Już jako nastolatek wzbudzał swoją grą sporą sensację, a teraz jest najbardziej znanym gitarzystą grającym nowoczesną muzykę country. Jego muzyki powinni jednak posłuchać nie tylko miłośnicy tego gatunku...
Muzyka country sprzedaje się dość słabo i niestety rzadko można ją usłyszeć w radiu, a wielka szkoda! Wystarczy bowiem choć trochę zainteresować się tematyką country, żeby odkryć, iż scena związana z Nashville jest ostatnio bardzo płodna - pełna utalentowanych kompozytorów, muzyków i producentów. To zagłębie prawdziwych talentów i poniekąd sprawca muzycznego fermentu. W samym epicentrum tego muzycznego świata jedna gwiazda świeci najjaśniej. To Brad Paisley, trzydziestoośmioletni kompozytor, wokalista i gitarzysta z Glen Dale (Wirginia Zachodnia). Ma wszystko, co potrzeba, żeby być gwiazdą: jest przystojny, ma aksamitny głos, niewiarygodne umiejętności gitarowe i wrodzony talent do pisania przebojów w stylu country. Dowód? Piętnaście jego piosenek osiągnęło pierwsze miejsce na liście przebojów country w Ameryce - przy czym dziesięć ostatnich weszło na szczyt po kolei, czyli jedna po drugiej. Jego dwie płyty znalazły się na drugim miejscu listy przebojów Billboardu. Brada do gry na gitarze zachęcił jego dziadek, który kupił mu pierwszą gitarę - Silvertone - wykonaną przez firmę Sears, gdy miał zaledwie osiem lat. Jako mały chłopiec brał lekcje gry u lokalnej legendy, Clarence’a "Hanka" Goddarda, i już wtedy dokładnie wiedział, w którym kierunku chce podążać. "Mając osiem lat, wiedziałem, co chcę robić w życiu - wspomina Paisley, kiedy spotykamy go za kulisami londyńskiego Shepherd’s Bush Empire. - Chciałem być gitarzystą prowadzącym w zespole albo gitarzystą sesyjnym. To był mój plan B. A jaki był plan A? Właśnie taki: zostać gitarzystą niezależnym, który nie musi ściszać wzmacniacza tylko dlatego, bo ktoś mu każe".
Podczas gdy większość dzieciaków słuchała Eddiego Van Halena, rocka i metalu, ty słuchałeś swingu i jazzu...
Tak, słuchałem swingu i jazzu, a także country. Wychowywałem się w zupełnie innym środowisku. Rocka zacząłem słuchać później, pchało mnie bardziej w kierunku Erica Claptona, The Eagles, The Beatles, a więc w kierunku muzyki zorientowanej na gitarę. Choć muszę przyznać, że nauczyłem się też kilku utworów Eddiego Van Halena i w końcu przekonałem się również do niego. Kiedyś muzyka była inna - teraz, gdy słucham Van Halena, zastanawiam się, czy to był w ogóle heavy metal. Myślę, że raczej nie. Tam chodziło o emocje, spontaniczność, dobrą zabawę...
Czy miałeś ulubionych gitarzystów, na grze których szczególnie się wzorowałeś?
Interesowali mnie przede wszystkim gitarzyści, którzy również śpiewali, na przykład Ricky Skaggs, Vince Gill, Steve Wariner. Na drugim końcu tego spektrum znajdował się Eric Clapton, a także tacy gitarzyści jazzowi, jak Tal Farlow czy Les Paul. No i oczywiście Chat Atkins. Byli również instrumentaliści, których uważam za wręcz kultowych - jak choćby James Burton, Don Rich i Roy Buchanan - oni wszyscy grali na Telecasterze z tym specyficznym dla tego instrumentu brzmieniem. Zawsze podobał mi się ten charakterystyczny dla nich twang rodem z Bakersfield.
Czy w miarę jak rosła twoja popularność, nie czułeś presji, żeby zredukować partie gitarowe i skupić się bardziej na śpiewaniu oraz dbaniu o swój wygląd zewnętrzny?
