Lebowski to nowa twarz na krajowym podwórku muzycznym. Wystarczył już sam debiut, by zrobiło się o nich całkiem głośno, szczególnie wśród miłośników szeroko pojętej muzyki progresywnej. "Cinematic" z pewnością ma jednak potencjał, dzięki któremu może znaleźć uznanie u znacznie szerszej grupy odbiorców, dla których liczy się tylko to, żeby muzyka była "dobra".
A wszystko to osiągnięte samodzielnie i bez wsparcia wytwórni, za to z odpowiednią dozą determinacji i dojrzałości. O "Cinematic" i paru innych kwestiach rozmawialiśmy z gitarzystą Marcinem Grzegorczykiem oraz klawiszowcem Marcinem Łuczajem.
Na początek opowiedzcie, skąd taka nazwa (śmiech). To pewnie najczęściej zadawane wam pytanie? Zamiast tego zapytam was w takim razie, jak podchodzicie do wywiadów. Zło konieczne, czy wręcz odwrotnie? Lubicie opowiadać o swojej muzyce?
Pytanie o nazwę rzeczywiście pojawia się zawsze. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że przecież każdy zna odpowiedź (śmiech). Ale chętnie odpowiadamy, chętnie też opowiadamy o naszej muzyce. Uważamy, że jest o czym i niezmiernie cieszą nas zaproszenia do wywiadów, za które dziękujemy. Dopowiem jeszcze, że to Jeff Lebowski z filmu braci Cohen jest inspiratorem naszej nazwy.
Zauważyłem u siebie trzy etapy reakcji na wywiady. Pierwszy: euforia, bezkrytyczny entuzjazm, radość z docenienia. Drugi: rutyna, gdy myślisz tylko o tym, by się nie powtarzać, odpowiadając na często podobne pytania. Trzeci: spokój i pokora; pozwalający zajrzeć w głąb siebie, uporządkować myśli, wypowiadając na głos rzeczy, które dotychczas pozostawały w sferze niedopowiedzeń. Ten moment jest najfajniejszy i oby trwał.
Lubicie czy nie, wygląda na to, że musicie się do wywiadów przyzwyczaić. Pojawiliście się m.in. w Metal Hammerze i Teraz Rocku, nie mówiąc o licznych portalach. Ukazało się też sporo recenzji "Cinematic", również na zagranicznych stronach. Nie każdy debiutant, na dodatek taki, za którym nie stoi żadna konkretna wytwórnia, wywołuje taki szum. W kwestii promocji radzicie sobie całkiem nieźle.
Promocja wydawnictwa niezależnego zespołu, za którym nie stoi sztab ludzi i potęga mainstreamowych mediów, to żmudne i czasochłonne zajęcie. Mamy to szczęście, że pracuje z nami nasz manager Radek Ratomski, dla którego nie ma zadań niewykonalnych i pomysłów zbyt szalonych. Wspólnie opracowujemy strategię i dzielimy pracę, starając się, by ludzie interesujący się muzyką dowiedzieli się, że istnieje Lebowski, a "Cinematica" warto posłuchać. Wykorzystujemy w tym celu zarówno naszą stronę www, jak i portale społecznościowe: Facebooka, MySpace, Twitter czy np. ReverbNation. Internet jest niezwykle potężnym narzędziem.
Czy nagrywając kompozycje, które znalazły się na "Cinematic", czuliście, że powstaje materiał, który namiesza na rynku? Widzieliście w nim potencjał, który sprawi, że dostrzeże was szersza publiczność?
Nie zaprzątaliśmy sobie głowy takimi sprawami. Wiedzieliśmy, że pracujemy nad czymś oryginalnym, wartym uwagi i że są to dokładnie te nuty, które chcemy zagrać. Nie myślimy o naszej muzyce w kategoriach rynkowych czy marketingowych. Sami jesteśmy swoimi najbardziej surowymi sędziami, a nasz gust jest jedynym weryfikatorem.
