Thin Lizzy to irlandzki zespół, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Choć od śmierci lidera formacji, Phila Lynotta, minęło prawie dwadzieścia pięć lat, grupa wciąż występuje. Zmiany składu już nikogo nie dziwią, ale tym razem nawet wierni fani zespołu dali się zaskoczyć - nowy skład formacji naprawdę robi wrażenie.
W tej chwili grupę tworzą następujący muzycy: Vivian Campbell (gitarzysta Def Leppard), Ricky Warwick (gitarzysta grupy The Almighty) i Marco Mendoza (basista m.in. Whitesnake). W tym miesiącu porozmawiamy z trzema artystami: Scottem Gorhamem, Vivianem Campbellem i Rickym Warwickiem. Trzech muzyków, trzy różne zespoły, ale łączy ich jedno: sentyment do twórczości Thin Lizzy. Campbell i Warwick ani przez chwilę nie zastanawiali się, gdy Scott Gorham zaproponował im wspólną trasę - dla nich Thin Lizzy to idole z dzieciństwa. Czy kiedyś myśleli, że sami wystąpią w tej formacji? W czerwcu 2011 wyruszą w trasę koncertową po Wielkiej Brytanii, a 4 stycznia 2011 roku - w dwudziestą piątą rocznicę śmierci Phila Lynotta - mają zagrać w Dublinie koncert na jego cześć. Spotkaliśmy się po pierwszej próbie zespołu z nowymi gitarzystami. Porozmawiamy o sprzęcie i o tym, co nas najbardziej interesuje: czyli o koncertach na trzy gitary. Oj, będzie się działo...
Jak Ricky trafił do Thin Lizzy?
Scott zagrał na pierwszej solowej płycie Ricky’ego. A ja zagrałem na drugiej!
Znam Ricky’ego od ponad dwudziestu lat, z czasów, kiedy grał w zespole The Almighty. Viva znam nawet dłużej - poznałem go, kiedy grał w zespole Sweet Savage.
Sweet Savage to był mój pierwszy zespół. Założyłem go w Belfaście, gdy miałem szesnaście lat. Otwieraliśmy serię koncertów Thin Lizzy. Kiedy graliśmy w Dublinie, kilka razy dołączył do nas na scenie Phil Lynott. Zwykle w sobotnie popołudnie Phil przesiadywał w pubie The Bailey, a my odbywaliśmy próby w pobliskim pubie McGonagles. Potem szliśmy na piwo do The Bailey i tam spotykaliśmy Phila. Kilka razy zagrał z nami na koncercie piosenkę Thin Lizzy "Are You Ready?".
To właśnie Phil powiedział mi o Vivie: "Poczekaj, aż zobaczysz w akcji gitarzystę Sweet Savage, który będzie grał dla nas support". Faktycznie, pierwszego wieczoru poszedłem obejrzeć ich występ i szczęka mi opadła. Ile miałeś wtedy lat, może ze dwanaście?
Miałem wtedy osiemnaście, a może dziewiętnaście lat.
Taki gówniarz, a tak dawał czadu! (śmiech). To było naprawdę niesamowite.
Ricky i Vivian, wy od zawsze byliście fanami Thin Lizzy. Które albumy tego zespołu były dla was najważniejsze?
Jeśli o mnie chodzi, wszystko zaczęło się od albumów "Johnny The Fox" i "Live And Dangerous".
Ponieważ jestem trochę młodszy niż Viv i Scott...
...byłem za młody, żeby dokonywać zakupów. Moja siostra kupiła płytę "Live And Dangerous". Słuchałem jej wtedy, kiedy ją puszczała. Później widziałem Thin Lizzy w programie "Top Of The Pops". Wyglądali jak goście z obcej planety. Phil i Scott mieli tak długie włosy, że sięgały im pleców. Nie miałem pojęcia, skąd się oni wzięli. Gapiłem się w telewizor jak zahipnotyzowany. To była prawdziwa fascynacja.
Jakie utwory Thin Lizzy graliście teraz, podczas pierwszej próby?
Kiedy zagraliśmy coś z płyty "Live And Dangerous", automatycznie zaczęliśmy grać kolejny utwór z tej płyty! Najpierw zagraliśmy kawałek "Dancing In The Moonlight" i od razu przeszliśmy do "Massacre". Próbowaliśmy też zagrać "Black Rose" i "It’s Only Money", choć nad tą ostatnią muszę jeszcze popracować.