Rzeczywiście, byliśmy skłonni to zrobić, gdy ukazała się nasza pierwsza płyta. Jeden z szefów wytwórni zastrzegł, żeby na pierwszych dwóch singlach nie było za dużo gitary. A ponieważ pierwsze dwa moje single były balladami, dlatego zyskałem sławę przede wszystkim jako wokalista. Trudno od razu zaserwować ludziom informację, że ten muzyk pisze, komponuje, gra partie prowadzące i tak dalej. Ludzi to nie interesuje, ważne jest, czy ta muzyka im się podoba czy nie. Dopiero kiedy zaczęliśmy odnosić prawdziwe sukcesy, zyskaliśmy więcej swobody i mogliśmy bardziej skupić się na partiach gitarowych.
W 2008 roku ukazał się na rynku twój album "Play", który jest niewątpliwie wydawnictwem gitarowym. Czy myślisz, że ten kierunek w twojej twórczości się utrzyma?
Osiągnąłem już niezłą pozycję i dlatego tym razem mogłem negocjować. Poszedłem do wytwórni i powiedziałem, że chciałbym nagrać płytę instrumentalną. Nawet nie mrugnęli okiem i po prostu się zgodzili, ale powiedzieli, że nie ujmą tego zapisu w umowie (śmiech). Fajnie jest móc nagrać płytę bez nacisków ze strony wytwórni, album, na którym nie trzeba za wszelką cenę umieszczać hitów. Tak więc w tym przypadku dobrze się bawiłem - mogłem się popisać swoimi umiejętnościami, czyli robić to, co gitarzyści lubią najbardziej. Nie wiem, co będę nagrywał w przyszłości. Muszę przyznać, że ostatnimi czasy krajobraz muzyczny uległ wielkim przeobrażeniom. Rozmawialiśmy z wieloma słuchaczami i odnieśliśmy wrażenie, że ich apetyt na muzykę bardzo wzrósł, ale jednocześnie zmniejszyła się ich zdolność koncentracji. Myślimy więc o nagraniu krótkich EP-ek w celu umieszczenia ich w Internecie. Mógłbym też nagrać kilka piosenek z B.B. Kingiem i Robbenem Fordem, z którymi się zaprzyjaźniłem. Chętnie nagrałbym coś bluesowego - czemu nie? Potem można by to umieścić w takich serwisach jak iTunes lub Amazon. Myślę, że byłoby to lepsze rozwiązanie niż nagrywanie kolejnej płyty.
W swoich tekstach lubisz umieszczać chwytliwe, zapadające w pamięć wersy - haczyki, które powtarzają się kilka razy w piosence. Przykładowo wymienię choćby takie kawałki, jak: "Me Neither", "I’m Gonna Miss Her", "Oh Yeah", "You’re Gone"... Skąd czerpałeś inspirację?
Właśnie takich tekstów słuchałem od dziecka. Moje ulubione piosenki country zawierały takie haczyki. Próbuję więc naśladować twórców, którzy mnie inspirowali. Wszystko się zaczęło od George’a Straita i Merle’a Haggarda. W ogóle uważam, że muzycy country są dobrzy w pisaniu takich chwytliwych tekstów.
W twoich tekstach jest też dużo humoru...
To z kolei czerpię od Rogera Millera i Bucka Owensa. Johnny Cash też nagrał całe mnóstwo zabawnych piosenek: "One Piece At A Time", "A Boy Named Sue" i wiele innych. Nagrał więcej zabawnych utworów niż kawałków o więzieniu, choć zawsze ludzie będą go kojarzyli z piosenkami dotyczącymi tej właśnie tematyki.
Jak daleko można się posunąć w żartach?
No właśnie, czasem można posunąć się za daleko. My staramy się tego nie robić i chyba nam się to udaje. Jeśli więc chodzi o tematykę naszych piosenek, to nigdy niczego nie żałowałem, choć być może gdzieniegdzie zbliżyliśmy się do granicy dobrego smaku. Często przecież używamy żargonu i wyrazów potocznych. Jest takie powiedzenie, którego używał George D. "Judge" Hay, gość znany z koncertów w Grand Ole Opry w Nashville. Przed podniesieniem się kurtyny mówił: "Stójcie twardo na ziemi". Miał na myśli, żeby nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Przecież publiczność składała się przede wszystkim z prostych ludzi. Nikt nie chciał słuchać przeintelektualizowanych, pretensjonalnych tekstów. Trzeba było pisać prosto, by trafić w gust takiej właśnie publiczności. Dokładnie tak samo jest teraz. Dlatego moje teksty są łatwo przyswajalne.
