czy inne efekty wizualne. Zaczynam od dwudziestominutowej czystej muzyki paragwajskiej granej zupełnie solo. Są też momenty, kiedy gram na gitarze akustycznej bez żadnych wzmacniaczy.
Podczas koncertu potrafisz grać bez użycia mikrofonów. Na pewno ma to istotny wpływ na techniczny aspekt twojej gry.
Jasne, że tak. Zaczynam koncert, siedząc za mikrofonami vintage Carlec, które dają cudowne brzmienie. Później wychodzę poza ich obszar działania, przez co atmosfera staje się bardziej intymna. Publiczność nadstawia uszu i jest cicho jak makiem zasiał. W takich chwilach ludzie koncentrują się przede wszystkim na muzyce - to się po prostu czuje. Instrumenty, na których gram, mają taką charyzmę, że same w sobie wystarczą nawet dla widowni na sześćset osób, a są to: sygnowana przeze mnie gitara Gary Hearn Concert Model, ukelele David Whiteman i akustyk Rene Lacote z XIX wieku.
Grasz przede wszystkim muzykę klasyczną. To twoja wielka pasja. Nie boisz się zaszufladkowania?
Grałem też folk. Przez lata jeździłem na koncerty z ekipą grającą ten właśnie gatunek muzyki. Gram na banjo i na irlandzkim bębnie o nazwie bodhrán. Dzięki temu znacznie poszerzyłem swoje muzyczne horyzonty.
Myślę, że bardzo ważne jest nakładanie na siebie poszczególnych warstw. W każdym rodzaju twórczości mamy do czynienia z wieloma warstwami. Klasyczne wykształcenie pomogło mi przyjrzeć im się bardziej analitycznie.
Dzięki klasycznemu wykształceniu potrafisz też czytać nuty. Zdaje się, że zapis nutowy zawsze był twoją pasją...
Mój ojciec był muzykiem jazzowym, który nocami pracował w fabryce. Widywałem go tylko w weekendy. Wtedy rysował mi różne diagramy akordowe. Później kazał mi grać linie melodyczne, podczas gdy sam zajmował się podkładem. Potem zamienialiśmy się rolami. Bardzo dużo mnie nauczył. Na mojej stronie internetowej można znaleźć zakładkę "Spread the word" (ang. szerz słowo, rozpowiadaj). Naucz się nut, a będziesz miał świat u swych stóp. Umiejętność czytania nut i doświadczenie z muzyką klasyczną otwierają bardzo wiele drzwi. Muszę przyznać, że mnie osobiście muzyka klasyczna otworzyła bardzo wiele drzwi. Młodzi ludzie, którzy grają tylko z tabulatur, nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo umiejętność czytania nut ułatwia życie. Teraz dzieciaki, które zdają muzykę na maturze, nie muszą znać nut! Myślę, że to jest po prostu skandal. Nuty są przecież językiem muzyki, więc jeśli nie uczymy młodzieży tego języka, to uniemożliwiamy jej porozumiewanie się w wielkim muzycznym świecie.
Czyli nie uznajesz żadnych kompromisów w tym względzie?
Raczej nie. Raz wybraliśmy się z tatą do sklepu muzycznego (miałem wtedy z osiem lat), gdzie przeglądaliśmy książki z nutami. Po chwili zawołałem go i pokazałem mu jeden kawałek, mówiąc, że bardzo mi się podoba. Zapytał, skąd ja to wiem. Odpowiedziałem, że słyszę go w mojej głowie. Nawet nie pamiętam, jak nauczyłem się czytać nuty, to przyszło całkiem naturalnie. Uważam, że nie jest to żadna niezwykła umiejętność i że dobrzy muzycy dawno już ją posiedli. Oczywiście ci, którzy grają z tabulatur, to zupełnie inna para kaloszy. Gra z tabulatury to jak malowanie po śladzie. Jeżeli nie czytasz nut, możesz panować nad muzyką tylko w małym ułamku, dlatego jeśli jesteś gitarzystą rockowym i chcesz zagrać "Smoke On The Water" z tabulatury, to masz problem. Gdy naprawdę nie słyszysz danego kawałka, patrząc na nuty, powinieneś raczej wyplatać koszyki, zamiast grać na gitarze! Myślę też, że jeśli ktoś w młodym wieku zainteresował się jazzem, trudno mu będzie później wyjść poza ten gatunek muzyki. Zresztą tak samo jest z folkiem.
Jesteś człowiekiem niezwykle zajętym. Twój grafik koncertów i innych eventów z twoim udziałem jest bardzo napięty. Co cię nakręca?
