Wiele lat temu byli jednym z ciekawszych deathmetalowych bandów na sztokholmskiej scenie. Nie wszystko jednak ułożyło się tak, jak powinno (albo tak, jak życzyliby sobie tego fani) i zespół zniknął ze sceny na długie lata. Na szczęście okazało się, że muzycy Desultory nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
O "Counting Our Scars", nagranym po 14 latach przerwy, a także o paru kwestiach z przeszłości rozmawialiśmy z gitarzystą kapeli, Hakanem Morbergiem.
Na początek oczywiste pytanie. Dlaczego po tylu latach niebytu postanowiliście reaktywować Desultory? Co dalej z Zebulon?
Pozwolisz, że je odwrócę - a właściwie, dlaczego nie? To było jakoś na początku 2008 roku, rozmawialiśmy o planach na przyszłość, a później zagraliśmy razem trochę staroci, tak dla zabawy. Sam nie wiem, kiedy dokładnie zaczęliśmy traktować to wszystko bardziej poważnie, w każdym razie w końcu tak jakoś wyszło, że znów zaczęliśmy działać pod szyldem Desultory. Stało się tak pewnie dlatego, że zwyczajnie dobrze czuliśmy się grając znów razem, poza tym byliśmy przekonani, że nasza muzyka brzmi dokładnie tak, jak brzmieć powinna. Nigdy nie robilibyśmy tego, co robimy, gdybyśmy nie mieli stuprocentowej pewności, że to jest to, czego chcemy. I że nasza twórczość jest na najwyższym poziomie, jest czymś więcej niż tylko zwykłą chałturą.
Zebulon to namacalny rezultat tego, czym chcieliśmy się zająć w tamtym czasie. Może po prostu potrzebowaliśmy nabrać dystansu do tego, czym zajmowaliśmy się wcześniej. Jeśli chodzi o muzykę, zawsze podążaliśmy za głosem serca. Myślę, że szukaliśmy nowych inspiracji, czegoś, co pozwoliłoby nam nie zatracić zdolności tworzenia. Jak by nie było, nie ma wątpliwości, że teraz jesteśmy w 100% Desultory, a Zebulon to zamknięty rozdział.
Zebulon nie był jakoś szczególnie aktywny. Czy prócz grania w tym zespole zajmowaliście się czymś jeszcze, związanym z muzyką?
Nie, nie mieliśmy nic więcej poza Zebulon. Pomiędzy 1997 a 2003 rokiem zarejestrowaliśmy w tym składzie jedno demo, jeden singiel i dwa długograje.
Jesteście jednym z wielu zespołów, które w ostatnim czasie powróciły na scenę po dłuższej nieobecności. Nie da się ukryć, że mamy dziś do czynienia ze swoistą modą na retro i sentymentalne powroty do czasów świetności szwedzkiego death metalu. Co odpowiedziałbyś tym wszystkim, którzy w reaktywacji Desultory widzą tylko, albo przede wszystkim, koniunkturalizm?
Szczerze mówiąc, to raczej ich problem, nie mój. Nie mnie to oceniać, nie ma tu jednej właściwej czy poprawnej odpowiedzi. Nie sposób jednoznacznie rozstrzygnąć, kto ma rację, a kto jest w błędzie. To tylko zestaw takich czy innych opinii, do których każdy ma przecież prawo. Na pewno jest sporo ludzi, nastawionych do tematu bardzo ortodoksyjnie czy wręcz dogmatycznie, którzy wolą koncentrować się na innych kwestiach, niż sama muzyka. My jesteśmy po to, by grać stary, dobry death metal. Wiem, że jest cała masa fanów, którzy kochają tę płytę i, koniec końców, to przecież właśnie dla nich ją nagraliśmy. Nie powodował nami oportunizm, chęć zarobienia paru groszy czy tęsknota za wskrzeszeniem przeszłości. Po prostu, patrzymy w przyszłość i kierujemy się tym, co podpowiada nam serce. Mam świadomość, że zdaniem niektórych zmiana stylu zaprezentowana na "Swollow the Snake" i nasza decyzja o tym, by powrócić na scenę jako Desultory to realizacja jakiegoś przemyślanego, przyjętego z góry planu, ale prawda jest taka, że nigdy nie mieliśmy żadnej tajnej strategii, która decydowałaby o tym, jak, kiedy i co mamy grać. My po prostu gramy, i tyle.
"Counting Our Scars" to udany krążek. Czy ostateczny rezultat w pełni was zadowala? Czy kompozycje, które trafiły na album, oddają wasz muzyczny potencjał?
