Przy okazji przeglądania archiwum z wywiadami, natrafiłem na zapis naszej rozmowy z Pelle Strömem z Comecon. Wywiad ukazał się drukiem blisko pięć lat temu w pewnym podziemnym periodyku z czarno-białą okładką i siedmioma wrotami (do piekieł) w nazwie, wciąż jednak zachowuje pełną aktualność.
Po pierwsze dlatego, że w momencie, w którym został przeprowadzony, zespół nie istniał od 11 lat. Po drugie, od tamtej pory nic nowego w obozie
Comecon się nie wydarzyło (poza wydaniem dwa lata temu przez Century Media składanki zawierającej wszystkie trzy płyty
Comecon, w czym, jak sądzę, sam zespół raczej palców nie maczał).
Pelle okazał się nietuzinkowym rozmówcą, pełnym poczucia humoru i dystansu do siebie, własnej twórczości, ówczesnej szwedzkiej sceny i całego tego muzycznego biznesu. Dał się namówić na rozmowę o całej historii
Comecon, tym bardziej więc wywiad zasługuje na odkurzenie.
Tytułem wstępu jeszcze parę słów dotyczących kapeli, które niektórym mogą ułatwić lekturę całości. Zespół powstał przeszło 20 lat temu i od początku do końca dowodzony był przez
Pelle Ströma oraz
Rasmusa Ekmana. Debiutancki
"Megatrends in Brutality" z 1992 roku to bez wątpienia jeden z najważniejszych krążków, które wydała na świat ówczesna szwedzka deathmetalowa scena. Dodatkowym atutem były partie wokalne zarejestrowane przez
LG Petrova (Entombed). Gościnne udziały wokalistów stały się później cechą charakterystyczną dalszej działalności
Comecon. Kolejny album,
"Converging Conspiracies" (1993) powstał z udziałem
Martina van Drunena (Pestilence, Asphyx), na ostatnim zaś
"Fable Frolic" (1995) gardło zdzierał
Marc Grewe (Morgoth). Wkrótce potem zespół zakończył działalność i, jak na razie, wciąż nie dał się porwać fali powrotów…
Witaj! Chciałbym z twoją pomocą przypomnieć naszym czytelnikom o Comecon. Zacznijmy od początku. Czy Agony był twoim pierwszym poważnym zespołem?
Tak. Agony traktowałem jak najbardziej poważnie i na pewno warto o nim przypomnieć. Wcześniej grałem jeszcze w kilku punkowych projektach: w Aggressiv, który grał głupawy Oi! w stylu Exploited oraz Walter Rauff Second Hand Cars, grający punk/hardcore. One zdecydowanie nie zasługują na przypomnienie. Czas spędzony w Agony wspominam za to jak najlepiej. Autorem kawałków był przede wszystkim jedyny wśród nas prawdziwy metalowiec Magnus Sjölin, dlatego też riffy i całe utwory były tak skomplikowane pod względem technicznym. Ja i reszta chłopaków byliśmy typowymi punkami, zafascynowanymi cross-over i może z tej przyczyny zrozumienie niektórych riffów zajmowało mi całe tygodnie. No więc, stałem na próbach godzinami, starałem się grać to, co mi kazali, ale niestety marnie to wychodziło. Kawałki, które pisałem w okresie poprzedzającym Agony były beznadziejne, a te późniejsze... sam możesz się przekonać. W końcu mnie wykopali, ale nie czuję do nich urazy, zresztą większość członków Agony wkrótce podzieliła mój los. Ostatni dwaj, którzy pozostali, przerzucili się z kolei na bluesa. Myślę, że można to nazwać marnowaniem talentu.
Następnie dołączyłeś do punkowej kapeli The Krixhjälters, gdzie poznałeś Rasmusa Ekmana. Zgadza się?
