John Mayer
Wywiady
2010-08-19
Siedem nagród Grammy, dwa albumy na szczycie listy przebojów w Stanach Zjednoczonych, trzy sygnowane jego nazwiskiem Stratocastery, zdjęcie na okładce magazynu "Rolling Stone"...
Przytoczone wyżej fakty to tylko niektóre osiągnięcia na koncie Johna Mayera. Kilka miesięcy temu artysta zagrał nawet na koncercie ku pamięci Michaela Jacksona. Nie ma co do tego żądnych wątpliwości: John Mayer to jeden z najlepszych gitarzystów naszego pokolenia, a jego kariera rozwija się w błyskawicznym tempie.
Dla niektórych John Mayer to przede wszystkim ładny chłopczyk, którego można oglądać w pismach plotkarskich u boku znanych i pięknych celebrytek. Tak przynajmniej kreują go media w Ameryce. Nastolatki umieszczają jego utwory obok Justina Timberlake’a i Take That na swoich iPodach. Czy za tą sztuczną fasadą kryje się coś więcej? Co Mayer ma do zaoferowania jako artysta? Wystarczy jednak obejrzeć jego DVD z koncertu czy posłuchać solówki do utworu "Gravity" i już wiadomo, że trzeba zacząć traktować poważnie tego 32-letniego muzyka z Bridgeport w stanie Connecticut. Pod koniec zeszłego roku Mayer wydał długo oczekiwaną solową płytę zatytułowaną "Battle Studies" i to od niej rozpoczniemy rozmowę z tym artystą.
Mick Taylor
Dla niektórych John Mayer to przede wszystkim ładny chłopczyk, którego można oglądać w pismach plotkarskich u boku znanych i pięknych celebrytek. Tak przynajmniej kreują go media w Ameryce. Nastolatki umieszczają jego utwory obok Justina Timberlake’a i Take That na swoich iPodach. Czy za tą sztuczną fasadą kryje się coś więcej? Co Mayer ma do zaoferowania jako artysta? Wystarczy jednak obejrzeć jego DVD z koncertu czy posłuchać solówki do utworu "Gravity" i już wiadomo, że trzeba zacząć traktować poważnie tego 32-letniego muzyka z Bridgeport w stanie Connecticut. Pod koniec zeszłego roku Mayer wydał długo oczekiwaną solową płytę zatytułowaną "Battle Studies" i to od niej rozpoczniemy rozmowę z tym artystą.
Jak się czułeś, nagrywając swój album "Battle Studies"? Inaczej niż kiedy nagrywasz płytę z John Mayer Trio? Czym się różniła praca nad tym krążkiem?
Szczerze mówiąc, to chciałem odpocząć od mocnego grania i skupić się na spokojnych melodiach. Dlatego "Battle Studies" to po prostu inny album. Założenie jest zawsze takie samo - chcę wybrać najlepsze piosenki i umieścić je na jednej płycie, mając jednocześnie nadzieję, że jako album stworzą one nową jakość. Nie ma znaczenia, czy mówimy o bluesie, R&B, soulu czy rocku z lat 70. Nagranie płyty to dopiero początek. Później uczymy się grać wszystkie utwory - przecież to, że coś komponujemy, wcale nie oznacza, że od razu umiemy to perfekcyjnie zagrać!
Pewnie jak zwykle pisałeś wszystko w studiu i nagrywaliście na gorąco... Nigdy nie przygotowujesz materiału wcześniej?
Nie. Lubię adrenalinę. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że czas studyjny jest bardzo drogi, mimo to decyduję się na pracę pod nieustanną presją, ale ja to właśnie lubię. Czasami jednak zdarza się, że nie możemy nic wymyślić, i wtedy łatwo się zniechęcić, ponieważ robi się trochę chaotycznie. Czasem po prostu należy przyznać się przed innymi i przed samym sobą, że nic nie wychodzi i że następnym razem trzeba zacząć od nowa. Bardzo poważnie traktuję pracę w studiu.
Niedawno z dumą opowiadałeś, że kupiłeś gitarę Blackguard Telecaster z 1952 roku i że zainspirowała cię ona do odkrywania nowych muzycznych dróg...
O tak! Grałem na niej poprzedniego wieczoru. Właściwie to cały mój zestaw sprzętowy jest dostosowany do tego konkretnego instrumentu. Stary Fender Deluxe "Blackface", kilka świetnych efektów delay oraz parę przesterów.
Na nowej płycie dominuje brzmienie w stylu Telecastera - na przykład brzmienie gitary Rick Turner Model 1 w utworze "Half Of My Heart"...
Tak. Dużą przyjemność sprawia mi granie koncertów na tym samym sprzęcie, na którym nagrywam w studiu, czyli ta sama gitara z tym samym efektem. W ten sposób jestem w stanie odtworzyć utwór prawie w stu procentach. Bardzo zależy mi na tym, aby na scenie uzyskać brzmienie znane z nagrań płytowych.