Jesteśmy bardzo zadowoleni z rezultatu. Materiał na ten album powstał w dość krótkim czasie, ale nie zmienia to faktu, że od początku mam poczucie, że wszystkie kawałki brzmią dokładnie tak, jak powinny. Jeśli chodzi o potencjał, zapewne jak wszyscy inni, a przynajmniej wielu innych muzyków, dążymy do tego, by każdy kolejny stworzony przez nas utwór brzmiał lepiej od poprzedniego (cokolwiek to w praktyce znaczy). Dlatego na następnej płycie na pewno będziemy starali się rozwinąć i poprawić to i owo. Jak już mówiłem, patrzymy przed siebie, nie oglądamy się wstecz.
Szczerze mówiąc, dość zaskakujący był dla mnie fakt, że tak łatwo przyszło wam nawiązać na "Counting Our Scars" do dwu pierwszych krążków. Wydestylowaliście z nich wszystko to, co było najbardziej charakterystyczne dla waszej muzyki. Choć w przeszłości szybko odeszliście od podobnych klimatów, ta muzyka chyba wciąż w was siedzi?
Jest dokładnie tak jak mówisz, ta muza jest w nas, w naszych duszach. To granie kształtuje nas w każdym wymiarze, nie tylko jako muzyków, ale również jako ludzi. To się nigdy nie zmieni. To dlatego powrót Desultory nie stanowił dla nas najmniejszego problemu, wyszło całkiem naturalnie. Desultory było w nas zawsze, i na zawsze w nas pozostanie. Poza tym, moim zdaniem większość ludzi ma więcej niż jedno oblicze, człowiek jest skarbnicą rozmaitych możliwości. Jestem przekonany, że potrafisz docenić inne gatunki muzyczne, nawet jeśli tym, co przemawia do ciebie najbardziej, jest na przykład ekstremalny metal.
Najwięcej podobieństw słyszę w partiach gitary. Sporo tu jedynej w swoim rodzaju, typowej dla was melodyki. Takie założenie legło u podstaw tworzenia materiału na "Counting Our Scars"?
Zależało nam na tym, by pod względem muzycznym nawiązać do dwu pierwszych albumów, chcieliśmy uwypuklić to, co stanowiło sedno grania kapeli. Z drugiej strony, dał tu o sobie znać sposób wyrażania się przez muzykę, typowy dla Desultory. Ogólnie rzecz biorąc wygląda więc na to, że ostateczny rezultat to wypadkowa zarówno naszych zamiarów, jak i w pewnym sensie przypadku, czy raczej istoty Desultory, która ujawniła się tu niejako poza naszą kontrolą.
Dzięki temu krążek brzmi tak, jakbyście nigdy nie zaliczyli przerwy ani nie nagrali "Swallow The Snake". Właściwie, przymknąwszy oko na brzmienie, można by potraktować ten album jako trzecią płytę Desultory. Zgodziłbyś się?
Jasne, masz zupełną rację, że jeśli chodzi o kierunek obrany na nowej płycie, ma on zdecydowanie bliżej do dwu pierwszych materiałów, niż do "Swallow The Snake". Wydaje mi się, że sporo fanów Desultory woli traktować "Counting Our Scars" właśnie w ten sposób, jako nasz trzeci album. Wielu woli zapomnieć o "Swallow The Snake", puścić ten album w otchłań niepamięci jak jakiś zły sen. Patrząc wstecz, myślę też, że chyba każdy w zespole traktuje tę płytę jako coś, co powinno być poza nawiasem zasadniczej twórczości Desultory, taki nieudany skok w bok.
Skoro już jesteśmy przy "Swallow The Snake" to, jak by nie patrzeć, najbardziej kontrowersyjny krążek waszego autorstwa...
Zgadza się, ten album niewątpliwie stał się przedmiotem wielu dyskusji i masy kontrowersji. Wiem, że nieźle namieszaliśmy tą płytą, wzbudziliśmy sporo niekoniecznie pozytywnych uczuć, szereg rozczarowań i spekulacji. Jedna z ciekawszych, rozpowszechnianych wówczas plotek głosiła, że nagraliśmy tę płytę, bo chcieliśmy zrobić skok na kasę i zyskać na popularności. Nic bardziej błędnego, mieliśmy przecież świadomość, że tego typu posunięcia zagwarantowałyby nam co najwyżej utratę zaufania ludzi, którzy nas słuchali, jak również naszej ówczesnej wytwórni (Metal Blade). W tamtym czasie najlepszym przejawem oportunizmu byłoby trwać na zajętej pozycji, trzymać się tego, gdzie wówczas byliśmy.
Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale czy nagrywając ten album nie próbowaliście wykonać podobnego manewru, jak Entombed na "Wolverine Blues"?
Cóż, staraliśmy zyskać nowe brzmienie, być bardziej groove. Inne zespoły postępowały w tamtym czasie podobnie, na przykład Entombed. Nigdy jednak nie było tak, że próbowaliśmy ich jakoś naśladować, czy coś w tym stylu. Tak się po prostu ułożyło, że funkcjonowaliśmy wtedy w podobnych okolicznościach, oddziaływały na nas te same wpływy.