Przede wszystkim robiliśmy muzykę, która by wyzwalała pozytywne emocje w nas samych. Muzykę, której sami chętnie byśmy posłuchali, do której chcielibyśmy wracać. Wspólnie uważamy, że te podstawowe zamierzenia udało nam się zrealizować. Teraz dodatkowo bardzo cieszy nas fakt pozytywnego odbioru naszej twórczości, co pozwala nam utwierdzić się w przekonaniu, że materiał ma ogromny potencjał. Potencjał wciąż do wykorzystania.
Formalnie jesteście debiutantami, ale w muzyce Lebowskiego słychać dojrzałość. Nie chcę pytać konkretnie o wasze przeszłe projekty, ale powiedzcie, w jakich muzycznych obszarach poruszaliście się, zanim powstał Lebowski? Co ukształtowało was jako muzyków?
Trzech z nas ma spory staż w graniu muzyki metalowej. Z Krzysiem Pakułą (dr), graliśmy kilka lat w formacji No Way Out, z którą zarejestrowaliśmy dwa albumy. Z kolei Marek Żak (bas) ma za sobą grę w zespołach Mercilles Death i Egzekutor. Od tego czasu przebyliśmy długą drogę, ewoluując i rozwijając się jako grajkowie. Nie bez powodu nie epatujemy kombatanctwem i niechętnie opowiadamy o przeszłości. Liczy się dla nas dzień jutrzejszy i staramy się, by przemawiała za nas nasza muzyka. Nie mamy "parcia na szkło".
Debiut Lebowskiego jest na rynku, ale jak w waszym przypadku wygląda ten rynek? Materiał wydaliście i dystrybuujecie własnym sumptem. Podpisaliście jakieś dystrybucyjne deale? "Cinematic" w wersji mp3 można nabyć np. w iTunes i Amazonie.
Szeroka dostępność albumu w wersji mp3 to efekt umowy z amerykańskim portalem CD Baby, który bierze na siebie rozprowadzenie płyty po wszelkich wspomnianych przez Ciebie iTunesach i innych Amazonach, z którymi sam kooperuje. Dystrybucję CD prowadzimy w dużej mierze samodzielnie, współpracując bliżej jedynie z krakowskim Lynx Music.
Próbowaliście uderzać do jakiejś wytwórni, czy od początku postawiliście na samodzielność i niezależność?
Niezależność i samodzielność to podwaliny Lebowskiego. Lubimy mieć pełną kontrolę nad wszystkim, co robimy i wpływ na każdy etap produkcji muzycznej. Jesteśmy podręcznikowymi self-made menami (śmiech). Być może nadejdzie czas, gdy będziemy chcieli związać się kontraktem wydawniczym. W tej chwili jednak odnoszę wrażenie, że mielibyśmy więcej do stracenia niż do zyskania. W końcu, dla siebie jesteśmy najważniejsi, dla dużej wytwórni bylibyśmy zaledwie rubryczką w rocznym bilansie przychodów (śmiech). To już nie są czasy, gdy labele wspierały poszukujących twórców, dając im carte blanche. Teraz rządzą księgowi i rachunek ekonomiczny. Jak nie odniesiesz sukcesu komercyjnego, czeka Cię kop w dupę. Next!
Oprawa graficzna płyty dowodzi, że przykładacie do tego dużą wagę. Jeśli o mnie chodzi, nie potrafię wyobrazić sobie muzyki wyłącznie w cyfrowym formacie. Co wy na to? Jak, waszym zdaniem, będzie to wszystko wyglądać w przyszłości? Nie pytam o sam format wydawania muzyki, ale choćby o nagrywanie albumów w formie zamkniętej spójnej całości. Mam wrażenie, że dziś najlepiej sprzedają się przeboje, pojedyncze piosenki.
