Niedawno pisaliśmy o nowym projekcie ojca chrzestnego heavy metalu Tony'ego Iommiego, który wraz z Geezerem Butlerem, Ronniem Jamesem Dio i Vinnym Appicem koncertuje w świecie pod szyldem "Heaven and Hell".
Nazwa tej supergrupy nawiązuje do tytułu albumu
Black Sabbath z 1980 roku. Tym razem nie prezentujemy zwykłego wywiadu z
Iommim, lecz zapis rozmowy przeprowadzonej z nim przez dwóch fanów Black Sabbath - Matta Tucka i Michaela Pageta - gitarzystów formacji Bullet For My Valentine... W październiku 2006 roku
Tony Iommi (gitara), Geezer Butler (bas), Ronnie James Dio (wokal) i Vinny Appice (perkusja) ogłosili, że zamierzają powrócić na scenę. Muzycy przybrali nazwę
Heaven And Hell, wydali płytę "
Black Sabbath: The Dio Years" i ruszyli w trasę koncertową dookoła o karierę solową artysty - muzyka, którą tworzył
Iommi, została uznana za niezwykle nowatorską i okrzyknięta nowym stylem. A my siedzieliśmy i słuchaliśmy rozmowy z zainteresowaniem, byliśmy bowiem świadkami spotkania metalu "starej" i "nowej" szkoły - to naprawdę duża przyjemność...
Tony, jesteś znowu w trasie. Jakie to uczucie?
To strasznie męczące! Ale z drugiej strony to wspaniałe uczucie znowu stać na scenie i grać. Kocham koncertować, nie znoszę tylko niewygód związanych z podróżowaniem, hotelami i tego typu sprawami. Za to samo granie jest naprawdę wspaniałe. To jest dla mnie w życiu najważniejsze, zresztą tak jest chyba dla nas wszystkich. Za nami światowa trasa, w listopadzie graliśmy koncerty w Wielkiej Brytanii. Wzięliśmy udział w licznych festiwalach - występowaliśmy na festiwalu w Australii, Meksyku i Ameryce. Później wybieramy się do Japonii. To niesamowite, szkoda tylko, że musimy się ciągle przemieszczać...
Wiemy coś o tym! Opowiedz nam o waszej płycie "Black Sabbath: The Dio Years". Szczególnie interesują nas trzy nowe kawałki na tym krążku: "The Devil Cried", "Shadow Of The Wind" i "Ear In The Wall"...
W wytwórni zapytali nas, czy ja i Ronnie mamy jakiś stary materiał, który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Niestety, niczym takim nie dysponowaliśmy, więc zaproponowałem napisanie czegoś nowego. Skontaktowałem się z Ronniem, którego nie widziałem od przeszło piętnastu lat! Ronnie od razu zgodził się przyjechać do Anglii. Niesamowite było móc spotkać się z nim po tylu latach. Weszliśmy do studia i bardzo szybko napisaliśmy nowe kawałki - ja miałem kilka pomysłów, on również, i zanim się obejrzeliśmy, już mieliśmy gotowe utwory. Praca z drugą osobą ma tę zaletę, że ona może zawsze ci coś poradzić. Mogę wymyślić riffy i tak dalej, ale dobrze jest usłyszeć opinię kogoś z zewnątrz, kto doradzi, w którym kierunku piosenka powinna się rozwijać. W każdym razie wytwórnia chciała, żebyśmy napisali dwie piosenki, a my napisaliśmy trzy!
Możesz nam coś powiedzieć o partiach gitarowych w nowych kawałkach?
Są mniej więcej takie długie (Tony pokazuje palcami odcinek kilkunastu centymetrów). Jeden utwór jest szybki, drugi ma średnie tempo, trzeci jest wolny (śmiech). Chcieliśmy wyjść naprzeciw wszystkim gustom naszych fanów, więc możecie być pewni, że gitary są naprawdę w klimacie Black Sabbath, chociaż różnią się od siebie. Graliśmy to już w Stanach i widownia bardzo pozytywnie przyjęła nasze nowe utwory.
