XII Wrocławski Festiwal Gitarowy "Gitara 2010"

Wywiady
2011-03-17
XII Wrocławski Festiwal Gitarowy "Gitara 2010"

W dniu wyborów samorządowych mogliśmy być świadkami niezwykłego wydarzenia. W ramach XII Wrocławskiego Festiwalu Gitarowego "Gitara 2010" odbył się koncert Tommy’ego Emmanuela wraz z dziesiątką wybitnych gitarzystów z całego świata.

Tommy (z tylko sobie znanych powodów) lubi odwiedzać Wrocław, notabene zwany stolicą polskiej muzyki gitarowej. Artysta ostatni raz zawitał tu dwa lata temu, biorąc udział w trzydniowym plenerowym festiwalu, i to właśnie tu (w 2004 roku) odbył się jego pierwszy koncert w Polsce.

Na wstępie wypada nieco przybliżyć samo wydarzenie muzyczne - Wrocławski Festiwal Gitarowy to cykliczna impreza odbywająca się co roku we Wrocławiu, przy czym w roku 2010 wystąpiło na nim aż 60 artystów z 12 krajów. Łącznie dali oni 14 koncertów w klimatach od muzyki dawnej przez flamenco, jazz aż po funk. Gitarzystów z całą pewnością zainteresuje fakt, że pomiędzy występami odbywały się w pełni darmowe lekcje prowadzone przez mistrzów oraz jam sessions, na których można było zagrać na jednej scenie z gwiazdami. Jednym słowem - dla każdego coś miłego!

A teraz główna część festiwalu - koncert. Jedyne takie wydarzenie, w którym bierze udział tak duża liczba światowej sławy gitarzystów. Jak już wspomniałem, oprócz Tommy’ego na scenie wystąpiło dziesięciu gitarzystów, z czego aż piątka reprezentowała Polskę, a byli to: Marek Napiórkowski, Artur Lesicki, Adam Palma, Piotr Słapa i Krzysztof Pełech. Oprócz nich zagrało pięciu zagranicznych wirtuozów: stary znajomy Emmanuela Richard Smith, jedna z gwiazd festiwalu Louis Winsberg, niezwykle energiczny Joscho Stephan, kolejny znany fanom wirtuoz Johnny Dickinson oraz jazzowy gigant Martin Taylor. A więc prawdziwa plejada gitarowych gwiazd! Smaczku dodaje fakt, że Tommy nigdy nie wychodzi na scenę z gotową setlistą - po prostu gra to, na co ma w danej chwili ochotę. To wszystko zapowiadało niezwykły wieczór pełen improwizacji oraz spontaniczności.


Koncert miał miejsce w Hali Stulecia - największym obiekcie tego typu we Wrocławiu. Mimo że plakaty obwieszczające wydarzenie muzyczne były skrupulatnie zaklejane przez te mające zachęcić nas do oddania głosu, frekwencja była niezwykle wysoka (i bynajmniej nie mówię tu znowu o wyborach!). Na sali nie było dosłownie jednego pustego miejsca. Co ciekawe, zjawili się ludzie zarówno w wieku emerytalnym, jak i młodzież oraz dzieci. Bardzo interesująco wyglądał też kontrast ludzi ubranych w garnitury siedzących obok tych długowłosych w koszulkach np. Morbid Angel. Dzięki sprawnej pomocy wolontariuszy sala wypełniła się w oka mgnieniu, a występ odbył się bez większych poślizgów.

Całość składała się z dwóch setów, które z założenia miały trwać po półtorej godziny. Akt pierwszy przedstawienia zaczął się dokładnie o 18.15, kiedy to na scenę wkroczył witany gromkimi brawami Tommy Emmanuel. Kilka słów tytułem wstępu, i zaczął się koncert. Na początku zabrzmiały utwory Beatlesów: "Here Comes The Sun", "Day Tripper/ Lady Madonna" itd. Właściwie Tommy zagrał tylko kilka utworów solo, ponieważ było tylu gości i tyle muzyki do zagrania, że nie sposób było, aby jeden artysta zagrał pełny set. Ponadto, gdy ma się tylu wybitnych gitarzystów na podorędziu, taka postawa byłaby irracjonalna. Z tego też względu Emmanuel szybko zaczął zapraszać na scenę przyjaciół.

Pierwszym zaproszonym gościem był Adam Palma, który wykonał swoją kompozycję pt. "Rocky Moutains", następnie w duecie z Tommym zagrał utwór "Guitar Boogie", no i tutaj potwierdziły się moje przypuszczenia - było dużo improwizacji i spontaniczności, energia aż kipiała! Jako kolejny na scenie zagościł niemiecki wirtuoz sześciu strun Joscho Stephan, który kupił publiczność świetnym wykonaniem "Marszu tureckiego" w duecie z Emmanuelem, a następnie - wraz z kolejnym naszym reprezentantem, gitarzystą klasycznym a zarazem organizatorem festiwalu Krzysztofem Pełechem - wykonał jedną z kompozycji Pata Kirtleya. Następnym w kolejności artystą był - znany z warsztatów akustycznych w naszym magazynie, nazywany przez kolegów po fachu "świeżym narybkiem fingerstyle" - Piotr Słapa. Wykonał on dwie kompozycje swojego autorstwa, z czego w jednej towarzyszył mu skrzypek.