Z pewnością masz rację. Pauperyzacja, komercjalizacja i spadek rangi twórczości muzycznej jest faktem. Od wielu lat muzyka jest głównie towarem, tłem i rozrywką. Rola mediów jako kształtujących gusta i wychowujących odbiorców absolutnie zanikła. W tej chwili otrzymujemy produkt muzycznopodobny, stanowiący lekki przerywnik lub podkład pod reklamy. Koncerny muzyczne jako spółki publiczne rozliczają artystów ze wzrostu sprzedaży i generowanych zysków. Nikt nie oczekuje wiekopomnych dzieł, odkrywania nieznanych lądów, a jedynie przystępności i przebojowości. Współcześnie muzyka, jak prawie wszystko inne, jest tylko produktem. A szkoda, bo przecież to jeden z najbardziej uniwersalnych i najstarszych sposobów wyrażania emocji, język zrozumiały dla wszystkich, bez względu na narodowość, wykształcenie, tradycje kulturowe. Nie mamy ambicji zmieniania świata. To taki nasz cichy protest, gest niezgody. Pokazujemy, że można inaczej, mając świadomość, że to walka z góry skazana na przegraną.
"Lebowski - zespół grający szeroko rozumianą muzykę progresywną", tak piszecie o sobie w bio. Muza progresywna. Co właściwie rozumiecie pod tym pojęciem? W definicji nie ma słowa 'rock'. Celowo?
Nie mieliśmy takiego zamiaru, wyszło spontanicznie. Właściwie, wcześniej nie zwróciłem na to uwagi (śmiech). Zresztą sporo czasu przetrwaliśmy, nie będąc zaszufladkowani. Mieliśmy kłopot z odpowiedzią na pytanie o rodzaj muzyki, jaką gramy. Obecnie doczepiliśmy się do wagonu z muzyką, rockiem progresywnym i, póki co, dobrze nam z tym.
Hasło "muzyka progresywna" ukuł na nasz użytek przyjaciel Lebowskiego i autor okładki "Cinematic", znakomity fotograf Wiktor Franko. To pojęcie wydało nam się na tyle pojemne i niedookreślone, że nie narzuca nam żadnego kagańca. "Rock" jest niezwykle szeroką definicją, wręcz śmietnikiem, do którego wrzuca się wszystko: od popu po lżejszy heavy metal. W takim worku łatwo się zgubić. Nie znaczy to oczywiście, że bronimy się przed nim; tyle, że pojęcie "rock" nic już dziś nie znaczy. Każdy gra rocka (śmiech) A że zdefiniowanie tego, co my gramy, nie jest prostą sprawą, dowodzą gatunki, którymi określa się nasz styl w recenzjach, m.in. folk metal, crossover prog, art rock, progressive metal, instrumental/fusion/prog, alternative rock, experimental, prog/sympho metal, prog emotionale film-/weltmusik. Jak widać - nie jest lekko (śmiech).
Trochę jednak stricte rockowych elementów na "Cinematic" się znalazło. Przede wszystkim dzięki gitarom. W kilku momentach słychać tu wyraźne nawiązania do Riverside. Świadoma inspiracja, przypadek, a może nie ma żadnych punktów wspólnych?
Szczerze, to ja tych podobieństw nie słyszę.
Nie potrafię wytłumaczyć, skąd biorą się te częste porównania do Riverside, zapewne wynikające z popularności tej kapeli. Osobiście nie widzę żadnych analogii, choćby ze względu na zupełnie inne podejście do kompozycji. My mamy muzyczne ADHD i jeśli w numerze nie pojawia się osiemnaście tematów, odczuwamy niepokojące pieczenie i swędzenie. Riverside znacznie oszczędniej gospodaruje motywami, pozwalając im się "wygrać" do woli. Poza tym, o ile się nie mylę - mają wokalistę (śmiech). Lista zespołów, do których jesteśmy porównywani, jest komicznie długa. W większości przypadków nie znamy nie tylko muzyki tych kapel, ale nawet ich nazwy są dla nas anonimowe. Jesteśmy ukształtowanymi muzykami i inspiracji szukamy raczej wewnątrz siebie aniżeli w twórczości innych.
W niedawnym wywiadzie dla Magazynu Perkusista Piotr Kozieradzki stwierdził, że swoisty boom na granie progresywne w Polsce rozpoczął się w 2003, kiedy Riverside wydało pierwszą płytę. Co wy na to? Moim zdaniem podobne granie zawsze cieszyło się w naszym kraju popularnością, choć może faktycznie nie w wykonaniu rodzimych kapel.