To wszystko działo się równocześnie. The Krixhjälters był lokalnym zespołem i istniał jakieś 20 lat temu. Dołączyłem do nich w 1984 r. W tym samym czasie zacząłem grać w Aggressiv. Basista The Krixhjälters był jednocześnie wokalistą w Aggressiv. The Krixhjälters próbował grać w stylu Dead Kennedys. Powinieneś usłyszeć ich taśmę, to naprawdę niezłe ścierwo (nie pokazuj tego wywiadu Rasmusowi). Ale dla mnie w gruncie rzeczy to wszystko było super, ponieważ były to dwie najlepsze kapele na sztokholmskiej scenie punk, ja zaś nie pochodzę ze Sztokholmu, tylko z gównianego miasteczka Södertälje. Tak czy owak, byłem najlepszym muzykiem z nich wszystkich, ale punki nigdy nie mieli pojęcia, jak należy przyzwoicie grać. W 1986 roku zobaczyłem gdzieś mojego wielkiego bohatera Pete Lundström’a, występującego z Agony. Chłopaki z Agony wielbili wówczas Discharge jak bogów, a później usłyszeli Onslaught. I zaczęli grać metal. Słabo im to szło, ale zabawa była niezła, bo Pete to urodzona gwiazda rocka. Wtedy zapytali mnie, czy bym do nich nie dołączył. Byłem świetnym gitarzystą rytmicznym, więc nie było niczym dziwnym, że wybrali właśnie mnie. Niestety, moje solówki były naprawdę do dupy. Jak wspomniałem, byłem punkiem; dlatego Pete zostawił w zespole tylko Magnusa Sjölin’a, który grał zajebiste solówki i pisał znakomite kawałki. Ich wielki talent przepadł, bo zapragnęli grać bluesa. W międzyczasie, The Krixhjälters powoli uczyli się grać przyzwoitą muzę.
Dlaczego The Krixhjälters zmieniło nazwę na Omnitron?
Dlatego, że byli głupkami. Cóż, może ta odpowiedź wymaga pewnego wyjaśnienia. Było tam dwu innych gości, a właściwie... był tam basista, który pewnego dnia powiedział, że potrzebujemy nowej nazwy, żeby zaistnieć na zagranicznych rynkach i że "The Krixhjälters" jest nie do wymówienia. Pewnie miał trochę racji, ale nie wydaje mi się, by "Omnitron" był odpowiednią nazwą dla kapeli. Masz jakiś pomysł, co można by tak nazwać? Dlaczego to zrobiliśmy? No cóż, 2-2 to remis. Ja i Rasmus byliśmy przeciw, ale basista Pontus Lindqvist miał wybujałe ego.
Nie miałem okazji usłyszeć jedynego albumu Omnitron "Masterpeace". Mógłbyś zdradzić nieco szczegółów na jego temat?
Nie wiem, co tu można powiedzieć. Na pewno wart jest posłuchania. Został wydany przez małą szwedzką wytwórnię i, o ile pamiętam, prawa do tej płyty zostały kupione jakieś 10 lat temu przez jeszcze mniejszą, szwedzką punkową wytwórenkę. Myślę więc, że twoi czytelnicy będą musieli poszukać czegoś innego do posłuchania. To było bardzo eksperymentalne, całkiem niezłe granie.
Na gruzach Omnitron powstał Comecon. Jak do tego doszło?
Utwór "Eroticon" z płyty "Masterpeace" był dobrym pretekstem do porzucenia konceptu Omnitron. Basista stawał się coraz bardziej "uduchowiony" i coraz wyraźniej ciążył w kierunku funky. Omnitron składał się z dwóch oryginalnych członków i mnie. Ciągle rywalizowaliśmy, by tworzyć jak najlepsze kawałki. Był jeszcze perkusista, sympatyczny gość, ale niestety podatny na intrygi basisty. Prowadziło to często do konfliktowych sytuacji, gdzie ja i Rasmus byliśmy zwykle na przegranej pozycji. W końcu Omnitron rozpadł się, a Rasmus i ja zajęliśmy się Comecon.
Czy nazwa Comecon oznacza The Council for Mutual Economic Assistance (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej)? Dość nietypowa nazwa dla kapeli metalowej. Kto wpadł na ten pomysł i dlaczego?
Tak, to był mój autorski pomysł. Pod szyldem Comecon nikt wcześniej nie grał, poza tym był on znacznie lepszy niż 'Omnitron', który brzmiał jak gówno. Czytałem gdzieś wypowiedź Rasmusa, że to nie jest najlepsza możliwa nazwa dla kapeli, ale myślę, że po tym, kiedy Rasmus zatroszczył się o okładkę do pierwszej płyty Comecon, możemy uznać, że jesteśmy kwita. To fakt, nie jest bardzo metalowa, ale my również nie byliśmy szczególnie metalowi. Powiedzmy, że był to w równym stopniu metal, co punk, z dużą dozą intelektualizmu, ponieważ obydwaj dorośliśmy i byliśmy wtedy w trakcie studiów.