Graliśmy też utwór "Hollywood" z albumu "Renegade". Przyznaję, że Viv musiał mi pokazać, jak się go gra. Jest tak utalentowany, że zna cały nasz dorobek lepiej od wszystkich gitarzystów, którzy się przewinęli przez zespół! Tak naprawdę dzięki temu możemy wrócić do piosenek sprzed lat. Moim zdaniem 80 procent materiału z naszych albumów studyjnych nie doczekało się wykonania na koncercie. Najwyższy czas, żeby wyjąć wszystkie zakurzone utwory z lamusa i zaskoczyć ludzi. Chcielibyśmy sprawić, aby powiedzieli, iż "nie spodziewali się, że to zagramy!". Tak, to będzie fajna zabawa. Już nie mogę się doczekać!
Thin Lizzy zawsze był zespołem z dwoma gitarzystami. Teraz jest was trzech...
Ja nie będę grał we wszystkich utworach. Będę używał gitary raczej oszczędnie. W "Whiskey In The Jar" i w piosence "Cowboy Song" chciałbym zagrać na akustyku - uważam, że to by brzmiało dobrze. W kilku innych kawałkach zagram na gitarze elektrycznej. Ale cieszę się, że będę przede wszystkim mógł skupić się na śpiewaniu. Gitara będzie sobie spokojnie leżała z boku, a ja będę oglądał moich wspaniałych kolegów w akcji. Zresztą nie zamierzam grać żadnych partii prowadzących, mając obok siebie takich znakomitych kolegów w zespole!
Jakie gitary przynieśliście ze sobą na sesję zdjęciową?
Ja przyniosłem Yamahę - nową gitarę, model SBG1820. Wciąż gram głównie na Les Paulach, ale instrumenty Yamaha też wysoko cenię. SBG to jedna z najlepszych gitar, na jakich grałem, tylko że nie jest na niej napisane "Gibson" - to wszystko.
Czy to będzie twoja główna gitara podczas koncertów z Lizzy?
Nie, będę grał na Les Paulach, ale na tych starszych egzemplarzach.
A ja z kolei gram na nowych...
Moją główną gitarą jest Les Paul Custom. W zespole Def Leppard też gram przede wszystkim na tym instrumencie. Jest to lekko zbezczeszczona wersja Les Paula Custom z połowy lat 70. (śmiech).
Vivian, czy to prawda, że wybrałeś Les Paula właśnie ze względu na Thin Lizzy?
Tak, to wszystko ich wina - Scotta, Robbo (Briana Robertsona) i Gary’ego Moore’a (śmiech). Choć pierwszym koncertem, na który poszedłem, był koncert Rory Gallaghera, a jego "Live In Europe" była pierwszą płytą, jaką sobie kupiłem. Wtedy bardzo chciałem mieć Stratocastera i ciężko pracowałem, żeby go w końcu kupić. Zanim jednak zarobiłem wystarczająco dużo pieniędzy, zafascynowała mnie grupa Thin Lizzy, i już nie chciałem mieć Fendera Stratocastera, ale za to zainteresowałem się Gibsonem Les Paulem. Paul Kossoff też wywarł na mnie ogromny wpływ. Po prostu tak się złożyło, że wszyscy moi mistrzowie gitary grali właśnie na Les Paulach. Owszem, grałem trochę na Stratocasterach, ale mimo wszystko wolę instrumenty ze stałym mostkiem. Poza tym bardzo podoba mi się gryf w Les Paulach.
Scott, a czy ty wciąż grasz na Stratocasterach?
Nie, wróciłem do Les Paula. Kiedyś wybrałem się do Gibson Centre i tam natknąłem się na Les Paula z mostkiem wibrato. Uważałem, że to profanacja - przecież nie można instalować mostka tego typu w Les Paulach! Wziąłem gitarę do ręki i okazało się, że była lekka jak piórko. Nazywała się Axcess. Miała wszystko to, czego potrzebowałem. Powiedziałem Davidowi Bowerowi, dyrektorowi Gibsona w Wielkiej Brytanii, że bardzo chcę mieć taką gitarę. Zadzwonił do Pata Foleya z Gibson Custom Shopu, który dostosował gitarę do moich potrzeb, co wiązało się z innym wyprofilowaniem gryfu oraz zamontowaniem przetwornika Gibson 500T. Kiedy po raz pierwszy wypróbowałem tę gitarę z zainstalowanym pickupem 500T, to naprawdę byłem pod wrażeniem.