Niedawno rozmawialiśmy z Mikiem Eldredem, szefem Custom Shopu Fendera. Zdradził nam, że bardzo przypadła ci do gustu gitara Cabronita Especial...
Cabronita! To wspaniałe wiosło, które bardzo lubię. To ciekawe, ale przez jakieś 15 lat nie byłem w stanie rozstać się ze swoim Stratocasterem i sięgnąć po inną gitarę, a teraz...
To zupełnie inna gitara, ma zupełnie inne brzmienie niż Stratocaster...
Rzeczywiście. Wycofałem się z mocnego, męskiego grania. Gitara to nie jest wyścig Formuły 1. Teraz dużo więcej przyjemności sprawia mi nagrywanie motywu przewodniego do utworu "Friends, Lovers Or Nothing". To słodka, cudowna melodia - jest nawet trochę łzawa, prawie jak z jakiegoś romantycznego filmu. Ponadto bardzo lubię, gdy linia melodyczna zdublowana jest w taki sposób, jak robił to George Harrison.
Myślisz, że jesteś najbardziej ceniony właśnie za melodyjne riffy?
Chciałbym, żeby tak było!
Przez wielu jesteś uważany za gwiazdę gitary. Czy wciąż czujesz presję, żeby popisywać się grą i grać skomplikowane riffy oraz solówki tylko po to, żeby zrobić wrażenie?
Nie, już mnie to nie bawi. Dlatego właśnie ogłosiłem, że mam zamiar nagrać płytę popową. Ale kolejny krążek będzie miał już nieco inny charakter, bo lubię pracować na dwóch przeciwstawnych biegunach. Wszystko zależy od chwili. Pewnie tak samo jest z waszymi czytelnikami - część z nich to ludzie, którzy na nowo pokochali gitarę i są pełni entuzjazmu, inni zaś są zniechęceni i bliscy zrezygnowania z gry. Każdy pracuje w warunkach, które niekiedy są skrajne, wszyscy przechodzimy różne etapy. Skąd ja to znam? Raz miałem fazę fascynacji muzyką Charliego Christiana, później był Pearl Jam oraz Bill Frisell, potem zafascynował mnie jakiś bootleg Hendriksa. Wszyscy nieustannie poruszamy się w szerokim spektrum muzycznych inspiracji. Jest to zjawisko bardzo pozytywne (i pewnie potwierdzi to każdy gitarzysta), ponieważ zawsze wchodzimy w nowy obszar na świeżo. To dużo bardziej ekscytujące i zarazem rozwijające niż granie ciągle tego samego!
Czy możesz nam opowiedzieć historię The Black One, czyli twojej gitary Relic Strat? Widzieliśmy prototyp na targach NAMM w styczniu. Była łudząco podobna do twojej...
To bardzo ciekawy instrument. Wszystko zaczęło się w czasie, gdy wróciłem z trasy koncertowej "Heavier Things" - to był październik 2004 roku. Miałem ochotę odbyć wycieczkę edukacyjną w stylu "Mister Rogers’ Neighbourhood". Gospodarz tego programu odwiedza różne miejsca i eksploruje różne zawody - był na przykład w fabryce sera i na planie filmowym. Pomyślałem sobie, że chętnie odwiedziłbym miejsce, gdzie powstają gitary. Chciałem spędzić kilka dni w warsztacie lutnika i patrzeć, jak powstaje instrument. Tak więc wybrałem się do Corony w Kalifornii, gdzie mieści się Custom Shop Fendera. Robiliśmy gitarę od zera. Wziąłem do ręki kawałek surowego drewna, popukałem w nie tak, jakbym szukał brzmienia. Zamontowaliśmy je w obrabiarce CNC. Oczywiście robili to głównie lutnicy, a ja wykonywałem jedynie małą część pracy. Złożyliśmy instrument i pomalowaliśmy go. Później główny lutnik, John Cruz, zajął się regulacją instrumentu. Gdy wszystko było już gotowe, gitarę wysłano do mojego domu. Muszę przyznać, że na początku jej brzmienie nie odpowiadało mi, przez co byłem trochę załamany. Okazało się jednak, że przyczyną problemu było ekranowanie. Jak tylko dostałem tę gitarę po naprawie, byłem w szoku! Brzmiała wprost genialnie! To była właśnie ta gitara, której szukałem. Tym samym spełniły się moje marzenia.
Jak można znaleźć gitarę swoich marzeń?