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Zupełnie nie śledzę trendów w polskiej muzyce.
Choć na co dzień siedzę w nieco innych dźwiękach, "Cinematic" urzekł mnie od razu, później pozostało już tylko zagłębić w te wszystkie smaczki. Zgodzicie się, że to płyta, która może przemówić zarówno do fanów szeroko pojętej progresji, jak i zupełnie innych gatunków, np. muzyki filmowej?
To jest dla nas fascynujące zjawisko, do jak szerokiej grupy ludzi trafiają te nuty. Wydało nam się, że tworzymy rzecz niszową, która ruszyć może jedynie ludzi o równie jak my spaczonych gustach, a tu taka niespodzianka! (śmiech). Obserwujemy również bardzo duży rozrzut wiekowy wśród naszych słuchaczy. Znajdujemy życzliwych odbiorców zarówno wśród dwudziesto-, jak i pięćdziesięciolatków. Zdarza nam się, że po koncercie podchodzą do nas panie w wieku naszych mam mówiąc: "Panowie, piękna muzyka". To niezwykle budujące.
Być może dzieje się tak dlatego, że to bardzo zróżnicowany materiał. Soundtrackowy klimat, elementy jazzu, world music, rock progresywny. A wszystko to pasuje do siebie idealnie. Czy przed procesem nagraniowym przyjęliście jakieś konkretne założenia co do kształtu płyty?
Już na samym początku przyjęliśmy, że nie będziemy stawiali sobie granic gatunkowych, a każdym kolejnym utworem spróbujemy odwiedzić nieco inny muzyczny rejon. Fajnie jest móc sobie powiedzieć: o, tu jeszcze nie byliśmy. Każdy z nas porusza się w trochę innych muzycznych klimatach, dodając Lebowskiemu kolorytu i inspirując pozostałych. Marcina (klawisze) kręci głównie muzyka klasyczna, mnie jazz i world music, Krzysztofa (perkusja) nowe trendy, a Marek (bas) ... o swych inspiracjach nam nie opowiada (śmiech). Dochodzą do tego nasze wcześniejsze doświadczenia jako grajków i czasami z tych składników udaje nam się przyrządzić nienajgorszą potrawę. Wypadkowa tego wszystkiego bywa czasem eklektyczna, ale nie uważam, by można czynić z tego zarzut.
Jak wygląda u was proces tworzenia i komponowania muzyki? Jaki jest podział pracy?
W większości przypadków utwory powstają na próbach, jako wynik improwizacji. Nauczeni doświadczeniem nagrywamy wszystko, bowiem bardzo często pierwsza wersja jest najlepsza. Taka spontaniczna odpowiedź jednego z nas na propozycję drugiego. Ta interakcja jest fascynująca i często prowadzi nas w zaskakujące, nieprzewidywalne miejsca. Z drugiej strony nigdy nie staramy się zamykać utworów na siłę. Często dłubiemy przy nich długo, albo pozwalamy im dojrzeć, odkładając je na jakiś czas. Zależy nam, by następstwa tematów były jak najbardziej naturalne, wynikające z siebie, więc pozwalamy, by to sam utwór opowiedział nam swój dalszy ciąg. Należy więc nie tylko grać, ale i uważnie słuchać (śmiech). Na ogół, tematy podrzucamy my z Marcinem, ale nad ostatecznym kształtem materiału pracujemy wspólnie z naszą nieocenioną sekcją.
Stanowimy z Marcinem Grzegorczykiem duet kompozytorski. A więc, gitara i syntezatory. To musi być słychać i dobrze, że tak jest. Marcin ma duże wyczucie rytmiczne i aranżacyjne, ja zaś zajmuję się melodią i harmonią.
Tym sposobem dotarliśmy do kina. O filmowe sample też pewnie wszyscy pytają, więc i ja nie dam wam spokoju. Czym kierowaliście się, wybierając te fragmenty, prócz uznania dla Maklakiewicza rzecz jasna, bo jego jest tu najwięcej?