Kto był autorem waszego logo?
Nie mam pojęcia, co musi znaczyć, że maczał w tym palce Rasmus. Nie byliśmy szczególnie wybredni. On coś robił i to było super, ja coś robiłem i to też było świetne. W związku z tym, logo było super.
Waszym pierwszym krążkiem był 7" split z Merciless, którego niestety nie posiadam i nie miałem okazji usłyszeć. Opowiedz coś o nim.
To było tylko promocyjne wydawnictwo. Zawierało "Conductor of Ashes" i jeden utwór Merciless, nawet nie pamiętam jaki. Nigdy tego nie słyszałem.
Jedynka "Megatrends in Brutality" oraz dwa następne krążki zostały nagrane w Sunlight Studio, a ich producentem był Thomas Skogsberg. Mimo to nie mają typowego szwedzkiego brzmienia, charakterystycznego dla innych kapel nagrywających tam w owym czasie, jak choćby Entombed, Dismember, Therion czy Grave.
Nie wiem, dlaczego tak było. Może dlatego, że byliśmy z innego, starszego pokolenia. Nasz sposób tworzenia muzyki był inny, więc brzmieliśmy inaczej.
Jako jedno ze źródeł waszych fascynacji, słyszalnych dość wyraźnie na debiucie, wymieniłbym Celtic Frost. Czy mam rację?
Cóż, pewnego dnia Rasmus powiedział: "nagrajmy death metalową płytę". Nie siedziałem w tym gatunku. Szczerze mówiąc, nie interesowało mnie wtedy nic, prócz mojej dziewczyny. Rasmus dał mi kasetę z death metalowymi kawałkami. Nie było tam utworów Celtic Frost, więc raczej nie masz racji. Gdyby Rasmus interesował się Celtic Frost, z pewnością byliby na tej kasecie.
Pamiętam, że kiedy jako nastolatek usłyszałem w 1992 r. "Megatrends in Brutality", jeszcze na pirackiej kasecie, byłem nim zachwycony i słuchałem go na okrągło, na zmianę z "Left Hand Path". Myślisz, że dziś ta płyta może wywoływać podobne emocje wśród młodych ludzi? Że przetrwała próbę czasu?
Ten album ma własną tożsamość, wykracza poza granice gatunku i na pewno wart jest uwagi. Może bardziej pod względem lirycznym niż muzycznym. Nie wiem, niektórzy lubią stare granie, a Comecon teraz taki jest. Cieszę się, że zrobiliśmy na tobie takie wrażenie. Człowiek potrzebuje muzyki, by się rozwijać, a wszystkie zespoły, które robią to dobrze, mają w tym swój mały udział. To znaczy, udział niektórych jest całkiem spory; nasz był raczej skromny.
Na zdjęciu zespołu, zamieszczonym w booklecie tej płyty, widnieje niejaki Anders Green. W składzie wymieniacie go jako neerG srednA, wskazując, że odpowiada za perkusję. Tak naprawdę nagraliście ten album przy pomocy automatu perkusyjnego. O co w tym wszystkim chodzi i kim był Anders Green?
To jeden ze słabych punktów Comecon - automat perkusyjny. Comecon był tylko projektem, nie zespołem z prawdziwego zdarzenia. Dlatego zdobycie przyzwoitego perkusisty było raczej niemożliwe, a automat perkusyjny był dla nas jedynym rozwiązaniem. Peter Green miał odpowiednie pióra, ale nie chciał, żebyśmy używali jego imienia, dlatego zamiast "Peter" użyliśmy "Anders". Anders to sympatyczne szwedzkie imię. Wzięliśmy je chyba od Andersa Palsson’a, ale nie pamiętam czemu. Anders Palsson dołączył później do Atomic Swing, ale to nie ma z tym nic wspólnego. Może powinien zostać naszym basistą?
Cover tego albumu nawiązuje nieco do twórczości HR Gigera, a postać z okładki przypomina mi filmowego Obcego. Podobieństwo przypadkowe?
Rasmus chciał mieć potwora, więc znalazł kogoś, kto narysował nam potwora. To wszystko, co wiem.
Czytałem kiedyś wypowiedź Rasmusa, który twierdził, że Comecon nie był nigdy szczególnie znanym zespołem, a jedyną rzeczą, jaką ludzie o was wiedzieli był fakt, że każdą płytę nagrywaliście z innym wokalistą. Czy faktycznie tak było?
