Olivia Anna Livki
Kora Jackowska, podsumowując jej występ w programie "Tylko muzyka. Must be the music", nazwała ją objawieniem. Olivia Anna Livki zachwyciła nie tylko całe jury, ale i szybko zdobyła wiele tysięcy fanów w Polsce. Poniżej wywiad ze wschodzącą gwiazdą muzyki alternatywnej.
To chyba coś fizycznego, że niektórzy ludzie reagują bardziej na harmonię, a niektórzy na rytm i puls. Większość muzyki, którą kocham to muzyka pulsu, fizyczności, minimalizmu, prostych, powtarzających się mantr. Blues, muzyka afrykańska, wszystko od tego pochodzi, na tym się zaczyna. Dla mnie to sedno rzeczy w muzyce, gdy się wyrzuci wszystko, co niepotrzebne, ornamenty i myślenie, rytm to najłatwiejsza forma komunikacji. A ja lubię to, co "basic" i bezpośredniość. Gdy zaczęłam pracę nad płytą chciałam więc zastąpić niektóre elementy, które na demo były elektroniczne (bo nie miałam innych możliwości) żywym, prawdziwym instrumentem. Wtedy zaczęłam brać lekcje gry na afrykańskich bębnach. Dowiedziałam się, że to, co normalne jest w muzyce afrykańskiej (bassdrum podaje basic groove, a na tym gra djembe solo, zmieniając w pewnym momencie rytm lub "matrix") już wcześniej instynktownie robiłam w swoich aranżach. To chyba świadczy o tym że pewne rzeczy po prostu fizycznie leżą nam w naturze.
Wtedy siadam do basu i śpiewam (na większość harmonii te dwa dźwięki starczą aby obrysować funkcje etc), do tego piszę tekst do drugiej zwrotki. Dotąd tylko jedną piosenkę napisałam na pianinie, czyli od razu z całą harmonią, a potem dobierałam bas. Zwykle jest odwrotnie. Mam też parę piosenek, które zawierają tylko głos i bas. Podoba mi się, jak bezpośrednio i archaicznie melodia i harmonia oraz emocje piosenki mogą być komunikowane. Jeśli piosenka i szczerość intencji potrafią się tak obronić, to mogą to też zrobić w większym aranżu. W końcu bluesmani, jak John Lee Hooker właśnie w taki oszczędny sposób opowiadali swoje historie.
Od czasu, gdy byłam mała kocham całym sercem Arethę Franklin (najbardziej we własnych kompozycjach), uwielbiam Mahalie Jackson, Tine Turner (z czasów z Ik’em), w ogóle gospel (który ma duży wpływ na to jak pracuję wokalami), no i Betty Davis. Inspiruję się także tym, w jaki sposób na trudne tematy potrafili robić "muzykę pop" Stevie Wonder, James Brown i Public Enemy. Że potrafią tak porwać publiczność i sformułować myśli i emocje na socjalnie i politycznie ważne tematy. Kocham kawałki Wondera z czasów, jako "Little Stevie Wonder" i jego niesamowitą imaginację muzyczną. Nie mam sama na pewno takiej jak on, ale uczę się od niego wielu rzeczy. W aranżu i produkcji zawsze kieruję się moją biblią Brian’em Eno (no i jak chyba najbardziej po mnie słychać, jego współpracą z Davidem Byrne’em i Talking Heads, Fear of Music i Remain In Light), i także Quincey’m Jonesem w latach 70. Dzisiaj w czasach "szybko i tanio" tak zwani producenci chętnie idą na łatwiznę, ale mnie fascynują płyty, na których po stu razach słuchania zauważa się nowe detale, miłość do detalu. Tego uczę się od produkcji Jonesa (i oczywiście kocham Roots).
Gdy miałam 14 lat odkryłam dla siebie muzykę nowojorską i stąd też chyba wpływ New York Punk. Chyba milion razy słuchałam "Loaded" Velvet Underground, no i oczywiście "Velvet Underground and Nico" i "White Light/White Heat". Wtedy kupiłam także "Horses" Patti Smith (od Kimberly chyba zaczęła się moja piosenka "No Memory") i poznałam Sonic Youth. Może tego nie słychać, ale Kim Gordon miała wielki wpływ na mój wokal, jej ekspresja i inteligencja interpretacyjna są niepowtarzalne. Słucham Petera Gabriel i jego albumu "So", gdy produkuję swoją płytę. Wiele nauczyła mnie o produkcji, staram się uzyskać podobne reverby i atmosferę brzmienia. To wielkie wyzwanie dla jednej, młodej osoby (wiele przeczytałam o delay’ach i reverbach, keyboardach i całej produkcji tej płyty, wiem ile każdy dźwięk wymagał detali i pracy). Na pewno bardzo mi pomaga kierowanie się tym, bo muzycznie nie jesteśmy od siebie tak oddaleni, w pewnym sensie usiłuję uzyskać podobny "gatunek" brzmienia, muzykę zachodnią pełną różnorodnych globalnych wpływów. Duże brzmienie, zwierciadło dużej przestrzeni. A czasami chyba niechcący trochę śpiewam podobnie do niego.