Wstępną listę aktorów, z konieczności bardzo ograniczoną, założyliśmy sobie z góry. Nie było więc wątpliwości, w jakich latach i tytułach będziemy się poruszać. Sam wybór kwestii był jednak czaso- i pracochłonny, bo nie dość, że trzeba było przejrzeć bardzo uważnie setki godzin filmów, to jeszcze dobór poszczególnych słów, które pasowałyby treścią, intonacją i klimatem do konkretnego utworu okazał się niełatwy. Myślę, że pietyzm, z jakim podeszliśmy do tego tematu zaprocentował, bo wielu słuchaczy wspomina, że wykorzystane dialogi brzmią bardzo naturalnie i sprawiają wrażenie wypowiedzianych specjalnie do konkretnych utworów. To nasz skromny hołd dla Mistrzów, którzy - mam wrażenie - uprawiali zupełnie inny zawód niż większość ich współczesnych kolegów, którzy w pogoni między kolejnym odcinkiem telenoweli a reklamą proszku do prania zapomnieli, że w tym fachu chodzi nie tylko o pieniądze... Liczymy również po cichu, że część młodych słuchaczy, zaintrygowana "Cinematikiem" zechce sięgnąć po polskie filmy z czasów, gdy nasze kino liczyło się na świecie i zapewni sobie tym samym prawdziwą duchową ucztę.
W notce do "137 sec." piszecie, że ukryliście tu pewien motyw zdradzający wasze filmowe inspiracje. Słyszę kilka nut przywodzących na myśl Twin Peaks...
Mieliśmy na myśli drugą wokalizę Kasi Dziubak, której udało się zawrzeć między nutami klimat słynnej kołysanki z "Dziecka Rosemary". Było to o tyle karkołomne zadanie, że z utworem Komedy nie zgadza się tu ani metrum ani tonacja. Myślę, że efekt jest naprawdę subtelny i bardzo filmowy. Kilka osób wspominało już również o Twin Peaks w kontekście "137 sec". To jednak bardziej podświadome podobieństwo niż celowy zabieg.
Czyli każdy słyszy coś innego... i bardzo dobrze. Bezsprzecznie w tym przypadku zainspirował nas Komeda.
"Old British Spy Movie" to taki deszczowy kawałek, pojedyncze dźwięki klawiszy plumkają niczym krople deszczu. A to tylko jeden z przykładów ogromnej roli tego instrumentu w waszej muzyce.
Rolą klawiszy u nas jest nie tylko budowanie kręgosłupa harmonicznego i prowadzenie tematów, ale również tworzenie klimatu. Dużą wagę przywiązujemy do doboru brzmień. Często jest ono równie ważne, jak zagrane na nim nuty. Stwarza to pewne niebezpieczeństwo, o którym przekonaliśmy się, gdy Marcin zmieniał sprzęt z Yamahy.
CS1 na Rolanda Phantoma. Co z tego, że nowe brzmienia były obiektywnie o klasę lepsze, skoro w duszy siedziały nam stare barwy z zabytkowej już Yamaszki. Nagrywając klawisze na "Cinematica" zastosowaliśmy trick, zapisując je jednocześnie jako audio i midi. To umożliwiło poszukiwanie barw już po rejestracji, z wykorzystaniem syntezatorów software'owych i samplerów. Stąd na płycie taka różnorodność brzmień: hammondy, rhodes, moog, jak i np. akordeon, harfa, sekcje smyczków, etc.
Przez wspomniany deszczowy charakter, właśnie ten utwór najbardziej kojarzy mi się z okładką. Czy obrazek ma jakieś głębsze znaczenie, czy zwyczajnie pasował charakterem do waszej muzy?
Zdjęcia Wiktora na okładce stanowią doskonałą oprawę albumu. Jesteśmy do nich bardzo przywiązani. Jednocześnie obraz samotnego papierowego stateczku pozostawia słuchaczowi mnóstwo miejsca na interpretację, w czym bardzo przypomina muzykę zawartą na krążku. Było kilka wcześniejszych projektów okładki, jednak gdy tylko zobaczyliśmy zdjęcie Wiktora, nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to jest właśnie to!
