Jim Root i Josh Rand (Stone Sour)
Album "Audio Secrecy" był dla Jima i Josha prawdziwym wyzwaniem, a jego nagranie zajęło muzykom więcej czasu, niż to było w przypadku dwóch poprzednich albumów razem wziętych.
Kiedyś wydawało się, że Stone Sour nigdy nie wyjdzie z cienia grupy Slipknot, jednak w 2006 roku zespół udowodnił, że jest inaczej: nagrał swój przełomowy album "Come What(ever) May", który podbił listy przebojów w Europie i Stanach Zjednoczonych. Muzycy nie spoczęli jednak na laurach i postanowili przebić sukces z 2006 roku. Gitarzyści Jim Root i Josh Rand, wokalista Corey Taylor, perkusista Roy Mayorga i basista Shawn Economaki - wyszli poza schemat płyty, która przyniosła im sukces. Niedawno wydali oni album "Audio Secrecy" i trzeba przyznać, że nagrywając go, nie poszli na skróty, co zresztą potwierdza Josh: "Wszystkie fazy, na które złożył się okres pracy nad naszym najnowszym albumem, a więc komponowanie materiału, przygotowanie, nagrywanie i postprodukcja, zajęły nam zdecydowanie więcej czasu, niż było to w przypadku dwóch poprzednich płyt razem wziętych". Rzeczywiście jest to żmudny proces, ale z pewnością było warto.
"Audio Secrecy" to bardzo urozmaicona płyta, która obejmuje całe spektrum stylów i brzmień, od miażdżącej intensywności kompozycji "Mission Statement" i "The Bitter End" począwszy, a skończywszy na przestrzennej i lżejszej "Imperfect". Taka różnorodność materiału wzięła się z faktu, że nad albumem pracował cały zespół: "Jest wielu kucharzy w naszej kuchni. Nad częścią materiału pracujemy sami, ale późnej i tak wspólnie jammujemy do chwili, aż wszyscy będą zadowoleni z uzyskanego efektu - mówi Josh, mając na myśli przede wszystkim zgrany duet gitarowy, który tworzy on wraz z Jimem. - Od czasu do czasu zagram jakąś solówkę, ale lepiej się czuję w partiach rytmicznych. Jim zajmuje się wisienką na torcie, że tak to ujmę. To jest nasz przepis na sukces: każdy robi to, w czym jest dobry".
Po fazie przygotowawczej, która trwała od stycznia do lutego zeszłego roku, zespół udał się do Blackbird Studios w Nashville, gdzie rozpoczął prace nad rejestracją materiału. Grupie już po raz drugi towarzyszył producent Nick Raskulinecz, a Blackbird Studios to prawdziwa mekka maniaków sprzętu. "Wszyscy mamy fioła na punkcie swych instrumentów - mówi Josh. - Był taki moment, kiedy w studiu znajdowało się 70 gitar i chyba każdy model wzmacniacza, jaki jesteście w stanie sobie wyobrazić. Całymi dniami zajmowaliśmy się pracą nad uzyskaniem odpowiedniego brzmienia gitar. Na pewno nie wyglądało to tak, że nagrywaliśmy na pierwszym lepszym ustawieniu danego wzmacniacza. Nic z tych rzeczy! Na przykład uzyskanie odpowiedniego brzmienia czystego mojej gitary zajęło nam pół dnia". Może pomyślicie, że ci muzycy to wariaci, albo trzeba wziąć poprawkę na to, że oni po prostu mają przesadne poczucie swej misji. Możecie sobie wyobrazić nasze miny, gdy dowiedzieliśmy się, że Joshowi szukanie własnego brzmienia zajęło większą część jego kariery: "Wreszcie po 18 latach grania znalazłem swoje brzmienie! - oświadcza triumfalnie Josh. - Na płycie używam tego samego sprzętu do partii rytmicznych co na koncertach: jest to wzmacniacz Hughes & Kettner TriAmp MK II, który towarzyszył mi też przy nagraniu krążka »Come What(ever) May«. Jeśli chodzi o wiosła, miałem w studiu gitary PRS z przetwornikami EMG- 81 i EMG-60 przy gryfie. No a kiedy się podpiąłem i zacząłem grać, producent spojrzał na mnie i stwierdził z przekonaniem, że to jestem właśnie ja i że to jest absolutnie moje brzmienie! Rzeczywiście brzmiało genialnie. Gitara w moich rękach plus wzmacniacz i przetworniki - wreszcie trafiłem na to idealne połączenie".