Przede wszystkim trzeba jasno powiedzieć, że wygląd instrumentu w ogóle nie ma znaczenia. Załóżmy, że chcesz mieć czarną gitarę, a w sklepie jest akurat sunburst, którego nienawidzisz. Ale kiedy bierzesz gitarę do ręki, czujesz, że jest to strzał w dziesiątkę. I to jest właśnie jak uderzenie pioruna. W tej sytuacji w ogóle się nie zastanawiaj, tylko natychmiast kupuj tę gitarę! Jak tylko staniesz się chciwy i zaczniesz kombinować - jesteś zgubiony. Wymyślisz sobie na przykład, że chcesz mieć taką samą gitarę, lecz nie w kolorze sunburst, tylko w innym. Tylko że ta w innym kolorze może już brzmieć zupełnie inaczej. W moim przypadku takie postępowanie zawsze sprowadzało mnie na manowce. Nie wierzę w takie szczęście, żeby piorun trafił nas dwa razy. The Black One mnie właśnie poraziła. Okazała się idealna. Co ciekawe, z czasem, jak się starzała, zmieniała się (oczywiście w sensie pozytywnym) - w ciągu kilku miesięcy zmieniło się jej brzmienie. To fascynujące. Można ją usłyszeć w kilku miejscach na płycie "Battle Studies". Jest to absolutnie godny uwagi, genialny instrument, a gra na nim to prawdziwa przyjemność.
Potrafisz wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje?
To nie jest takie proste. Żaden lutnik nie jest w stanie wytłumaczyć mi, dlaczego dwie gitary wykonane dokładnie w ten sam sposób brzmią inaczej. Dlaczego na jednej struny mają inną sprężystość niż na drugiej? Powiedzą ci, że to niemożliwe, bo skale obu instrumentów są takie same, również struny niczym się nie różnią, a jednak będzie wyraźna różnica. Wiesz, co mam na myśli, prawda? Na jednej gitarze struny będą sprawiały wrażenie luźnych, słabo naprężonych, natomiast podczas gry na drugiej gitarze, która ma takie same parametry, pojawią się diametralnie inne odczucia. Może jakieś dziesiętne części milimetra różnicy w wymiarach? Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje, jednak takie niuanse mają miejsce i nic na to nie poradzimy.
Masz jeszcze jakieś Stratocastery w swojej kolekcji?
Mam pomalowanego Stratocastera wypuszczonego w hołdzie Hendriksowi - nazywa się Monterey Stratocaster. Mam też model sygnowany moim nazwiskiem w kolorze zielonym. Ten model jest dopracowany pod każdym względem, ma również solidny... pasek. Ostatnio przykładam dużą wagę do szczegółów nie tylko w kwestii sprzętowej, ale i odpowiedniego doboru gitary do danego utworu. Niezwykle ważne jest dla mnie to, żeby konkretną piosenkę grać na określonej gitarze. Na przykład utwór "Vultures" z albumu "Continuum" (2006) gram na tym modelu Stratocastera, na którym skomponowałem tę piosenkę. Gitara ta ma wprost niewiarygodne brzmienie w drugiej pozycji przełącznika przetworników. To chyba najbardziej klasyczny pod względem brzmieniowym Stratocaster wszech czasów. Ta piosenka, o której wspominałem, w ogóle nie brzmi na innej gitarze. Po prostu nie mogę jej zagrać na innej.
Na nowej płycie słychać, że zmieniłeś swoje podejście do gry - jesteś bardziej zrelaksowany, grasz mniej niż kiedyś. Czy to wynika z większej pewności siebie? Nie musisz już niczego udowadniać?
Tak, to pewność siebie, ale też chęć przeżywania większej radości z gry na scenie. Im więcej zawiłych partii piszę dla siebie, tym mniej mogę skupić się na koncercie i chłonąć atmosferę ze sceny. Wiele z moich wczesnych piosenek to utwory bardzo pracochłonne dla mnie - szczególnie z czasów mojego debiutanckiego albumu "Room For Squares" (2001) - ja robię wszystkie najważniejsze rzeczy w utworze. Zespołowi jest również trudno stworzyć dla mnie odpowiedni akompaniament, bo całą odpowiedzialność biorę na siebie. Pod tym względem nagrywanie płyty "Battle Studies" było dla mnie miłą odmianą. Dosłownie relaksowałem się podczas nagrywania. To pierwsza płyta, na której wszyscy członkowie zespołu mogli się wykazać w jednakowym stopniu, każdy miał równe pole do popisu.
Myślisz, że możesz kiedyś na poważnie wrócić do gry na gitarze akustycznej? Może nagrasz kiedyś płytę na akustyku?
Ten pomysł chodzi mi po głowie. Chciałbym nagrać własną folkową płytę. Na pewno wszystkie moje pomysły zostaną w niej wykorzystane!
Wracając do gitary elektrycznej... Masz wzmacniacze Two-Rock i Dumble. Jak ich używasz?
