Joe Colombo to kompozytor, producent muzyczny, gitarzysta zafascynowany Hendriksem, Winterem i Steviem Rayem Vaughanem. Obok Dereka Trucksa i Erica Sardinasa uważany jest za mistrza techniki slide. Joe wypracował swój charakterystyczny, mocno ekspresyjny styl, a niedawno wydał kolejny autorski album zatytułowany "Deltachrome". O jego nowej płycie, inspiracjach, dawnych mistrzach, gitarach i strunach, a także o byciu bluesmanem w Szwajcarii rozmawiają z nim Victor Czura i Przemek Draheim.
Koncert w ramach tegorocznej edycji festiwalu Satyrblues będzie twoją pierwszą wizytą w Polsce. Kto lub co spowodowało, że nagle zainteresowałeś się naszym krajem? Czyżby legendarna uroda Polek?
Sam fakt wyjazdu do nieznanego kraju, pomysł grania w nim własnej muzyki i wyrażania własnych uczuć podczas występów na żywo - to najlepsze, co może przytrafić się muzykowi. A do tego inna kultura, inne tradycje, trudne do przewidzenia reakcje publiczności... Jestem pewien, że wizyta w Polsce będzie dla mnie czymś niesamowitym. Ale nie ukrywam, uroda Polek i smak polskiej wódki są czymś, czego chciałbym doświadczyć własnymi zmysłami (śmiech).
W Polsce sporo osób nie kryje zaskoczenia, gdy słyszy o wirtuozie gitary slide ze Szwajcarii, bo też twój kraj kojarzy nam się bardziej z zegarkami i czekoladkami...
Czasem trudno jest ludziom zrozumieć, że nie trzeba być Murzynem z Missisipi, żeby grać bluesa. Wierzę w to, że muzyka jest rzeczą uniwersalną, i w to, że nie tylko w Szwajcarii można znaleźć dobre zegarki czy pyszne czekoladki.
Czy to właśnie blues był bezpośrednim impulsem do tego, że zapragnąłeś zostać muzykiem? A jeśli tak, to który z bluesowych mistrzów miał największy wpływ na to, że wybrałeś właśnie gitarę rezofoniczną?
Tak, blues był dla mnie ważnym impulsem od bardzo młodego wieku. Dorastałem, słuchając B.B. Kinga, Erica Claptona i im podobnych. Trzech bluesowych akordów nauczyłem się na początku mojej gitarowej przygody i są to te same trzy akordy, z których dziś, po latach, najbardziej lubię korzystać. Techniką slide zacząłem się fascynować po tym, jak pierwszy raz zobaczyłem film "Paris, Texas", w którym muzyka Ry Coodera zrobiła na mnie wielkie wrażenie! Potem przyszedł Johnny Winter z piosenką "Dallas" i koncertową wersją "Highway 61", no i oczywiście Muddy Waters z arcydziełem "I Can’t Be Satisfied".
Przyznaj się, czy u ciebie to aby nie Steve Vai góruje nad Johnnym Winterem?
Na mojej półce stoją płyty, które wyznaczały moją muzyczną drogę od samego początku i pomogły mi rozwinąć swój własny styl. Za każdym razem, gdy ich słucham, czuję się jakbym dopiero co je rozpakował. Dla Johnny’ego Wintera mam zarezerwowane szczególne miejsce. Ostatnio dużo też słucham gitarzystów pokroju Billy’ego Gibbonsa z ZZ Top czy Warrena Haynesa z Gov’t Mule, ale Jeff Beck jest mi bardziej bliski niż Steve Vai.
Brzmienie Twojej gitary i błyskotliwa technika przywołują na myśl bliskie skojarzenia z bardzo lubianym w Polsce Erikiem Sardinasem. Zainspirował cię?
Widziałem Erica na koncercie w Nashville na trzy lata przed wydaniem jego debiutanckiej płyty, czyli długo przed tym, jak zaczął grywać w Europie. To, że używamy podobnych gitar i podobnego brzmienia, powoduje, że ludzie widzą w nas wiele wspólnego i jest w tym dużo prawdy. Eric to wspaniały artysta i bardzo szanuję jego grę, która jest dla mnie wielką inspiracją. Na przestrzeni lat spotkaliśmy się już kilka razy podczas różnych festiwali i zawsze były to wyjątkowe dla mnie chwile.
"Natural Born Slider" jest płytą instrumentalną i zarazem wirtuozerską, która brzmi naprawdę fantastycznie. Czy od początku miałeś koncepcję, aby powstał album stricte gitarowy bez udziału wokalisty?
Szczerze mówiąc, nie. Wszystko zaczęło się bardzo spontanicznie. Ja, mój perkusista i basista spotykaliśmy się w sali prób i graliśmy trochę dla zabawy. Nie martwiąc się o wokalistę, eksperymentowaliśmy, długo nie wytyczając sobie żadnego muzycznego kierunku ani konkretnego składu. Potem te wariacje zaczęliśmy grać w trio na koncertach i kiedy przyszła pora nagrania płyty, położyliśmy na taśmie to, co zwykle graliśmy na żywo. Czasem nie trzeba wiele planować, a rzeczy udają się same. Głównie za sprawą energii, która je otacza.
Twój album "Deltachrome" trudno zaszufladkować, bo zaproponowałeś bardzo nowoczesne i zarazem ekspresyjne podejście do bluesowej formy. To muzyka, z którą może się kojarzyć określenie fusion-blues. To dobra definicja?