Zajęliśmy się death metalem dość późno. Byliśmy naśladowcami, przynależeliśmy do wcześniejszego pokolenia. Kiedy wyleciałem z Agony, poszedłem na przesłuchanie do Entombed. Czułem się beznadziejnie, grając z tymi małolatami, którzy zasuwali na gitarach tak szybko, że nie mieli kiedy zauważyć, że przestali grać synchronicznie. To była ich przyszłość, a ja byłem już niestety nieco 'przestarzały'. Prowadziłem również rozmowy z The Exploited, ale nie zdecydowałem się w to wejść ze względu na wspomnianą wcześniej dziewczynę. W każdym razie, Comecon nie był wtedy autentyczny i nie przynależał do death metalowej sceny lat ‘90. Byliśmy tylko starszymi kolesiami, próbującymi robić coś nowego i fajnego. Nie graliśmy koncertów, więc dlaczego mielibyśmy być popularni?
Za wokale na tym albumie odpowiadał LG Petrov. W jednym z wywiadów powiedział coś takiego: "chcieli żebym nagrał im wokale, więc to zrobiłem, bo niby czemu nie. Chcieli później, żebym dalej z nimi grał, ale ja byłem już wtedy z powrotem w Entombed." Jak to wyglądało z waszej perspektywy? Czy LG był stałym członkiem Comecon, czy tylko sesyjnym wokalistą?
LG był jedynie sesyjnym wokalistą. Zaczęliśmy się wtedy zastanawiać, czy może nie powinniśmy zacząć traktować tego poważnie, sformować zespół z prawdziwego zdarzenia i grać koncerty. Jednak nie wydaje mi się, byśmy kiedykolwiek chcieli zatrzymać LG na stałe. Mieliśmy świadomość, że byliśmy już u kresu naszych muzycznych karier, a on dopiero zaczynał.
LG dołączył do was w momencie, gdy na chwilę odszedł z Entombed. Jednak po pewnym czasie po prostu was zostawił i wrócił do macierzystego zespołu. Czy to prawda, że stało się to w chwili, gdy mieliście już zabukowane studio i przymierzaliście się do rejestracji drugiego albumu? Po tym wszystkim musieliście być chyba mocno na niego wkurwieni?
Nie, to nie tak. To miłe z jego strony, że trochę z nami pośpiewał. Jasne jest, że gdyby nie miał nic lepszego do roboty, chcielibyśmy żeby z nami został, ale skoro miał jakieś ciekawsze zajęcie, na przykład powrót do Entombed, nie próbowaliśmy go zatrzymywać na siłę. Jak wcześniej wspomniałem, nasze skromne kariery dobiegały już wtedy końca i w pewnym stopniu mieliśmy już tego wszystkiego dosyć, dlatego nie mieliśmy żadnego prawa do tego, by ciągnąć za sobą w dół młodego i ambitnego chłopaka, jakim bez wątpienia był wtedy Petrov.
Czy utrzymujesz jeszcze kontakt z Petrovem? Jak oceniasz kierunek, w jakim podążyła muzyka Entombed?
Nie przepadam szczególnie za Entombed, chociaż to na pewno granie na poziomie. Każdy, kto ich słyszał, może to potwierdzić. Spotykam LG mniej więcej co cztery lata, przeważnie na koncertach. To bardzo sympatyczny facet.
Po odejściu LG, na ratunek podążył wam Martin van Drunen (Asphyx, Pestilence), który nagrał z wami "Converging Conspiracies". Jak do tego doszło?
Byliśmy wtedy w Century Media. Kiedy nadszedł czas nagrywania nowego albumu i potrzebowaliśmy wokalisty, po prostu nam go podesłali.
Czy to prawda, że zarejestrował partie wokalne w dwa dni?
Tak, to możliwe. Całą płytę nagraliśmy chyba w osiem dni, czy jakoś tak. Thomas Skogsberg był szybki, my też, więc nic nie mogło nas powstrzymać przed szybkim nagraniem materiału. Van Drunen też był szybki.
Nowym muzykiem, który również wystąpił na tym albumie, był Fredrik Palsson, który zagrał na bębnach. No chyba, że to wciąż automat?