Mimo że twoje utwory są pełne humoru, nie uciekasz od spraw poważniejszych, czego doskonałym przykładem może być piosenka "Welcome To The Future". Czy artyście country łatwo jest pisać takie utwory?
Rasizm jest jednym z najtrudniejszych tematów. Na dwie pierwsze linijki tekstu publiczność reaguje entuzjastycznie. Natomiast trzecia linijka, w której jest już mowa o paleniu krzyża przed domem czarnego człowieka, wywołuje sporo emocji. Ludzie niepewnie spoglądają w prawo i w lewo, żeby sprawdzić, jak reagują inni. Ale właśnie na tym polega praca piosenkarza i tekściarza - powinien prowokować do myślenia, a nie trzymać się bezpiecznych, łatwych tematów. Dla mnie śpiewanie o rasizmie, o tym, że dokonał się w tej kwestii ogromny postęp, nie powinno być problemem. W muzyce country tematyka tekstów oscyluje wokół wydarzeń wziętych z życia: przejażdżka samochodem, lato, więzienie, whiskey i takie tam. Kiedy wyszedłem poza ten kanon, poczułem się świetnie, ponieważ mogłem przekonać się na własnej skórze, czym jest przekraczanie granic i własny rozwój. Przecież to wspaniałe, że po raz pierwszy w historii tego kraju wybraliśmy na prezydenta obywatela, który jest przedstawicielem etnicznej mniejszości. Rasa przestała mieć znaczenie. Jestem dumny z rodaków, że okazali się tak otwarci i tak postępowi. Nie przypuszczałem, że ten naród jest już na to gotowy.
Pomówmy teraz o twojej technice. To zadziwiające, z jaką swobodą gitarzyści country używają prawej ręki i kostkują zupełnie bez wysiłku. Zakładam, że ty grasz jednocześnie kostką i palcami...
Tak, to prawda, chociaż w studiu gram trochę inaczej niż na koncertach. Występując na żywo, bardziej polegam na kostce, natomiast podczas pracy w studiu mogę sobie pozwolić na bardziej zaawansowane techniki gry prawej ręki. Na koncertach biegam z jednego końca sceny na drugi, a w takich okolicznościach nie jest łatwo grać jednocześnie kostką i palcami. Poza tym można łatwo złamać sobie paznokieć. Dlatego na koncertach opieram swoją grę przede wszystkim na kostce. Ale wciąż używam palców środkowego i serdecznego, ponieważ w mojej grze są one niezmiernie ważne. W studiu można sobie pozwolić na większe wyrafinowanie w grze - siedzę sobie na krześle, mam słuchawki na uszach, mogę się lepiej skupić. Solówki buduję tak samo jak partie wokalu. Gramy razem, czasem jakaś partia ma obiecujący początek, ale nie podoba mi się zakończenie. I rozkładamy wszystko na czynniki pierwsze. Potem wszystkich partii muszę się nauczyć, i to jest już dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Granie ich na żywo to zupełnie co innego.
Czy preferujesz mocniejszy atak?
Tak, uderzam w struny raczej mocno. Ukształtowało mnie wiele różnych środowisk i opanowałem różne sposoby gry, między innymi bluegrass. Jednak do naprawdę solidnego ataku potrzebny jest już duży Martin D-28, grube struny, no i... zdecydowanie (śmiech). Muszę przyznać, że dość mocno walę w struny, chociaż może nie aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać... Chad, mój techniczny, może potwierdzić, że od pięciu lat nie pękła mi żadna struna. Raz zdarzyło mi się zerwać strunę, ale to nie było w mojej gitarze, tylko pożyczonej, więc można uznać, że po prostu struny były za słabe (śmiech). W swoich gitarach używam strun Ernie Ball Regular Slinky o grubościach od .010" do .046".
Wiem, że lubisz sprzęt zrobiony na zamówienie i raczej niszowy niż pochodzący z głównego, komercyjnego nurtu. Współpracowałeś z Crook Custom Guitars, używasz wzmacniaczy Dr. Z i efektów Roberta Keeleya. Jak doszło do nawiązania współpracy z Gibsonem?