Wydaliście DVD zatytułowane "Live At Radio City Music Hall". Możesz powiedzieć kilka słów osobom, które go jeszcze nie widziały?
Zarejestrowaliśmy koncert, który zagraliśmy w Radio City Rockefeller Center w Nowym Jorku w marcu 2007. Jest to zapis tylko jednego występu, choć zwykle na DVD umieszczaliśmy kompilację kilku tego typu wydarzen - trzech bądź czterech. W tym przypadku nie mieliśmy tego luksusu, żeby wybrać najlepszą koncertową wersję danego utworu. I do tego graliśmy z marszu, bez żadnej próby! To było dość stresujące. Nie mieliśmy nawet okazji zrobić porządnej próby wideo. Nie były to komfortowe warunki, ale udało się. Graliśmy nieźle i publiczność była fantastyczna
Wiele ludzi uważa cię za ojca chrzestnego heavy metalu. Jak się z tym czujesz?
Staro! (śmiech) No cóż, nie ma sensu udawać, że jestem młodzieniaszkiem... Ale mówiąc poważnie, jest to dla mnie zaszczyt, że ludzie tak mnie postrzegają. Może chodzi o to, że jestem już na scenie tak długo. Wierzcie mi, że te trzydzieści pięć, czterdzieści lat temu nie było łatwo i na każdym kroku zmagałem się z różnymi przeciwnościami. Musiałem zatem często iść pod prąd.
Czy kiedy zaczynałeś, wyobrażałeś sobie, że zrobisz światową karierę i że nagrasz tyle wspaniałych płyt?
Absolutnie NIE! Przecież nie jest możliwe przewidzieć takie rzeczy. W 1970 czy 1972 roku udzielaliśmy wywiadu dla jakiegoś magazynu muzycznego w stylu "Sounds" czy "Melody Maker". Zapytano nas wtedy, czy nie sądzimy, że powinniśmy już dać sobie spokój? Padło też nawet pytanie, kiedy przestaniemy grać (śmiech). Tego typu teksty słyszeliśmy więc już tak dawno temu. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestaniemy grać, ponieważ bardzo lubimy to robić, zawsze chcielibyśmy to robić. Jeżeli wciąż są ludzie, którzy chcą nas słuchać, to nie widzę powodu, aby tego nie robić. Jak już nikt nie będzie chciał nas słuchać i nie będziemy fizycznie w stanie grać, wówczas damy sobie spokój.
Twoja gra na gitarze stała się już częścią historii muzyki rockowej. Z którego osiągnięcia jesteś najbardziej dumny?
Prawdę mówiąc, nie wiem od czego zacząć. Przez wiele lat występowaliśmy z Ozzym, później przyszedł Ronnie. Chyba najbardziej jestem dumny z płyty "Heaven And Hell", którą nagraliśmy właśnie z Ronniem w 1980 roku, ponieważ było to dla nas wielkie wyzwanie. Przez tyle lat występowaliśmy z tym samym wokalistą, który stał się absolutną gwiazdą, i nagle okazało się, że musimy sobie radzić bez niego. Nagranie tego albumu z kimś zupełnie nowym było strasznie trudne. Potem trzeba było jechać w trasę i wypromować zupełnie nową twarz. Ale udało się. Co więcej, nowy skład został rewelacyjnie przyjęty przez publiczność oraz media, i odnieśliśmy spory sukces komercyjny. Dla mnie osobiście było to największe osiągnięcie.
Niektórzy uważają, że heavy metal nigdy by się nie narodził, gdyby nie twój wypadek z palcami. Co ty na to? Co czujesz, kiedy ludzie nazywają cię twórcą nowego gatunku w muzyce?