Tak, racja, to znowu Anders Palsson. Znałem go, ale nie pamiętam skąd, chociaż... chyba pożyczył nam kiedyś wzmacniacz… Tak, to wciąż ten sam gówniany automat perkusyjny.
Wasz drugi album jest zdecydowanie brutalniejszy i ma mocno wyczuwalny, punkowy feeling. Skąd ta zmiana?
Eh… Dojrzewałem do tego konceptu, rozwijając swój własny styl. Nie ograniczałem się tylko do kopiowania tego, co usłyszałem na taśmie od Rasmusa. Myślę, że z nim było mniej więcej tak samo. Obydwaj poszukiwaliśmy własnej tożsamości jako kompozytorzy, a poza tym nasze punkowe korzenie dawały o sobie znać.
O punkowym podejściu do komponowania tego materiału świadczy również cover Dr. Know "God Told Me To". Czemu akurat ten utwór?
To mój pomysł. nie pamiętam, skąd się wziął. Fajny cover to zawsze dobry sposób, by pokazać, że jesteś świadomy tego, co robisz, a Dr. Know znakomicie się do tego nadawał. Kiedy byliśmy punkami, zasłuchiwaliśmy się w "The Plug in Jesus", a później, już jako metalowcy, chcieliśmy nagrać punkowy cover. To był dobry wybór.
Ta płyta bardzo mi się podoba, ale moim zdaniem ma jeden zdecydowany minus - wokale van Drunena, których akurat na tym albumie nie znoszę. Są bardzo monotonne i kompletnie nie pasują do muzyki.
No cóż, monotonne...? Nie zgadzam się, moim zdaniem są OK. Kiedy przez pewien czas skoncentrujesz się wyłącznie na muzyce, wokale staną się dla ciebie bardziej znośne. Van Drunen był naprawdę w porządku.
Na tym albumie zmieniła się także tematyka tekstów. Stały się bardziej społecznie zaangażowane. Kto odpowiadał za liryki w Comecon?
Panowała pełna demokracja, dzieliliśmy się pracą po równo. Po tych wszystkich wojnach i egoistycznych przepychankach w Omnitron, których mieliśmy serdecznie dość, w Comecon każdy mógł zająć się tym, czym chciał. Rasmus pisał swoje kawałki, ja pisałem swoje, później graliśmy je sobie nawzajem i wymienialiśmy się patentami. Moje teksty były raczej dosadne, Rasmus natomiast tworzył nieco bardziej wyszukane i dopracowane liryki.
Czy to znaczy, że nigdy nie dochodziło między wami do spięć wywołanych odmienną wizją zespołu?
Nie, nasza współpraca układała się gładko. Ja tworzyłem swoje kawałki, Rasmus swoje. Dużo rozmawialiśmy o muzyce, dyskutowaliśmy o różnych kwestiach, wspólnie odgrywaliśmy nasze pomysły. Nie nudziły nas koncepcje i kompozycje drugiej strony, a tym samym nie mieliśmy żadnych problemów z odmiennymi wizjami.
Czym jest Deutschneyland? Nazwa ta pojawia się w kawałkach "Democrator" oraz "Dipstick".
Wzięliśmy to ze szwedzkiego filmu, którego akcja rozgrywa się na wsi, gdzie wszystko jest sielskie i urocze. Pewnego dnia pojawia się tam niemiecki kapitalista, który chce zrównać okolicę z ziemią i wybudować park rozrywki o nazwie Deutschneyland. Chodzi o kalambur - Deutschland i Disneyland. Miało to bardzo lewicową wymowę, bo mamy lewicowe poglądy.
Czy utwór "The House that Man Built" stanowi jakieś nawiązanie do okładki, na której wykorzystaliście Wieżę Babel autorstwa Petera Bruegla?
Tak, jest dokładnie tak, jak mówisz. Ta okładka to mój pomysł, nie jestem z niej szczególnie zadowolony.
Wyjaśnij znaczenie tytułu waszej ostatniej płyty "Fable Frolic"?
Chyba wpadł na to Rasmus. Jeżeli to był mój pomysł, zupełnie tego nie pamiętam, a jeżeli Rasmusa - to nie wiem. Dlatego, tak czy owak, odpowiedź brzmi: nie wiem. O ile pamiętam, tytuły nie miały dla nas aż takiego znaczenia. Nie walczyliśmy o każdy szczegół. Jeżeli ktoś miał coś fajnego do zaproponowania, robiliśmy z tego użytek. Rezultat zwykle okazywał się całkiem niezły.