Kiedy już mieli to swoje brzmienie, muzycy zajęli się nagraniem basu. "Podstawowe ścieżki rytmiczne nagrywaliśmy z Jimem jednocześnie w studiu. Potem każdy z nas nagrywał solówki bądź dogrywki - mówi Josh. - Staraliśmy się nagrywać ścieżki do średnio dwóch lub trzech kawałków dziennie. Chodziło nam o to, żeby załatwić jak najwięcej za jednym podejściem, dzięki czemu udało nam się uzyskać klimat gry na żywo. Nie chcieliśmy spędzać długich godzin na kopiowaniu fragmentów ścieżek perkusyjnych i edycję. Szczególnie zależało nam na zachowaniu klimatu live, a nie na precyzyjnym rozmieszczaniu nut w ściśle określonych miejscach". Jim dodaje: "Josh pisze utwory stricte metalowe, dlatego aranżacje są proste. W studiu używaliśmy dopracowanych, ciężkich brzmień gitary, ale nie nakładaliśmy na siebie zbyt wielu ścieżek. W kawałkach napisanych przez Josha i w swoich własnych zmiksowałem moje brzmienie z dwóch wzmacniaczy - Orange Rockerverb i Bogner Ubershall - i stąd głównie pochodziło nasze ciężkie brzmienie. »Digital (Did You Tell)«, jeden z najcięższych utworów, dołączył do naszej listy później. Na etapie, kiedy byliśmy przed produkcją, wytwórnia zasugerowała, żeby popracować nad jeszcze jednym przebojem. Pojechałem do domu na tydzień i napisałem ten kawałek w dwa dni. Wysłałem materiał do Shawna, a on go nieco przearanżował, dodając małe przejście. Chciałem zrobić coś, co nie było tylko zwykłą solówką w środkowej części, ale większą całością. W tamtym okresie słuchałem dużo nagrań grupy Mastodon i chciałem nagrać coś, co z jednej strony będzie traktowane jako riff, a z drugiej - jako partia solowa o bardziej złożonej budowie harmonicznej. Zacząłem nakładać na siebie poszczególne warstwy riffu, dodając kwinty, a następnie tercje. Wyszło naprawdę świetnie. Nie byliśmy w stanie zrobić czegoś takiego na płycie wcześniej. Trzymałem tylko kciuki za to, żeby Corey usłyszał w tym jakąś melodię i napisał do tego odpowiedni tekst".
"Z drugiej strony mamy kompozycje o bardziej złożonej konstrukcji, które sprawiają wrażenie przestrzennych konstrukcji z dużą liczbą składników - kontynuuje Jim. - Takie utwory idealnie nadają się do nagrywania warstwami. Kompozycja »Imperfect« jest tego świetnym przykładem. Stwarza wiele możliwości dla partii gitarowych. Przy otwartych akordach nie może być tak, że trzej kolesie grają ten sam akord, ponieważ utwór stanie się zbyt zamulony. Wolałbym raczej, żeby trzecia linia gitary była lżejsza i bardziej eteryczna. Można to osiągnąć, dodając jakiś interesujący interwał, choćby oktawę, ale równie dobrze mogą to być bardziej rozbudowane harmonie oparte na przykład na tercjach czy kwintach. Większość tych partii nagrywałem na gitarze Gretsch Brian Setzer z mostkiem tremolo Bigsby. To po prostu otwarte brzmienie z pogłosem, które szło prosto do wzmacniacza Vox AC30".
Kiedy partie rytmiczne były już zarejestrowane, gitarzyści zajęli się nagrywaniem solówek, przy czym obaj korzystali ze swoich własnych metod. "Gram pierwszą połowę do »Mission Statement«, »The Bitter End« i pierwszą solówkę do »Unfinished« - mówi Josh. - Najpierw nucę melodie, a potem wykonuję je na gitarze. Lubię, kiedy album ma swoje szczyty i doliny. Na przykład utwór »Mission Statement« zaczyna się bardzo mocnym akcentem, podczas gdy »Bitter End« zaczyna się łagodną melodią, a dopiero pod koniec uderza z całą siłą. Dla mnie naprawdę ważne jest to, żebym mógł najpierw zanucić partię gitarową, ponieważ muszę się upewnić, że ma melodię. Dwie moje ulubione solówki idealnie nadają się do śpiewania - pochodzą z utworów »Detroit Rock City« zespołu Kiss i »Home Sweet Home« Mötley Crüe. Te zagrywki po prostu do mnie śpiewają".
Podejście Jima do solówek jest raczej spontaniczne. "Stoczyłem bój z Nickiem. Mieliśmy dość napięty grafik, a on chciał, żebym usiadł i zwyczajnie napisał solówki. Tu i teraz. Ja tak nigdy nie robię. Wolę raczej włączyć nagrywanie i spokojnie sobie grać, a potem sprawdzić, co z tego wyniknie. Taki sposób jest o wiele bardziej naturalny i pozwala mi komponować bardziej melodyjnie. Nie potrafię napisać solówki pod przymusem".
Jeśli chodzi o solówki Jimiego, na szczególną uwagę zasługuje druga połowa utworu "Mission Statement". Co na ten temat ma do powiedzenia muzyk? "Wymyśliłem coś w rodzaju kostkowania w stylu gry na banjo, które zrealizowałem przy użyciu kostki i środkowego palca. W naturalny sposób wyszedł przy tym string skipping, dzięki któremu uzyskałem efekt, jakbym grał na banjo. Pojeździłem później sobie w górę gryfu, grając ten patent, a Nick popatrzył na mnie spojrzeniem, które zdawało się mówić: »Wow, co to było? Powtórz to!«. Nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił, gdyby mi kazano. Improwizowanie i gra pod wpływem impulsu daje mi wolność twórczą. Jeśli dasz sobie więcej swobody, prawie zawsze wyjdzie z tego coś niesztampowego, coś odkrywczego".
David West