To interesujące. Dla mnie "Deltachrome" to album bluesowy i w pewien sposób całkiem niedaleki od pierwszej płyty. Podejście do bluesa jest tam podobne, starałem się tylko wykazać większą kreatywność w sferze kompozycji. Poza tym, pracując z różnymi muzykami, staram się dawać im sporo wolności w prezentowaniu tego, kim są i z jakich muzycznych kręgów się wywodzą. Perkusista Rocco Lombardi uwielbia fusion, a Franco Campanella to z pewnością wokalista hardrockowy. Ja sam słucham najróżniejszych wykonawców - ostatnio zachwyca mnie to, co robi Slash albo Zakk Wylde, więc pewnie da się to usłyszeć w mojej grze. Wiele osób mówi o mojej muzyce "energetyczny blues", ale to określenie fusion-blues bardziej mi się podoba. Może właśnie tak będę teraz o sobie mówił.
Blisko trzy lata spędziłeś w USA, gdzie koncertowałeś, a więc zapewne spotkałeś tam wielu sławnych muzyków. Który z nich zrobił na tobie największe wrażenie?
Byłem w Stanach wiele razy, ale trzy lata, które spędziłem, pracując z Terrym Evansem, wokalistą śpiewającym z Ry Cooderem, były najbardziej intensywne muzycznie. To niesamowity człowiek i równie niezwykły wokalista. On właściwie nie śpiewa, jest raczej jak kolejny z instrumentów w zespole. Kilka razy graliśmy w małych knajpach w Missisipi czy Luizjanie, gdzie bębniarz i ja byliśmy jedynymi białymi w całym budynku, co dla chłopca ze Szwajcarii było dość mocnym doświadczeniem (śmiech).
Jakie wzmacniacze i efekty preferujesz? I na jakich gitarach grasz w studiu, a jakie wykorzystujesz na koncertach? Oczywiście oprócz swojego ulubionego rezofonika...
Na przestrzeni lat wypróbowałem różne wzmacniacze, ale tym ulubionym ciągle jest Fender Twin (ustawiony na 25W RMS). Nagrywając "Deltachrome", korzystałem z Tube Screamera i pedału Morley Wah oraz tylko z jednej gitary rezofonicznej, którą użyłem w elektrycznych i akustycznych utworach. W studiu i na koncertach korzystam z tych samych gratów. Ostatnio przesiadłem się z Tube Screamera na kostkę Boss BD-2 Blues Driver i z Morleya na Jim Dunlop Hendrix Wah.
Czy w przyszłości zamierzasz pójść w kierunku cięższych nut, jak to uczyniłeś na "Deltachrome", czy może planujesz jakąś brzmieniową rewolucję?
Trudno powiedzieć, bo u mnie na proces komponowania składa się wiele rzeczy, które łączę w jedną całość. Myślę, że na początek poddam się jakiejś kreatywnej sile i w pewnym momencie wszystko się samo rozjaśni (śmiech). Dziś wydaje mi się, że zostanę przy kierunku nakreślonym na "Deltachrome", ale pewnie skończy się na tym, że pójdę o krok dalej. W końcu przecież o to w muzyce chodzi.
Nakład twojego debiutanckiego albumu został praktycznie wyprzedany i dostępny jest tylko na aukcjach internetowych. Kiedy wobec tego będzie można kupić twoje płyty w Europie?
Niestety, całym naszym biznesem zajmujemy się sami. Nie mamy ani oficjalnej wytwórni, ani prawdziwego dystrybutora - staramy się radzić sobie sami. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się znaleźć właściwych ludzi i tym samym poszerzyć rzeszę fanów choćby przez normalną dystrybucję płyty. Może jakaś polska wytwórnia będzie zainteresowana współpracą z nami?
Twoje najbliższe plany artystyczne to rejestracja koncertu na 11 edycji festiwalu Satyrblues w Tarnobrzegu oraz nakręcenie promocyjnego teledysku. A co potem?
Już pracujemy nad nową płytą. Wejdziemy do studia prawdopodobnie zaraz po powrocie z Polski. Planujemy wydać ten materiał w marcu 2011 roku. Ale najbardziej ciekaw jestem rejestracji tarnobrzeskiego koncertu. Może zagramy tam coś z naszego nowego materiału...
Czy możesz przedstawić nam swój zespół?
Ależ oczywiście! Perkusista Rocco Lombardi gra ze mną od jakichś dziesięciu lat. Był przy mnie, gdy nagrywaliśmy pierwszą płytę, i jego sound bardzo mocno wpłynął na kształt mojej muzyki. Jest bardzo spontaniczny i dobrze wie, jak się gra shuffle. Basista Gian-Andrea Costa dołączył do nas trzy lata temu. Jest młody i bardzo utalentowany. Grał z Rocco przy różnych projektach, co zresztą słychać, bo razem tworzą niezwykły feeling, a to dla dobrej sekcji rytmicznej sprawa kluczowa. Przez lata graliśmy w takim składzie, ale na "Deltachrome" chciałem mieć wokalistę. Został nim Franco Campanella - Włoch i prawdziwy rockman. Jego mocny głos to najnowszy składnik zespołu.
Gdybyś miał zachęcić polskich fanów bluesa do przyjścia na twój koncert, co byś im powiedział?
Jeśli kochacie bluesa i rocka - przyjdźcie koniecznie na nasz koncert, bo właśnie to robimy na scenie. A jeśli nie znacie takiej muzyki... też przyjdźcie. Kto wie, może właśnie ją pokochacie.
Victor Czura i Przemek Draheim