Życie z grania to ciężki kawałek chleba, choć bywa inspirujące. Ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić coś innego. Teraz nie mam chwili wytchnienia, ponieważ jeszcze nigdy nie grałem tylu koncertów. A najlepsze jest to, że ludzie naprawdę na nie przychodzą. Nasz pierwszy występ totalnie mnie zaskoczył - wyszedłem na scenę, a tam setki ludzi na widowni. Nie mogłem w to uwierzyć! To było wspaniałe uczucie.
Robisz absolutnie multimedialny show. Pewnie zabierasz na scenę trochę więcej sprzętu niż przeciętny gitarzysta klasyczny...
Mam cyfrowy mikser Yamaha 01V. Ma świetny pogłos i inne zabawne efekty. Używam też Maca Mini z oprogramowaniem Keynote. Steruję całym sprzętem za pomocą bezprzewodowej klawiatury i dużego palca u nogi. Przy sekwencjach animowanych uderzam w klawisz GO, i to wszystko!
Na jakich gitarach obecnie grasz?
Mam dwie gitary marki Gary Hearn: sygnowany przeze mnie model i jego kopia wykonana ze sklejki, w której został zamontowany układ elektryczny. Może to niezbyt popularne rozwiązanie, ale z drugiej strony jest to materiał niezwykle odporny na sprzężenia. Mam też banjo, ukelele i kopię gitary Rene Lacote z XIX wieku wykonaną przez Davida Whitemana.
Do stworzenia tylu pętli i warstw potrzeba dość rozbudowanego sprzętu...
Najpierw podpinam gitarę Gary Hearn (a konkretnie ten model ze sklejki) do DI-boxa, który rozdziela sygnał z jednej strony do rejestratora fraz, a z drugiej - do zestawu efektów. Poza tym używam jeszcze jednego loopera, którego zadaniem jest zbieranie sygnału pochodzącego z mikrofonu. Do konsoli trafia oczywiście nieprzetworzony sygnał z przedwzmacniacza mikrofonowego. Sygnał z mikrofonu traktuję jako dodatkowe źródło dźwięku wykorzystywanego do zabawy z rejestratorem fraz.
Przede wszystkim korzystam ze strun Savarez Corum. Zawsze lubiłem ich brzmienie, ale kiedyś nierówno się rozciągały i nie mogłem sobie z nimi poradzić. Grałem też na klasycznych strunach D’Addario, ale one nie do końca sprawdzają się w moim przypadku, ponieważ zbyt zdzierają mi paznokcie. Z czasem jednak Savarez uporał się z problemem stroju i dlatego wróciłem do tej marki. Te struny są naprawdę świetne.
Powiedz nam coś o swoich planach na najbliższą przyszłość.
Zamierzam nagrać nową płytę z muzyką Agustína Barriosa pod tytułem "The No 26 Bus To Paraguay". Taki właśnie numer miał autobus, którym jeździłem jako młody człowiek na lekcje gry. Ostatnio dostałem zaproszenie na koncerty do Paragwaju, więc pomyślałem sobie, że to będzie dość ciekawy tytuł. Obecnie pracuję też nad ścieżką dźwiękową do pewnego afgańskiego filmu i to jest dla mnie spore wyzwanie. Przygotowuję się też do dwóch koncertów z Royal Philharmonic Orchestra, tak więc będę musiał poświęcić sporo czasu na ćwiczenia.
No właśnie, jak wyglądają twoje ćwiczenia gry?
Do ćwiczeń podchodzę dość rygorystycznie. Nie ćwiczę codziennie, ale jeśli już to robię, wszystko mam dobrze przemyślane. Poszczególne ćwiczenia mają ściśle określoną kolejność. Robię sobie listę rzeczy i potem je odhaczam. Nauczyłem się też ćwiczyć bez użycia gitary.
Kiedy robiono mi badanie EEG mózgu, kilka razy poproszono, żebym przestał grać, a tylko wyobrażał sobie, że gram. Okazało się, że bez dotykania instrumentu zachodzą w mózgu dokładnie te same procesy jak przy normalnej grze - neurolodzy udowodnili, że podczas gry (w wyobraźni) tworzą się takie same połączenia między neuronami. Można więc ćwiczyć grę, nie dotykając instrumentu (!). Oczywiście nie wzmacniamy wtedy mięśni ani ścięgien, ale mimo to ćwiczenia te są równie wartościowe. Najważniejsze są bowiem właśnie połączenia nerwowe. To znaczy, że możemy w wyobraźni ćwiczyć grę, siedząc za kierownicą w korku!
Steve Harvey