Tak, to wspaniałe wiosło!
To będzie moja główna gitara, ale jednego Stratocastera też będę mieć pod ręką.
Scott, czy nadal używasz wzmacniaczy Engl?
Tak, używam wzmacniaczy Engl Fireball, natomiast Viv gra na Marshallach - nie wiem tylko, czy są to wzmacniacze JCM800 czy JCM900.
W domu używam głowy Marshall JCM900, ale korzystam też ze starego, zmodyfikowanego wzmacniacza należącego do Scotta, który po prostu... dymi!
Tak, tak... pamiętam, jak pewien Niemiec przekonał mnie kiedyś do tego, aby zmodyfikować jeden z moich wzmacniaczy. Powiedział mi, że tylko modele z lat 70. można dowolnie przerobić w taki sposób, aby uzyskać odpowiednie brzmienie. Zgodziłem się na to, aby dokonać modyfikacji. Dokładnie pamiętam, jak stał za moim wzmacniaczem z lutownicą i coś tam dłubał, a ja nawet nie pytałem, co robi, bo nie wiedziałem za dużo o wzmacniaczach. Jak skończył, kazał mi go podłączyć. To było niesamowite, wzmacniacz rzeczywiście zabrzmiał znakomicie! Ten człowiek przychodził do mnie jeszcze co kilka miesięcy z jakąś inną częścią, którą dolutowywał. Owszem, Viv ma rację, ten sprzęt ma pewien mankament - dość często dymi! (śmiech). Graliśmy kiedyś z Deep Purple na stadionie Wembley. Miałem wtedy technicznego, którego w zasadzie dobrze nie znałem. Okazało się, że słabo orientował się w moim sprzęcie. Spalił wtedy chyba cztery moje Marshalle! Nie miałem sprzętu, a mieliśmy grać dla wypełnionego do ostatniego miejsca stadionu. Tak się złożyło, że był akurat w pobliżu przedstawiciel firmy Engl, który już od dwóch tygodni namawiał mnie, żebym wypróbował ich sprzęt, ale konsekwentnie mu odmawiałem. Tego wieczoru nie miałem jednak wyjścia. Przedstawiciel przyniósł mi sprzęt i odpaliłem go. Od tego czasu nie rozstaję się z tymi wzmacniaczami, są po prostu genialne!
Ja używam też wzmacniaczy Diamond - nie pamiętam dokładnie, ale to chyba model Phantom. W każdym razie świeci na zielono.
Nie słyszałem o tych wzmacniaczach...
To wzmacniacze produkowane w Teksasie. Brzmią naprawdę świetnie. Nie przywiozłem ich ze sobą na próbę, ale mogę się dowiedzieć, czy mają przedstawiciela w Wielkiej Brytanii.
Z jakim innym wzmacniaczem byś go porównał?
To coś pomiędzy Marshallem a Mesa Boogie. Wprawdzie nie ma aż tak rockowego brzmienia jak Mesa Boogie, ale dysponuje bardzo dobrym układem korekcji.
Ja wypróbowałem Mesa Boogie, kiedy wchodziły na rynek. Wiecie, jak Brian May ustawia swoje wzmacniacze Vox, tworząc piramidę? Ja spróbowałem zrobić to samo z Mesa Boogie - ustawiłem pięć czy sześć wzmacniaczy jeden na drugim. Efekt był powalający! Graliśmy w Louisianie z Charliem Danielsem. Wszystko szło świetnie. Nagle publiczność z przodu zaczęła pokazywać na mnie, myślałem, że mnie pozdrawiają, więc pomachałem do nich. A oni: "Nie, nie! Za tobą!" Odwróciłem się i zobaczyłem, że cała piramida wzmacniaczy się pali! Ze środka wydobywały się gęste kłęby dymu. I tak się skończyły moje niebezpieczne eksperymenty.