"Swallow the Snake" spotkał się z jednoznacznie negatywnym przyjęciem. Myślisz, że muzycy powinni brać pod uwagę oczekiwania fanów, stając się de facto ich niewolnikami, skrępowanymi przez ich wymagania i oczekiwania? Czy może raczej powinni robić swoje, bez oglądania się na słuchaczy i ewentualne konsekwencje braku akceptacji z ich strony? Wasz przykład pokazuje, że bliższe jest wam podejście drugie.
Bardzo dobre pytanie. Najkrótsza i najprostsza odpowiedź brzmi: działaj zgodnie z własną wizją. Mam wielki szacunek do każdego fana. Przez lata dotarło do nas tyle komentarzy od ludzi, którzy słuchają naszej muzyki, o tym, czym jest dla nich nasze granie, ile dla nich znaczy, że zdążyliśmy już nabrać tu pokory. Z drugiej strony, każdy z nas ma określone, takie czy inne upodobania, dotyczące wszystkiego - od brzmienia gitar, po produkcję, rozwiązania aranżacyjne, etc. Jeśli zaczniesz zbyt mocno przejmować się tym, co mówią wszyscy wokół, zatracisz gdzieś własny styl, własny pomysł na to, co właściwie chcesz osiągnąć, jak grać, jak brzmieć. A wtedy jesteś stracony. Nie sposób dogodzić wszystkim; by nie przepaść trzeba zachować dystans. Szczerze mówiąc, wątpię, czy można tu wskazać jedno słuszne rozwiązanie. To coś jak równanie niemożliwe.
Wyjaśnij mi jedną kwestię. Czy Stefan Pöge odszedł z zespołu przed nagraniem "Swallow The Snake" z uwagi na to, że nie odpowiadał mu muzyczny kierunek, w jakim zdążała kapela, czy też kierunek ten został przez was obrany dopiero po jego odejściu?
Stefan odszedł jeszcze zanim rozpoczęliśmy rejestrację albumu i nie był w ogóle zaangażowany w prace nad płytą. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy nasze ścieżki rozeszły się dlatego, że nie akceptował kierunku muzycznego, w którym zespół wówczas podążał, czy po prostu generalnie stracił zainteresowanie tym co robił. Fakt faktem, że po odejściu z zespołu w ogóle przestał grać, może więc chodziło o coś więcej, niż tylko o nas.
Wasz debiut, choć zarejestrowany w Sunlight, miał całkiem unikalne brzmienie, odmienne od większości wydawanych wówczas materiałów, których autorzy za wszelką cenę chcieli brzmieć jak Entombed. Jaka była wasza recepta na osiągnięcie takiego efektu?
Przede wszystkim, nigdy nie staraliśmy się, i do dziś nie staramy się stroić gitar w sposób typowy dla większości kapel, dzięki czemu nasze brzmienie jest zdecydowanie czystsze. Poza tym, muzyka Desultory zawsze pełna była thrashowych wpływów, nie staraliśmy się grać czysto deathmetalowo. Myślę, że takie podejście nadało naszym riffom specyficznej klarowności i zadecydowało o unikalnym, w pewnym sensie, stylu. Nie można pominąć też gry Stefana Poge, który bez dwu zdań wniósł do Desultory swój własny, unikalny styl, pełen emocji i szczególnej atmosfery.
Tym razem skorzystaliście z usług Tore Stjerna i Necromorbus Studio. To obecnie całkiem topowe miejsce, pracował tam choćby Watain czy Stench. Jesteście zadowoleni z tej współpracy?
Tore to prawdziwy profesjonalista, a przy tym niezwykle wymagający gość, który każdego stara się skłonić do tego, by zrobił krok naprzód, dał z siebie jak najwięcej. Jesteśmy naprawdę bardzo zadowoleni z tej współpracy. To nowoczesne studio, w którym cały sprzęt działa bez zarzutu, a prawda jest taka, że na przestrzeni lat różnie z tym bywało. Spory plus to także lokalizacja, studio mieści się w Sztokholmie, w związku z czym wszystkim mogliśmy zająć się na miejscu.
Jeśli mam być szczery, dla mnie krążek jest zbyt dopieszczony i wypolerowany. Nie obraziłbym się, gdyby znalazło się tu trochę więcej naturalnego brudu. Co ty na to?
Jak już wspomniałem, każdy ma jakieś własne, określone preferencje. Jeśli o nas chodzi, jesteśmy zadowoleni z osiągniętego efektu, ale kto wie, jak będzie brzmieć kolejna płyta...