Zacznę od palców. Może to i racja - po wypadku musiałem wymyślić nowy sposób gry. Oczywiście, że to było dla mnie straszne, i gdyby nie ten przykry wypadek, pewnie byłbym lepszym gitarzystą. W końcu odciąłem sobie opuszki palców! Potrzebowałem gitary ze specjalnymi strunami - nowe okoliczności sprawiły, że zacząłem eksperymentować. Byłem wręcz zmuszony eksperymentować z cieńszymi strunami, o których nikt wcześniej nie słyszał. Nie było łatwo je zdobyć - muszę przyznać, że kilku producentów odmówiło ich wykonania. Nie wiedzieli, o co mi chodzi i jak zamierzam ich używać. Zamontowałem więc w swojej gitarze struny z banjo i zaprezentowałem im, jak to powinno wyglądać. W końcu jedna firma zgodziła się je dla mnie zrobić. Później, rzecz jasna, takie struny stały się popularne, ale dla mnie dostanie ich było jak istna droga przez mękę. W tamtych czasach nie istniały też gitary z dwudziestoma czterema progami. Musiałem więc sam je sobie zrobić - żadna firma nie zgodziła się skonstruować takich gitar i w końcu kupiłem... firmę gitarową, która zaczęła produkcję tych instrumentów. Mój styl gry i brzmienie pewnie byłyby inne, gdybym nie uległ wypadkowi. Ta sytuacja zmusiła mnie do stworzenia własnego, oryginalnego stylu.
Myślisz, że heavy metal znacznie ewoluował?
Nowe zespoły wcale nie mają łatwego zadania. Jak dalece można poszerzać dany gatunek muzyczny? Górną granicę ustawiłbym raczej w momencie, gdy dotrze się do punktu, w którym trzeba wracać do źródeł, do pierwotnych form. Myślę, że heavy metal lat 80. poszedł w bardzo złym kierunku. Te wszystkie zespoły z długimi włosami zrobiły z metalu parodię. Pozujący do zdjęć pięknisie to dla mnie pośmiewisko. Przecież w tej muzyce chodzi o coś zupełnie odwrotnego! Przynajmniej nam chodziło o coś innego - nie wychodziliśmy na scenę po to, żeby świetnie się prezentować. Dla nas najważniejsza była muzyka. W latach 80. panowała ogólna zasada: super wygląd, beznadziejna muzyka. Przez taką postawę muzyka lat 80. znacznie straciła na jakości i upłynęło trochę czasu, zanim muzycy poszli po rozum do głowy i zajęli się znowu doskonaleniem gry, zamiast układaniem fryzur. Nie twierdzę, że wtedy nie było w ogóle dobrych zespołów - były takowe, ja tylko mówię o ogólnej tendencji. Najważniejsze były image, sława i blichtr.
Jesteś jedynym gitarzystą w zespole metalowym. Jakie wyzwania wiążą się z takim stanem rzeczy?
Zawsze byłem sam i często myślałem, że przydałby mi się drugi gitarzysta. Wiadomo, że z dwiema gitarami można robić ciekawsze rzeczy. Za to przez zespół przewinęło się bardzo wielu klawiszowców, ponieważ zależało nam na tym, aby wzbogacać utwory - nie chodziło jednak o to, żeby zastąpić drugą gitarę, ale żeby stworzyć barwniejsze tło. Dobrym przykładem są dzwoneczki na płycie "Black Sabbath". Gdy jest się jedynym gitarzystą w zespole, całą przestrzeń trzeba zapełnić samodzielnie, lecz nie znaczy to, że więcej efektów załatwi sprawę. Najważniejsze jest brzmienie gitary. Staram się, żeby moje brzmienie było zdecydowane i ekspresyjne. Ważne, aby reszta zespołu też miała mocne brzmienie. Geezer jest wspaniałym basistą - gra tak jak gitarzysta. To mi bardzo pomaga. Zawsze pracowaliśmy nad tym, żeby razem zapełnić przestrzeń w utworze, i tak jest do dzisiaj.
Jak określiłbyś swoje brzmienie?
Ono zmieniało się przez lata. Wcześniej było bardziej basowe, a teraz ma więcej oddechu, zawiera też więcej góry. Może dlatego, że trochę ogłuchłem
i nie słyszę wyższych rejestrów? (śmiech). Na pewno jest to lekki crunch. Ale poważnie - jak można opisać brzmienie przy użyciu słów?
Jak podchodzisz do pisania solówek? Planujesz je wcześniej czy powstają podczas spontanicznego jam session?