Ale chyba nikt nie nauczył mnie tak wielkiej odwagi i otwartości jak Kate Bush. Przeczytałam o niej kiedyś w gazecie, gdzie wypowiadała się na jej temat (i o miłości do "Hounds of Love") Tori Amos i posłuchałam tej płyty. Zakochałam się, odnalazłam w niej własne sny i koszmary, cały "universe" wyobraźni, własną estetykę niepowtarzalną i radykalną, zdemoralizowaną. Bardzo kontrowersyjna, ale to świadczy tym bardziej o jej radykalności, że potrafi tak prowokować konwencje estetyczne. Bush jest nadal niedoceniona jak na to, że właściwie była i nadal jest jednym z najbardziej kreatywnych, najodważniejszych ludzi historii pop. Jej "Hounds of Love" słuchałam jak wariatka, gdy byłam nastolatką, chyba przez nią w ogóle w końcu chciałam zająć się muzyką. Potem kupiłam "The Dreaming". Ale "Hounds" zawsze będzie dla mnie miarką na wszystko, co robię fonograficznie. Jest fonograficznym arcydziełem (szczególnie druga strona). Podobnie jak "Remain in Light".
Poza tym Joni Mitchell i Mary Margaret O’Hara (stąd Olivia Anna Livki) miały na mnie wielki wpływ. Mitchell jednym dźwiękiem potrafi doprowadzić mnie do łez (a to ogólnie nie takie łatwe), jest chyba najgenialniejszym songwriterem i jeśli kiedykolwiek fascynowała mnie harmonia to u niej. Miałam w szkole przyjaciółkę i obydwie słuchałyśmy razem Blue. Ktoś kiedyś powiedział, że ona śpiewa jakby była z Tobą w pomieszczeniu i śpiewała tylko dla Ciebie. To prawda. Z dzisiejszej muzyki najbardziej identyfikuję się z Worldbeat’em, interesującym Hip Hopem, lubię Diplo, Roba Sonica, M I A i Radioclit. To ma duży związek z moją miłością do rytmu i dźwięku, no i do Afrobeatu, Fela Kuti etc. Poza tym także aranżuję w piosenkach orkiestralnie i wtedy zwykle kieruje sie Bernardem Hermannem.
Poza tym uwielbiam oczywiście basy u Talking Heads, te cudownie, paranoiczne, zdemoralizowane, poprzestawiane rifffy, Moje ulubione, najcudniejsze riffy bassowe grała zdecydowanie Tina.
Pracowałam już z pewnym nawet znanym producentem, ale w końcu okazało się, że lepiej będzie, jeśli wyprodukuję ją sama ucząc się i rozwijając się na niej. Wiec produkuję i edytuję, chcę aby była taka idealna, jak aktualnie jestem w stanie to zrobić. Uczę się i jest coraz lepiej. Ale jest to dosyć duże przedsięwzięcie, bo będą na niej, jak już wspominałam, prawdziwe bębny i perkusja (na której częściowo sama grałam), elektroniczne beaty, orkiestralne aranże etc. To dosyć skomplikowana produkcja, ale myślę, że poradzę sobie, w końcu dobrnęłam już tak daleko.
O mądrych dzieciakach, które chcą zmienić swój świat, a nie wiedzą jak, albo są przed nimi zamykane drzwi, o dziewczynach, które czują się nieswojo w przeseksualizowanym "wonderlandzie", w którym niby wszystko jest dostępne. O tym jak to jest być kulturowo obcym i nie mieć przynależności nacjonalnej i nigdzie nie być w domu.
I o poczuciu, które czasami mnie dopada, kiedy wydaje mi się że stoimy na jakiejś krawędzi. Czuję czasami taką utratę kontroli. Te kataklizmy, rewolucje, katastrofy rozbijają wszystko, co wydawało się niezmienne i stabilne, pod kontrolą (nawet, jeśli złe). Do płyty także inspirowała mnie Akira.
Myśl o tym, że globalizacja i nasza kultura rosną i rosną i nic nie może ich powstrzymać. Ale gdy coś może rozprzestrzeniać się w nieskończoność, to kiedyś musi dojść do eksplozji.. Co się wtedy stanie? Odnowa czy zagłada? To z dzisiejszego punktu widzenia smutne, ale wtedy dużo myślałam o wizji miasta walącego się i znikającego. Nie miałam pojęcia, że to także nas dopadnie.
Chciałam tego użyć w artworku. Ale teraz nie wiem czy to zrobię.... W każdym bądź razie trzeba wiedzieć, że te wszystkie tematy zapakowane są raczej w czarny humor i myśl o możliwej nadziei. O poczucie "nie jesteś w tym sam". To chciałabym przekazać słuchaczom tą płytą.
Kuba Chmiel