Czy oprawa graficzna tego albumu ma jakieś głębsze znaczenie? Co oznaczają owieczki na okładce i kozioł na tylnej części płyty?
To jedyna okładka, która jest naprawdę znakomita. Mamy tam niewinne owieczki, sielankę, ale spójrz na niebo, wygląda złowrogo... Poza tym, z tyłu, na drugim planie widać złego kozła. Moim zdaniem jest świetna. To całe przesłanie, a jeżeli chcesz tam znaleźć coś więcej, musisz dotrzeć do tego sam.
Czego dotyczą liryki na "Fable Frolic"?
Teksty Rasmusa były trochę zbyt fragmentaryczne. A może po prostu pisał je w częściach, które tworzyły logiczną i wewnętrznie spójną całość? Jutro umawiam się z nim na piwo, więc go zapytam. Moje liryki były z kolei bardziej osobiste i nieco przygnębiające. W czasie, gdy pracowaliśmy nad "Fable Frolic", Rasmus miał już za sobą tyle lat spędzonych na uniwersytecie, że nie dało się zrozumieć, o czym pisał. Ja z kolei, po wielu latach na uniwerku, przyjąłem tak antyintelektualną postawę, jak nigdy wcześniej. To jest powód, dla którego zdecydowanie łatwiej pojąć, o czym są moje teksty.
W jednym z wywiadów Marc Grewe wspomniał, że jego udział w Comecon wyglądał tak, że akurat przez tydzień przebywał w Sztokholmie i w tym czasie zdołał nie tylko opanować wszystkie aranżacje, ale i nagrać całość materiału. Czy także jego współpraca z Comecon od samego początku polegała jedynie na sesyjnym odśpiewaniu partii?
Był tu tylko przez tydzień? Możliwe… O ile pamiętam, spędził kilka dni ze swoimi przyjaciółmi z Tiamat. Było tak, jak poprzednio. Powiedzieliśmy Century Media: dajcie nam śpiewaka, a oni to zrobili. "Fable Frolic" został nagrany nawet szybciej. Myślę, że przynajmniej niektóre ścieżki basu zostały zarejestrowane za pierwszym podejściem. Przećwiczyliśmy materiał, wiedzieliśmy, co mamy robić, więc nie było sensu kwitnąć w studio tygodniami. Zresztą, chciałem spędzić święta w domu, z dzieciakami.
Kolejna płyta to także kolejny perkusista. Czy Jonas Fredriksson to wciąż ten sam automat?
Tak, to wciąż ten sam automat perkusyjny. Nie mam pojęcia, dlaczego tym razem nazwaliśmy go Jonas Fredriksson. Wspominałem już, że automat perkusyjny to gówno?
"Fable Frolic" kończy się ukrytym utworem, a właściwie elektronicznym dziwadłem. Skąd ten pomysł i kto na niego wpadł? Czy interesowaliście się wtedy muzyką elektroniczną?
Rasmus interesował się elektroniką.
Czy to właśnie w tym kawałku wykorzystaliście syntezatory Moog i Buchla? Czy to były wasze instrumenty czy znajdowały się na wyposażeniu studia Sunlight?
Rasmus trzymał te klasyczne syntezatory w studio, gdzie nagrywał elektroniczną muzykę i pewnego dnia przyniósł je ze sobą do Sunlight. Mnie również się spodobały, więc użyliśmy ich tu i ówdzie. Myślę, że miksy spowodowały, że brzmią one dość słabo. W każdym razie wszędzie tam, gdzie słychać dźwięki, które nie brzmią jak gitara, pojawiają się właśnie te syntezatory.
Jak doszło do podpisania papierów z Century Media i jak układała się wam współpraca?
Omnitron był związany ze sztokholmską CBR Records. Comecon również podpisał z nimi umowę. Później okazało się, że Fredrik z CBR miał u siebie zbyt dużo kapel i musiał z kilku zrezygnować, dlatego Merciless i Comecon zostały sprzedane Century Media. Wytwórnie rzadko zachowują się przyzwoicie wobec muzyków. Century Media nie należała do tych szczególnie przyzwoitych, pod tym względem byli raczej przeciętni. Fredrik był całkiem sympatyczny jako człowiek, ale zaprzepaścił szansę podpisania kontraktu przez Omnitron z Warner Brothers. Musiał unikać kontaktu z gościem z Warner, ponieważ był mu winny kasę, koniec końców kontrakt nie doszedł więc do skutku. Cóż, bywa.