Mam starą gitarę akustyczną Gibson J-45. Ale przy projektowaniu nowego egzemplarza J-45 bardziej wzorowałem się na wiośle mojego producenta. J-45 to wspaniałe wiosła - żeby się o tym przekonać, wystarczy posłuchać niektórych piosenek The Beatles. Rockowy styl gry na akustyku w myśl zasady "uderzaj w struny, jak mocno się da!" bardzo do mnie przemawia. Nie da się na nim grać bluegrassu, ale jestem bardzo zadowolony ze swojej gitary. Ma najlepszy system przetworników, jaki kiedykolwiek widziałem. To układ Fishman Ellipse Aura, w którym wykorzystano zaawansowaną technologię bazującą na modelowaniu brzmienia. Kiedy gitara wyszła spod rąk lutnika, inżynierowie z firmy Fishman wzięli ją do studia i omikrofonowali w celu uchwycenia jej brzmienia. Wykorzystali cztery różne konfiguracje mikrofonów. Jedno z tych opracowanych wówczas ustawień wykorzystuję w studiu, pracując z układem Ellipse Aura. Świetnie sprawdza się też na żywo. Niestety oryginalny zestaw straciłem podczas powodzi, dlatego musiałem sprawić sobie nowy.
Podczas powodzi w Nashville ucierpiało wielu ludzi, i to jest najbardziej tragiczne. Ale ty straciłeś też swój sprzęt...
Owszem, straciłem cały sprzęt, jaki miałem w trasie. Były to wszystkie gitary oprócz jednej, Paisley Tele z lat 60., którą zostawiłem w domu. Reszta gitar znajdowała się w magazynie i czekała na próby. Woda zalała dokładnie wszystko: każdą gitarę, każdy wzmacniacz. Tak więc zniszczone zostały wzmacniacze Dr. Z, Tony Bruno, Vox i gitary Fendery Telecastery oraz akustyki.
Potrzeba jest matką wynalazku. Czy utrata sprzętu zainspirowała cię do jakichś zmian?
Jasne, że tak! Zacząłem kupować nowy sprzęt (śmiech). Mam nowego akustycznego Gibsona, pierwszego z seryjnej produkcji, i nowe Telecastery. Bill Crook zbudował dla mnie dwie nowe gitary praktycznie od ręki. Miał właśnie wysłać jedną z nich do klienta, który zamówił duplikat biało-czarnej gitary Paisley, na której grałem. Zadzwonił do niego i zapytał, czy nie mógłby poczekać jeszcze kilka tygodni, bo ja bardzo potrzebuję tej gitary. Zgodził się. Zadzwoniłem później do tego gościa, żeby mu podziękować. W następny weekend graliśmy już koncert. Musieliśmy bardzo kombinować. Grałem na gitarach, na których zwykle nie grywałem koncertów. Nie do końca nadawały się do gry na żywo. Przyleciał do nas na próby Bill Crook i zaczął przy nich grzebać, starając się, by zabrzmiały dokładnie tak, jak chcieliśmy. Obecnie mam kolekcję nowiutkich gitar. Dopiero je poznaję i pewnie zajmie mi to sporo czasu.
Spodziewałeś się, że w końcu będziesz miał gitarę sygnowaną swoim nazwiskiem?
Chyba było to nieuniknione. Pierwszą miałem w 1993, a może w 1994 roku. Ludzie często mi mówili, że powinienem grać na gitarze Paisley Tele, ale ja zawsze uważałem, że jest brzydka. Jednak potem stopniowo ewoluowała. Zawsze byłem fanem Jamesa Burtona, był jednym z moich idoli. Pewnego razu znalazłem jego gitarę na targach gitarowych i teraz jest to jeden z moich najważniejszych instrumentów. Pochodzi z San Antonio i zamontowałem w nim nowy mostek. Uważam, że najlepsze są Telecastery z późnych lat 60. - to najwspanialsze gitary vintage, jakie można kupić. Nie były zunifikowane z gitarami CBS. Były wytwarzane przez tych samych ludzi, którzy robili Telecastery w latach 50. i 60. Nie osiągają teraz bardzo wysokich cen, choć Telecastery Paisley mogą kosztować nawet 20 tysięcy dolarów. Tele z lat 70. były bardzo ciężkie, niektóre ważyły prawie 5 kilogramów. Moje są naprawdę lekkie.
Czego się spodziewasz po gitarze w stylu Tele? Co jest dla ciebie najważniejsze?