Na scenie używam tych samych wzmacniaczy co w studiu. Dumble ma niezwykle mocne, ale jednocześnie lejące i śpiewne brzmienie. Two-Rock jest podobny do Dumble, ale daje mocniejszy, bardziej nasycony ton. Razem tworzą wspaniały duet, dobrze się uzupełniają. Two-Rock nadaje całości więcej subtelności i gładkości. Ma brzmienie w stylu Fendera. Two-Rock dopełnia to, czego nie ma Dumble, ale Dumble ma taką moc, że dosłownie ryczy ci w twarz. Jest wyposażony w ogranicznik mocy Smooth And Slim. Te dwa wzmacniacze są włączone cały czas, traktuję je właściwie jako jedno urządzenie.
Czy jest taki przester, bez którego nie mógłbyś się obejść?
Ciężko byłoby mi się obejść bez przesteru Klon Centaur. To najlepszy efekt tego typu, jaki kiedykolwiek miałem. Brzmi po prostu genialnie. Od wczesnych lat 90. używam też przesteru Marshall Bluesbreaker. Ten z kolei dobrze sprawdza się w delikatniejszych, cieplejszych brzmieniach. Używam też efektu Ibanez TS-10 Tube Screamer (nie TS-808 lub TS-9, lecz właśnie TS-10).
Czy twój Tube Screamer został poddany jakiejś modyfikacji?
Nie. To efekt z lat 90., który nie wzbudził większej sensacji i przeszedł właściwie bez echa. Można go kupić na Ebayu za 65 dolarów. Większość przesterów to bardzo dobre urządzenia - bazują na tym samym obwodzie. Czasami nie mogę uwierzyć, że wciąż produkują nowe przestery - przecież to jest dokładnie to samo urządzenie, zmienia się tylko obudowa i kolor. Nie wiem, kto daje się nabrać na to gadanie w stylu: "ten efekt w pełni przenosi harmoniczne", "podkręcając ten efekt można uzyskać coś tam", "ten ma największe nasycenie", tamten "czytelną górę" itd. O nie!
Czyli uważasz, że to nieprawda?
Cóż, nie trzeba wiele, żeby uzyskać efekt przesterowania. Wystarczy podłączyć gitarę do starego telewizora, i gotowe. Im bardziej się go podkręca, tym ostrzej przesterowuje. To dokładnie ta sama elektronika od czterdziestu lat.
Zupełnie inne brzmienie słyszymy w coverze utworu "Crossroads" na nowej płycie. Czego użyłeś, żeby uzyskać tak mocny fuzz?
To kostka Pete Cornish, model NG-2. Chyba nigdy wcześniej nie stosowałem tego efektu, bo jest bardzo głośny. Z głośnością ustawioną na czwórkę, czyli kiedy kostka rozkręcona jest na full, brzmi wręcz koszmarnie! Ale zależało mi właśnie na tym, żeby brzmienie miało przesadnie dużo fuzzu. Do tego utworu to akurat pasuje. NG-2 ma słaby sustain, dlatego bardzo trudno się na nim gra. Kilka razy próbowałem grać solówki do "Crossroads" i długo nie brzmiało to dobrze. Trzeba grać z naprawdę mocnym atakiem, aby zaczęło coś z tego wychodzić.
Ogromna popularność w tak młodym wieku, wojna, jaką prowadzisz z paparazzi - to wszystko sprawia, że różnisz się od innych muzyków, w każdym razie na pewno od wielu gitarzystów. Czy popularność tak bardzo uprzykrza ci życie? Czy czasem masz ochotę rzucić gitarę?
Ależ skąd! Gitara jest moją największą pasją - biorąc ją do ręki, czuję ogromną radość i chemię, jaka jest między nami. Czasem myślę o tym, jak daleko zaszedłem jako gitarzysta i ile osiągnąłem. Ci goście z aparatami, którzy wyczekują na mnie przed restauracją, nie mają pojęcia o gitarze. Wcale ich ona nie interesuje. Ilu z nich wie, co to jest Mullard czy Telefunken 12AX7? Ilu z nich wie, kto to był Wes Montgomery i jego "Four On Six"? Żaden z nich nie wie, czym różnią się kable Mogami, Alessandro i Pete Cornish. Czytelników tabloidów też to nie interesuje. Gitara jest dla mnie oazą, bo ta sfera pozostaje przez nich wciąż nietknięta. Nikt nie zna się na tych niuansach, tylko ja i ludzie z mojej branży. Żeby było jasne: nikt nigdy nie napisał o mnie ani o mojej karierze niczego złego. Najważniejsze jest dla mnie uznanie fanów i przyjemność, jaką sprawia mi granie dla nich. Owszem, można zrobić mi zdjęcie, kiedy wychodzę z pubu, ale nie można mi zabrać mojej miłości do gitary. Nic mnie do niej nie zniechęci. Myślę, że to dobra puenta na zakończenie tego wywiadu...
Mick Taylor