LG był członkiem Comecon, gdy znalazł się chwilowo poza Entombed. Podobnie przedstawiała się sytuacja z van Drunenem. Także Morgoth przeżywał akurat nieciekawy okres, kiedy Grewe nagrał z wami trzeci krążek. Wyglądało to tak, jakbyście byli tymczasowym źródłem zajęcia dla bezrobotnych wokalistów. Czy to nie frustrujące?
Absolutnie nie. Pisaliśmy fajne kawałki, a kiedy przychodziło do nagrania albumu, legendarni metalowi wokaliści spadali nam z nieba. Jakby tego było mało, przyzwoita niemiecka wytwórnia wydawała nam płyty na całym świecie. Dlaczego właściwie mielibyśmy być sfrustrowani?
Co było przyczyną rozpadu Comecon? Czy zanim się rozpadliście, mieliście jakąś koncepcję dotyczącą następnego albumu?
Century Media podążała za nowymi trendami, a death metal w tym czasie szybko tracił na popularności i coraz gorzej się sprzedawał. W końcu Century zrezygnowała z nas, a my nie mieliśmy zbyt wiele do zaoferowania innym wytwórniom, nie byliśmy przecież regularnym zespołem ani nie graliśmy koncertów. Mieliśmy wtedy całkiem ciekawy pomysł na kolejną płytę, koncept album. Miała to być opowieść science fiction w stylu Stanisława Lema i braci Strugackich.
Czy po rozpadzie Comecon udzielałeś się jeszcze w jakimś zespole? Czy masz w tej chwili jakiś kontakt z metalem, czy całkowicie przestało cię to kręcić?
Od tamtego czasu w ogóle nie zajmuję się muzyką, ale wciąż słucham metalu i chodzę na koncerty. Mam pojęcie o tym, co aktualnie dzieje się w muzyce. Widziałem ostatnio kilka przyzwoitych koncertów, np. Krisiun, Impaled Nazarene, Dark Funeral, Vader. Zauważyłem też, że słucham w domu łagodniejszych rzeczy, jak Mercyful Fate, Kipelov, Ariya, Kotiteollisuus, Arkona i takie tam. I street punka… Wiem, to głupie.
Czy są jakiekolwiek szanse na wasz powrót na scenę? Co myślisz o muzycznych powrotach wielu kapel, których od dłuższego czasu jesteśmy świadkami?
Reaktywacje zawsze były i zawsze będą. To coś, co robisz, kiedy osiągasz pewien wiek i nagle zdajesz sobie sprawę, że nie wydarzy się nic lepszego ponad to, co już kiedyś się zdarzyło. Dlatego znów zaczynasz grać ze swoimi starymi kumplami. Może za kilka lat wrócę na scenę, kto wie. Teraz zajmuję się dzieciakami, to ważniejsze niż muzyka. Ale może, kiedy dorosną... nie wiem. Może wtedy znów będę grać, jeśli tylko znajdę kogoś, z kim będę mógł to robić. Kiedy rok temu zostawiła mnie kilkukrotnie wspomniana wcześniej kobieta, wyciągnąłem z piwnicy stary wzmacniacz Marshalla. To może oznaczać początek nowego etapu...
Czy jesteś dumny z tego, co udało się wam osiągnąć z Comecon? Którą z płyt uważasz za najlepszą?
To było wspaniałe przeżycie. Miałem możliwość wyrazić się poprzez muzykę, a teraz mogę tego słuchać i odnajdywać tam siebie. Czy to przypadkiem nie egocentryczne?
Czy to prawda, że jesteś nauczycielem? Co obecnie porabia Rasmus?
Zgadza się, jestem nauczycielem. Prowadzę zwykłe życie. Dzieciaki są przeważnie sympatyczne, a pieniądze raczej przeciętne. Słyszałem, że nauczycielskie pensje w Polsce są bardzo marne, tu na szczęście mieszczą się w granicach normy. Pracuję, zajmuję się dziećmi, to teraz moja codzienność. Ciekawe, co robi Rasmus. Zapytam go jutro przy piwie.
Nie ma sprawy, pytań było sporo...
Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Szymon Kubicki