Sądzę, że ta sytuacja była nieunikniona. Rzeczywiście miałem całkiem interesującą karierę i osiągnąłem szczyt swojej popularności. Niestety, w życiu tak bywa, że to, co się wznosi, musi kiedyś upaść. Dogoniły mnie moje własne problemy. Na co dzień nie brakowało mi niczego. Miałem duży dom, sportowy samochód i pieniądze, ale gdzieś w tym wszystkim zabrakło mnie samego. Nie wiedziałem już, po co to wszystko robię i kim w ogóle jestem. Byłem jedynie facetem, który zastąpił Phila Collinsa, a to zdecydowanie za mało. Postanowiłem więc dać sobie trochę czasu na odszukanie własnej drogi i własnego "ja". Udało mi się to tylko dzięki temu, że powróciłem do swoich korzeni. Wziąłem do ręki gitarę akustyczną, na której - szczerze powiedziawszy - nigdy za dobrze nie grałem, i zacząłem od zera. Wypracowałem swój własny styl i zacząłem dawać koncerty. Niestety szybko się okazało, że ludzie pragną, abym grał dla nich przez około dwie godziny, co jest oczywiście zrozumiałe, jeśli się płaci za bilet. Problem polegał na tym, że nie miałem wystarczająco dużo piosenek w swym repertuarze. Pożyczyłem więc parę numerów Genesis i grałem je w swojej aranżacji. Były to nie tylko kawałki, które z nimi wcześniej tworzyłem, ale również te, które są kamieniem węgielnym ich dokonań. To wszystko połączyłem z własnymi numerami i w ten sposób powstał materiał, z którym mogłem już wyjść na scenę. Całą resztę dopełnił mój głos i szkockie poczucie humoru (śmiech). Wydaje mi się, że ludzie to akceptują, ponieważ jestem szczery w tym, co mówię i robię. Nie udaję kogoś innego i od dziesięciu lat skutecznie rozbudowuję swój świat muzyki. Uwielbiam dawać koncerty akustyczne bardziej niż cokolwiek innego. Z niczym nie da się porównać tego uczucia, które mnie ogarnia, gdy widzę na sali trzysta osób zainteresowanych tym, co mam im do powiedzenia, jest to naprawdę wspaniałe przeżycie. Wtedy właśnie mogę być sobą. W międzyczasie koncertuję również ze Stiltskin. Gdzieś po drodze doszedłem również do wniosku, iż materiał Genesis wymaga ode mnie pewnej kategoryzacji. Stąd właśnie pomysł na stworzenie projektu o nazwie Genesis Klassik. Piosenki grupy Genesis nigdy nie były łączone z dźwiękiem skrzypiec czy wiolonczeli, postanowiłem więc spróbować z zupełnie nowymi aranżacjami, wprowadzając dźwięki symfoniczne. Choć jest to nadal materiał Genesis, nadałem mu zupełnie nowe oblicze. Z tego, co wiem, ludzie to zaakceptowali i teraz każdy może znaleźć tam coś dla siebie. Była to dla mnie bardzo ważna decyzja, która otworzyła też kilka nowych drzwi. Szczególnie tych prowadzących do większych stacji radiowych. Można zatem uznać, iż zespół Genesis sporo mi odebrał, ale jednocześnie całkiem dużo podarował. Od czasu mojego odejścia zrobiłem wszystko, co mogłem uczynić, aby wrócić na scenę. Teraz mogę mieć tylko nadzieję, że ludziom nadal będzie odpowiadać to, co robię, i że będą ze mną na dobre i na złe. Ale póki co, tak właśnie jest. Czegoż więc można chcieć więcej od życia? (śmiech).