Moje solówki powstają podczas pierwszych czterech, pięciu podejść. Gdy kombinuję dłużej, to zazwyczaj jest tylko gorzej... Zawsze nagrywam solówki, później ich słucham i wybieram najlepszą. Staram się nic w nich nie zmieniać, bo wtedy brzmią sztucznie. Czasem mi nie wychodzi i nie jestem zadowolony z rezultatów, wracam więc do tego następnym razem; zresztą obecnie mogę sobie pozwolić na taki luksus. Dawniej podczas pracy w studiu realizator mówił tak: "Dziś jest dzien solówek. Tony, dzisiaj nagrywasz solówki". Nie znosiłem tego. Jeśli wcześniej zarejestrowaliśmy siedem piosenek, jednego dnia musiałem nagrać siedem solówek. Nie zawsze jest się w doskonałej formie - raz się gra tak, a raz inaczej. Te dni były dla mnie bardzo trudne, bo musiałem przeprogramować swój umysł na zupełnie inne fale.
Które solówki najlepiej reprezentują twoje umiejętności?
Myślę, że żadne! Nigdy nie starałem się być gitarzystą technicznym. Preferuję bardziej bluesowy styl gry i nawet nie pamiętam wszystkich moich solówek - w sumie nagraliśmy tyle albumów i napisałem całe mnóstwo solówek, że nie sposób ogarnąć ich pamięcią. Lubię swoje partie solowe w utworach "Heaven And Hell" i "Lonely Is The Word". Lubię grać te solówki, ponieważ mają właśnie bluesowy charakter, niestety w trasie europejskiej ich nie graliśmy ze względu na ograniczenia czasowe, jakie nam narzucono - musieliśmy zmieścić się w dziewięćdziesięciu minutach. W jednym przypadku mieliśmy nawet godzinę! W Stanach było inaczej i nasze koncerty trwały nawet dwie godziny.
Przez te lata napisałeś mnóstwo wspaniałych riffów. Który z nich uważasz za najlepszy?
Jednym z moich ulubionych jest riff w "Into The Void", ale fani najbardziej lubią "Iron Man" i, nie wiem dlaczego, "Paranoid" - przecież to najprostszy riff pod słońcem! Traktowaliśmy tę piosenkę jako żart i została ona umieszczona na płycie tylko po to, żeby zapełnić miejsce (śmiech). A ludzie non stop chcą, żebym ją grał! Chce mi się wyć, kiedy muszę ją grać, ale cóż robić, gdy tego chcą fani. Napisałem tyle skomplikowanych, wymyślnych kompozycji, które odeszły w zapomnienie, a ludzie pamiętają taki utwór jak "Paranoid".
Czy są rzeczy, których się wstydzisz?
Oj tak! Na przykład album "Forbidden". Pisałem go, będąc pod presją, i czułem, że nie powinienem był go nagrywać. Po prostu mi się nie podobał. Do nagrania płyty zaprosiliśmy Ice’a T. To miły gość, ale jego obecność sprawiła, że się zestresowałem, bo koniecznie chciałem dobrze wypaść. Przedstawiciele z wytwórni i nasz menedżer chcieli do produkcji zatrudnić kogoś bardziej trendy i w ten sposób pojawił się Ice T. To nie był dobry pomysł, wszystko szło nie tak. Zresztą dostałem cięgi za ten album. Gdybym mógł, chciałbym wymazać go kompletnie z pamięci... A teraz pozwólcie, że powiem o rzeczach, które mi się udały (śmiech). Jestem bardzo zadowolony z mojego solowego albumu ("Iommi", 2000). Zagrało na nim wielu wspaniałych gości, wśród których znaleźli się między innymi: Phil Anselmo, Henry Rollins, Billy Corgan, Dave Grohl, Serj Tankian i Glenn Hughes. Praca nad tym albumem sprawiła mi wielką frajdę. Przymierzałem się do tego nagrania już dużo wcześniej, bo w 1985 roku, ale niestety, mój pomysł nie zainteresował wtedy wytwórni. Projekt udało się zrealizować dopiero w 2000 roku. Nie należało to do łatwych przedsięwzięć, bo wszyscy muzycy byli porozrzucani po całym świecie. Świetnie współpracowało mi się z Davem Grohlem - to człowiek o bardzo wysokiej kulturze osobistej. Chętnie bym z nim jeszcze pograł. Glenn Hughes to mój stary przyjaciel i równie dobrze się dogadywaliśmy. Być może jeszcze kiedyś podejmę się nagrania podobnej płyty, ale nie wiem, kogo do tego zaproszę... Może Toma Jonesa, kto wie?