Czy to były wzmacniacze Dual Rectifier?
Nie, to było dużo wcześniej. Boogie była wtedy małą firmą. Po tym incydencie nie byli nawet w stanie dostarczyć mi nowych wzmacniaczy - nie mieli wystarczającej liczby egzemplarzy w magazynie.
Kiedyś wzmacniacze Mesa Boogie miały bardzo ciepłe brzmienie. Nowsze modele raczej kojarzą się z kolesiami, którzy przestrajają gitary i grają na gitarach siedmiostrunowych...
Mam jeden z pierwszych wzmacniaczy Rectifier, jakie weszły na rynek - dokładnie jeden z pierwszych egzemplarzy, jakie zeszły z taśmy produkcyjnej. Używam go z dwoma paczkami Orange. Razem brzmią wręcz genialnie.
Vivian, widzę, że twój sprzęt w Thin Lizzy jest o wiele bardziej oszczędny niż w Def Leppard. Czy to znaczy, że jako gitarzysta wracasz pod względem wyposażenia do stanu pierwotnego?
Zdecydowanie tak. W zasadzie wolę grać ze znacznie mniejszą liczbą sprzętu. W Def Leppard używam więcej zabawek, bo tego wymagają utwory. Kiedy natomiast gram w jakimś klubie w Los Angeles, zabieram tylko moją głowę Marshall JCM900 z paczką 2×12" i efekt delay marki Boss. No i oczywiście mojego Les Paula. To wszystko. Uważam, że jeśli wciska się zbyt dużo efektów między wzmacniacz i gitarę, to można znacznie pogorszyć końcowe brzmienie.
Na jakich akustykach obecnie grasz, Ricky?
Gram na instrumentach firmy Avalon - są produkowane w moim rodzinnym mieście Newtownards w Irlandii Północnej. Każdy, kto widział, jak gram solówki, zdaje sobie sprawę, że z moich gitar dosłownie lecą wióry. Nie jestem typowym piosenkarzem i kompozytorem. Miałem wiele wspaniałych gitar akustycznych w życiu - gitary Gibson J200 czy Hummingbird - ale mało które wytrzymywały moją grę. Łamały się gryfy, pojawiały się pęknięcia. Pewnego dnia zadzwonili do mnie z firmy Avalon i poprosili, żebym obejrzał ich gitary. To piękne instrumenty, są po prostu niesamowite! Od sześciu lat mam dwie gitary tej firmy. Są niewiarygodnie wytrzymałe - mogę z nimi robić wszystko. No i wspaniale brzmią. Ponadto są wyposażone w przetwornik Fishmana, dzięki czemu mogę je podłączyć do swojego wzmacniacza Marshalla.
Jakie to uczucie grać z muzykami, których tak bardzo podziwialiście w dzieciństwie?
Tak, pamiętam, że grałem piosenki Thin Lizzy ze Speedo Wilsonem - drugim gitarzystą ze Sweet Savage. Pamiętam również, że stałem w przedpokoju jego domu i grałem utwór "Black Rose". Jego mama krzyczała z kuchni, żebym przestał. Rozpracowywaliśmy partie w harmoniach - mam wrażenie, że to było z milion lat temu! Teraz musiałem sobie to wszystko przypomnieć. Nie wiedziałem nawet, czy grałem partie Scotta czy Robbo! Na płycie "Live And Dangerous" wszystko jest w stereo i dzięki temu łatwiej było rozpracować poszczególne partie. Ale teraz okazało się, że wiele z tych partii zostało przeze mnie źle dopasowanych.
Tak, rzeczywiście. Początkowo swoje partie umieszczałem w jednym kanale, natomiast to, co grał Robbo, było słychać w drugim. Później niestety porzuciliśmy ten sposób i robiliśmy wszystko tak, jak chciał producent. Żałowaliśmy, bo uważamy, że gdybyśmy zrobili to po swojemu, byłoby o wiele prościej. Ale kiedy teraz, podczas próby, podpięliśmy wzmacniacze, okazało się, że wszystko potoczyło się naturalnie i nie kłóciliśmy się o to, co kto ma grać.
Kłótnie zostawiamy sobie na później, gdzieś na połowę trasy (śmiech).
Rob Laing