Graliście ostatnio w Berlinie i Goleniowie na International Rock Conspiracy. Jak było i jak wypadliście na tle Crystal Palace i Progressive Xperience?
Świetnie, choć trochę nerwów nam towarzyszyło. Był to pierwszy międzynarodowy koncert Lebowskiego. Nie nam oceniać, jak wypadliśmy na tle pozostałych kapel, ale co najważniejsze: publiczności się podobało, a i nam grało się bardzo dobrze.
W czasie tych koncertów wykonywaliście nowe utwory - "Berlin" i "Slightly Inhuman". Jak bardzo zaawansowane są prace nad nowym albumem?
Wbrew pozorom niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony mamy już mnóstwo nowego materiału i wygląda na to, że jeśli nie zdecydujemy się na wydawnictwo dwupłytowe, potrzebna będzie ostra selekcja. Z drugiej strony nie mamy jeszcze do końca skrystalizowanej koncepcji drugiego albumu, swoistej myśli przewodniej - klucza, według którego będziemy dobierali utwory. Wszystko może się jeszcze wydarzyć! (śmiech) A nowe utwory gra nam się świetnie.
Po odsłuchu tych kawałków mam wrażenie, że nowy materiał nie przyniesie rewolucji. Utwory utrzymane są w tej samej stylistyce, co "Cinematic". Szykujecie jakieś niespodzianki? Tylko nie mówcie, że szukacie wokalisty. (śmiech).
Czy to zarzut? (śmiech) Rewolucji w postaci piosenek i wokalisty z pewnością nie będzie. Udziału gości natomiast nie wykluczamy. W naszej instrumentalnej konwencji czujemy się świetnie i wygląda na to, że mamy jeszcze sporo do powiedzenia. Mamy dużo frajdy z grania i tworzenia nowych utworów. Ciągle rozwijamy się jako muzycy i instrumentaliści, a wielu muzycznych rejonów jeszcze nie spenetrowaliśmy. Myślę więc, że ci, którym spodobał się "Cinematic", nie będą rozczarowani drugim albumem Lebowskiego.
Stacjonujecie w Szczecinie. Samo miejsce naturalnie predestynuje was do podbijania zachodnich rynków. Jakie są wasze najbliższe plany związane z promocją "Cinematic" w Polsce i za granicą. Koncerty? Jakaś trasa?
Bardzo cieszy nas entuzjastyczny odbiór "Cinematica" w Finlandii. Może uda się ułożyć jakąś skandynawską trasę? Najbliższe koncerty planujemy na początek czerwca, w Kamiennej Górze, Opolu, Wrocławiu i Poznaniu. Zależy nam na jak największej ilości koncertów, ale ekonomia jest bezlitosna.. O wszystkich naszych koncertowych planach można przeczytać na www.lebowski.pl.
Jako że to magazyn dla gitarzystów, powiedz parę słów o używanym sprzęcie i o tym, co znajdziemy w twoim pedalboardzie.
Album nagrywałem na jednej gitarze: lutniczym Nexusie z pracowni Jacka Kobylskiego. Zrobił ją dla mnie w 1993 roku, z egzotycznych gatunków drewna o trudnych do wymówienia nazwach i z wykończeniem olejowym. Konstrukcja neck-through, przetworniki EMG 85 i 81. W tej chwili na koncertach używam Ibaneza RG2550 Prestige (Seymour Duncan SH2 / SH5) i Ibaneza RG 550DXPN rocznik 92 (DiMarzio ToneZone / Evo). Wiecznie za ciasny pedalboard zawiera m.in.: Rotovibe, OCD, Dynacomp, Small Clone, Boss Octaver i GigaDelay, Sonic Stomp, plus w racku G-major. Od lat używam niezmiennie Marshalla JMP MKII Master Model (1978), ostatnio z kolumną Carvin Legacy 4x12.
Dzięki za wywiad, ostatnie słowo należy do was.
Serdecznie pozdrawiamy wszystkich czytelników "Gitarzysty" i do zobaczenia na koncertach!
Szymon Kubicki
Małgorzata Napiórkowska-Kubicka