O OJCU CHRZESTNYM HEAVY METALU MÓWI MICHAEL PAGET
Jak oceniasz Tony’ego jako gitarzystę?
Myślę, że jest on fenomenalnym gitarzystą! Wywarł na mnie ogromny wpływ i czerpałem z jego gry inspiracje. Zaimponował mi szczególnie tym, że mimo wypadku nie poddał się i dalej kontynuował swoją karierę jako muzyk.
Co najbardziej cenisz w jego grze?
Podoba mi się styl gry Tony’ego, szczególnie podziwiam jego technikę hammer-on - jest po prostu wspaniała!
Jaki miał wpływ na twoją grę?
Na pewno miał wpływ na moją grę, choć szczerze mówiąc, zacząłem słuchać Black Sabbath dopiero kilka lat temu. Ale najbardziej podoba mi się
ich muzyka z okresu Dio.
Jakie są twoje ulubione utwory Black Sabbath?
"War Pigs" i "Iron Man" z płyty "Paranoid" oraz "Turn Up The Night" i "The Mob Rules" z albumu "Mob Rules".
Riff z utworu "Turn Up The Night", ponieważ jest on bardzo pozytywny i podnoszący na duchu. Lubię też "The Mob Rules" - to bardzo rockowy utwór i ma genialny riff. Nie mogę nie wymienić "Iron Man". Myślę, że każdy rozpozna go od pierwszych akordów.
Czy uważasz, że Black Sabbath słusznie uważa się za twórców heavy metalu?
Tak, zgadzam się z tym stwierdzeniem. Oni z całą pewnością przetarli szlaki. Myślę, że ludzie będą się zawsze spierać, ale ja jestem przekonany, że to właśnie Tony i spółka byli pierwsi.
O OJCU CHRZESTNYM HEAVY METALU MÓWI MATT TUCK
Jak oceniasz Tony’ego jako gitarzystę?
Osobiście oceniam go bardzo wysoko. Był inspiracją dla wielu muzyków przez bardzo długi czas. Wciąż znają go miliony ludzi na świecie. To jego wielkie osiągnięcie.
Co najbardziej cenisz w jego grze?
Jestem gitarzystą rytmicznym, dlatego najbardziej cenię sobie jego solidne, agresywne brzmienie, bez zbędnych ozdobników. Tony jest w tym
naprawdę dobry.
Jaki miał wpływ na twoją grę?
Ja preferuję szybszy, bardziej thrashowy styl gry, ale w pełni szanuję Tony’ego za to, co robi. To on otworzył drzwi dla metalowych riffów i całej
rzeszy metalowych zespołów.
Jakie są twoje ulubione utwory Black Sabbath?
Myślę, że ta lista nie będzie zaskoczeniem. Lubię utwory "Paranoid" i "Iron Man". "Paranoid" to jedna z pierwszych piosenek, jakich nauczyłem
się grać, dlatego wiąże się z nią dużo moich wspomnień.
Tu się powtórzę - moje ulubione riffy pochodzą z utworów "Paranoid" i "Iron Man".
Ostatnie pytanie: czy uważasz, że Black Sabbath i Tony Iommi słusznie uważani są za twórców heavy metalu?
Tak. W dużym stopniu to właśnie ich zasługa. Rzecz jasna muzyka bardzo ewoluowała od tego czasu, ale cała ta mroczna, ciężka muzyka była wtedy czymś nowym i świeżym. Stworzyli zupełnie nowy rodzaj muzycznej ekspresji.