Dla mnie istotny jest ciężar drewna. Lubię gitary lekkie, dlatego im są lżejsze, tym lepsze. Wszystkie lekkie Telecastery, jakie znam, brzmią świetnie. Coś w tym musi być. Poza tym lubię grube gryfy i progi odpowiedniej wielkości - większe niż w gitarach vintage, ale z drugiej strony nie za duże...
Tak, coś w tym rodzaju. Używam wszystkich rodzajów przetworników, ale lubię przede wszystkim te, które nie są zbyt jasne, w Telecasterze z 1968 roku mam przetworniki firmy Lindy Fralin Pickups. Ich nabycie było całkiem przypadkowe - byliśmy w trakcie nagrywania drugiej piosenki na mojej pierwszej płycie "Who Needs Pictures", kiedy w przetworniku zaczęło się odwijać uzwojenie, musiałem więc szybko znaleźć coś w zamian. Wybrałem się do sklepu muzycznego i po wypróbowaniu kilku zdecydowałem się na Fralina. Lindy Fralin konstruuje przetworniki właśnie w stylu lat 60. Muszę przyznać, że lubię też pickupy w stylu lat 50. Mam kilka przetworników Seymour Duncan, które zostały zbudowane specjalnie dla mnie - coś w klimacie Telecastera z 1952 roku. Wiem, bo mam Telecastera z tego właśnie roku, i to jest model z oryginalnym przetwornikiem. Jest w nim coś szczególnego, co sprawia, że nie można się z nim rozstać. W kilku wiosłach zamontowałem też przetworniki marki Voodoo, natomiast w jednej gitarze siedzi pickup Klein. Uważam, że każdy producent ma swoje sposoby na osiągnięcie najlepszego brzmienia, dlatego warto je lepiej poznać.
W intro do utworu "American Saturday Night" można usłyszeć ciekawe brzmienie, które kojarzy się z jakby półprzymkniętym wahem czy coś w tym rodzaju...
Bo to rzeczywiście jest półprzymknięty wah. Podłączyłem się do małego wzmacniacza wyprodukowanego przez Dr. Z - Mini Z. Kiedy się go podkręci, stawiając przed nim mikrofon Shure SM57, to brzmi on dokładnie jak pełny zestaw Marshalla. Później tylko wah, i to wszystko. Mówię tu o kaczce Real McCoy. Lubię, gdy dwa brzmienia się uzupełniają, a na płycie brzmią zupełnie inaczej. Pewnie nie skojarzyłbyś brzmienia uzyskanego dzięki kaczce np. w utworze "Money For Nothing" z muzyką country, ale w naszym przypadku sprawdziło się wspaniale. Lubię wyjść od kawałka czysto, w stylu country, i zobaczyć, na co mogę sobie pozwolić jako gitarzysta.
Czy opowiesz nam, jak uzyskujesz takie doskonałe brzmienie?
Myślę, że w moim brzmieniu jest coś bardziej brytyjskiego niż u innych gitarzystów z Nashville, którzy używają na przykład wzmacniacza Fender Twin. Chodzi mi o "Blackface’a", którego masywny, głęboki sound jest chętnie stosowany przez gitarzystów grających na Telecasterach, ponieważ pozwala im zbliżyć się do brzmienia typu steel. Generalnie mój styl można scharakteryzować w kilku słowach: Bakersfield z domieszką brytyjskiego brzmienia. Staram się być jak John Jorgenson, ponieważ to mój ulubiony gitarzysta, którego styl gry uwielbiam. Słuchając muzyki The Desert Rose Band, po raz pierwszy usłyszałem, jak brzmi Vox AC30 - to znaczy pewnie wcześniej go słyszałem, tylko nie wiedziałem, że to jest właśnie to. John nie ustawiał na nim pełnego przesteru, lecz operował raczej w okolicach "godz. 12.00", dzięki czemu uzyskiwał jasne i czyste brzmienie. To jest coś niesamowitego!
Czy to właśnie twoja fascynacja wzmacniaczami AC30 skierowała twoją uwagę na sprzęt marki Dr. Z?