Czy tytuł "Counting Our Scars" ma jakieś szczególne znaczenie?
Tylko takie, jakie mam nadzieję każdy z nas może na własny użytek wyinterpretować w odniesieniu do własnych przeżyć, doświadczeń i przemyśleń.
Zamieniłeś bas na gitarę, a do szarpania czterech strun zatrudniliście Johana Bohlina, z którym wcześniej graliście w Zebulon. Czy trudno było ci przestawić się na nowy instrument? Rozumiem, że nie zatrudniliście nowego gitarzysty, żeby nie stracić tego charakterystycznego soundu?
Od początku byłem gitarzystą, więc obecny układ nie stanowi dla mnie problemu. Mam rzecz jasna świadomość, jak wysoko Stefan ustawił poprzeczkę i dlatego staram się wypełnić lukę po nim najlepiej, jak tylko potrafię. Z drugiej strony, Stefan nigdy nie angażował się w sam proces komponowania, tworzenia riffów czy utworów, po prostu dodawał do gotowego materiału swoje gitarowe partie. Jeśli mam być szczery, wydaje mi się, że większą, bardziej odczuwalną stratą byłoby odejście z zespołu kogoś, kto pracowałby nad samą muzyką. A skoro było tak, że to ja napisałem większą część materiału na płytę, uznałem, że szukanie nowego gitarzysty nie jest dobrym rozwiązaniem.
Jak trafiliście do Pulverised? Jak układa się współpraca?
To oni skontaktowali się z nami. Jako że słyszeliśmy o nich wyłącznie dobre rzeczy, a nawiązany kontakt tylko potwierdził w pełni profesjonalne podejście wytwórni do sprawy, zdecydowaliśmy się podpisać kontrakt. Jak na razie, jesteśmy zadowoleni, chłopaki odwalają dla nas kawał dobrej roboty, nie ma na co narzekać.
Komu "Counting Our Scars" przyniesie więcej radochy - starym piernikom wychowanym na "Into Eternity" czy zupełnie nowym fanom? Jakie macie oczekiwania wobec tego materiału?
Mam oczywiście nadzieję, że nowy krążek trafi zarówno do starych fanów, jak i pomoże nam zdobyć nowych słuchaczy. Chciałbym, by nowa płyta została doceniona przez ludzi bez względu na to, czy są z nami od początku, czy odkryli nas dopiero niedawno, w związku z najnowszym wydawnictwem.
Będziecie promować "Counting Our Scars" na koncertach?
Jak najbardziej, mamy już zabukowanych kilka występów, zagramy między innymi na Getaway Festival, gdzie pojawią się też takie kapele jak Opeth, Kreator, Entombed czy Ghost. Będziemy też na Nordfest. Obydwa festy odbywają się w Szwecji. Poza tym jesteśmy w trakcie negocjacji z organizatorami dwu niemieckich imprez, miejmy nadzieję, że wkrótce będziemy mogli pochwalić się konkretami w tej materii.
Co do zasady, pytania z gatunku ‘co by było gdyby’ są bez sensu, ale jednak zapytam. Czy zastanawiałeś się kiedyś, gdzie byłby dziś Desultory, gdyby zespół kontynuował drogę obraną na dwóch pierwszych albumach?
To jest temat, o którym najlepiej byłoby pogadać przy browarze, haha. Klas (Morberg - wokal, gitara) powiedział kiedyś w jakimś wywiadzie, że już by nas nie było. Może ma rację. W takich sytuacjach zawsze można wskazać co najmniej kilka scenariuszy. Z jednej strony mamy zespoły, które przez lata tkwią w miejscu w tym sensie, że muzycznie nie robią kroku naprzód, wciąż grają mniej więcej to samo, nagrywają podobne do siebie albumy, występują przez lata przed tą samą publicznością. Z drugiej, są takie projekty jak na przykład Opeth, które odbyły fantastyczną podróż, od początku eksplorując nowe obszary, wyznaczając sobie nowe kierunki, nowe cele. Wolałbym zdecydowanie działać według tego drugiego modelu.
Co będzie dalej z Desultory? Wróciliście na poważnie, czy może dalsze losy zespołu uzależniacie od odzewu, z jakim spotka się "Counting Our Scars"?
Będziemy kontynuować to, co zaczęliśmy, dopóty, dopóki będziemy mieć poczucie, że to co robimy, ma sens. Dopóki będziemy przekonani, że jesteśmy w stanie stworzyć płytę, która będzie czymś nowym, innym w porównaniu z poprzednim materiałem.
Dzięki za wywiad, życzę wam wszystkiego dobrego. Chcesz coś dodać?
Wielkie dzięki za zainteresowanie, wsparcie i wszystkie te wnikliwe pytania.
Małgorzata Napiórkowska - Kubicka
Szymon Kubicki