To, co dla naszych gitarzystów było małą przeszkodą, dla Tommy’ego Emmanuela było prawdziwym żywiołem. Tommy przez cały czas żartował, rozluźniał atmosferę oraz panował nad sytuacją, gdy coś szło nie tak. Na przykład gdy zaproszony przez niego Johnny Dickinson nie pojawił się na scenie, Tommy obrócił wszystko w żart i stwierdził: "Skoro on nie chce zagrać, to zrobię to sam!". Jak powiedział, tak uczynił, a po wykonaniu jednego utworu na scenę wszedł zapowiedziany wcześniej szkocki "potentat slide" Johnny Dickinson. Jego styl w dużej mierze wyróżniał się spośród reszty artystów występujących tego dnia - w swoim krótkim, bo zaledwie kilkuminutowym występie zdążył on zabrać publiczność we wspaniałą muzyczną podróż przez Hiszpanię, kraje orientu (Azji czy Afryki), a kończąc na swej rodzimej Szkocji. Następnie, już wraz z Emmanuelem, zaintrygował wszystkich cudownym wykonaniem "Summertime" (również wokalnie, a jak! Przecież nie samą gitarą człowiek żyje). Jeszcze tylko krótki set duetu Lesicki & Napiórkowski z kapelą, i... pierwszy akt mamy już za sobą.

W drugiej części dominowali artyści zagraniczni, było jeszcze więcej improwizacji i jeszcze więcej spontaniczności niż poprzednio. Tommy świetnie zna się z tymi muzykami, dlatego mógł sobie pozwolić na ciut większą swobodę muzyczną. Pierwszym jego gościem w tej części koncertu był Richard Smith. Ten gitarzysta już w wieku kilkunastu lat występował na scenie z Chetem Atkinsem. Jeśli ktoś zna chociaż trochę biografię Tommy’ego Emmanuela, to pewnie nie będzie zdziwiony, że ten duet wykonał (perfekcyjnie, a jakże!) utwór, który Chet grał w duecie z Jerrym Reedem - "Jerry’s Breakdown". Następnie na scenę wrócił Johnny Dickinson, by wraz z francuskim gitarzystą flamenco Louisem Winsbergiem i główną gwiazdą wieczoru wykonać ciekawy kawałek bluesowy w nietypowej aranżacji. Dickinson nadawał całemu utworowi bluesowy fundament, Winsberg akompaniował w stylu flamenco, natomiast Emmanuel używał swojej gitary jak zestawu perkusyjnego, nadając całości groove.

Następnie było coś, co można nazwać początkiem końca, z tym że w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na scenie zrobiło się tłoczno, bo aż piątka gitarzystów zaczęła jammować. I tak na jednej scenie zagrali: Adam Palma, Joscho Stephan, Tommy Emmanuel, Martin Taylor oraz Richard Smith. Wszystko zaczęło się od zwyczajnego jam session, jednak gdy Adam zagrał motyw z "Flinstonów", wszyscy muzycy nagle podchwycili zabawę i w każdej kolejnej solówce znajdowały się wplecione motywy z bajek czy seriali. Jedynie gdy Adam zagrał fragment melodii z "Koziołka Matołka", zagraniczni muzycy nie mogli zrozumieć, czemu publika zaczęła się śmiać i klaskać. Naprawdę nie widziałem jeszcze gitarowej improwizacji przy publice złożonej z co najmniej kilku tysięcy widzów, którzy nie dość, że w większości nie byli muzykami, to nagrodzili instrumentalistów tak długimi owacjami, i to na stojąco.


Finał koncertu to była iście gitarowa uczta. Na scenie znaleźli się chyba wszyscy muzycy (nie dopatrzyłem się jedynie Krzysztofa Pełecha), którzy wraz z perkusją i basem wykonali jeszcze jeden bluesowy jam i pożegnali się z publicznością. Ta jednak głodna większej dawki wrażeń nie chciała wypuścić ich ze sceny, tak więc znowu były owacje na stojąco, aż w końcu Tommy wyszedł ponownie na scenę i zadedykował publiczności utwór "Stay Close To Me".

Kto tam był, ten z całą pewnością nie żałuje żadnej wydanej złotówki, a kto nie był - niechaj wie, że taka okazja prawdopodobnie nie powtórzy się już nigdy. Podczas tego występu Tommy Emmanuel udowodnił, że nieważne, czy stoi na scenie z gitarzystą klasycznym, jazzmanem czy gitarzystą flamenco - on zawsze sobie poradzi, i do tego wypadnie świetnie.

Marcin Marcinkiewicz