Miałem starego, czerwonego AC30 z 1963 roku. To był jeden z najlepiej brzmiących AC30, jakie słyszałem. Całą pierwszą płytę nagrałem przy jego pomocy. Niestety zabrałem go w trasę, podczas której zaczął szwankować. Poszedłem więc do małego sklepu muzycznego w Nashville, gdzie znalazłem wzmacniacz Dr. Z Mazerati oparty na czterech lampach EL84, uzupełniony dwoma głośnikami 10- calowymi, zbudowany dla Joego Walsha. Wziąłem do ręki gitarę i wpiąłem się do niego. Okazało się, że brzmi wręcz rewelacyjnie! Potem zacząłem się zastanawiać, jak zabrzmiałby w połączeniu z Vox Blues Celestion Alnico Blue. Później nawiązałem współpracę z firmą Dr. Z Amplification, która zrobiła dla mnie wzmacniacz...
A więc stąd ten Z-Wreck, który widzieliśmy na scenie...
Ten, który ostatnio dla mnie skonstruowali, jest naprawdę fantastyczny. Był zbudowany we współpracy z Kenem Fischerem.
Jakie jest twoje zdanie na temat stosowania kompresora?
Raczej nie używam kompresora, chociaż mam go w swojej skrzyni rackowej. Używałem go do kilku piosenek na koncertach, ale - o ile pamiętam - nigdy nie wykorzystałem go do partii prowadzących na żadnej płycie.
Na twoich płytach gościnnie wystąpiło wielu gitarzystów. Byli wśród nich Vince Gill, Steve Wariner i Albert Lee. Na najnowszej płycie wystąpił Robben Ford...
Zaprzyjaźniliśmy się. Od zawsze byłem jego fanem. Wywarł na mnie znaczący wpływ, zresztą będąc w liceum, kupiłem jego płytę "Talk To Your Daughter", słuchałem też muzyki Yellow Jackets. Współpraca z Fordem ułożyła się tak, jak się tego spodziewałem - grało nam się razem świetnie i dobrze się bawiliśmy. Na pewno będziemy jeszcze razem współpracować.
Na koniec rozmowy zapytam cię, co sądzisz o poziomie gry na gitarze w ostatnich czasach. Co sądzisz o grach "Rock Band" i "Guitar Hero". Jak myślisz, dokąd to wszystko zmierza?
Dopiero za jakiś czas się okaże, czy to jest dobre, czy też nie. Na pewno są one pozytywne w tym sensie, że mogą zainteresować dzieci muzyką - jeśli oczywiście coś z tym dalej zrobią. Jeżeli jakiś dzieciak dzięki "Guitar Hero" nauczy się "Smoke On The Water", to wkrótce zrozumie, że gdy nauczy się grać ten utwór na prawdziwej gitarze, z pewnością nie będzie się mógł odgonić od dziewczyn. W naszych czasach obciachem jest umieszczenie w utworze długiej solówki. We współczesnej muzyce pop, poza Johnem Mayerem, wszystko inne to bezmyślne walenie w struny. Kiedyś było inaczej - nawet najlepsze piosenki Michaela Jacksona mają świetne solówki - grał dla niego Lukather i nie tylko. Potem, w latach 80., gitarzysta w zespole rockowym był prawdziwą gwiazdą: CC DeVille, Nuno Bettencourt... Teraz jest inaczej. Może właśnie dzięki grze "Guitar Hero" dzieciaki będą mogły przypomnieć sobie o tych gitarzystach? Ktoś powiedział mi, że gitary Ibanez JEM, Stratocastery Yngwie Malmsteen i inne tego typu wiosła największych wirtuozów sprzedają się dobrze. To może być wpływ "Guitar Hero", bo przecież tych piosenek nikt nie puszcza dziś w radiu.
A ty? Przecież sam jesteś herosem gitary. Dzieciaki cię podziwiają...
Nie mają po prostu nic lepszego do roboty, to wszystko! (śmiech). Gitara to świetna zabawa, to coś więcej niż tylko bycie sławnym. Są goście, którzy są już znudzeni jeżdżeniem na koncerty, ale nadal to robią, bo potrzebują pieniędzy. Na szczęście jest Vince Gill i gitarzyści jego pokroju, którzy grają dla każdego, kto ich o to poprosi. No i Robben Ford. Ja po prostu uwielbiam grać dla publiczności, ponieważ to właśnie na tym polega prawdziwa przyjemność bycia gitarzystą.
Mick Taylor