Nowojorska grupa Fun Lovin’ Criminals wydała właśnie długo oczekiwaną, szóstą w swoim dorobku płytę. "Classic Fantastic", bo tak brzmi jej tytuł, jest przepełniona pozytywną energią i atmosferą beztroskiej zabawy, co z pewnością bardzo ucieszyło fanów. Tym bardziej że ostatni krążek "Livin’ In The City" był dość melancholijny, a miejscami nawet wręcz przygnębiający, czyli zupełnie nie w stylu tej grupy, która przyzwyczaiła nas do muzyki wysublimowanej, z dużą dawką autoironii i swoistego luzu...
Na swym nowym albumie zespół zaoferował nam jak zwykle mieszankę stylów i epok. Już pierwszy człon tytułu ("Classic") sygnalizuje, że muzycy dobrze czują się nie tylko w stylistyce lat 90. (riffy), ale też lat 60. i 70. (soul i funk). Na płycie nie brakuje też współczesnego hip-hopu. Płyta ukazała się 1 marca i nie jest to data przypadkowa. Tytułowy "Classic Fantastic" to utwór pełen łagodnych, pulsujących brzmień - idealnie nadający się na ciepłą wiosnę i leniwe, gorące lato.
Fun Lovin’ Criminals lubią też zaskakiwać, na przykład mocnym wejściem. "Everybody be cool, this is a robbery!" - krzyknął w "Pulp Fiction" Tim Roth, celując z pistoletu do przerażonych klientów baru. Tak rozpoczynał się przebój zespołu z 1995 roku, "Scooby Snacks". I ta scena idealnie oddaje klimat, w jakim zespół czuje się najlepiej. Mafijni bossowie, piękne kobiety i gangsterskie porachunki w tle - są oczywiście tylko konwencją artystyczną, ale FLC bawią się nią z przymrużeniem oka i ze sporym wdziękiem. W tym miesiącu rozmawiamy z
Hueyem Morganem, wokalistą i gitarzystą formacji. A co robił ten muzyk podczas pięcioletniej przerwy zespołu? Na pewno nie próżnował! Był DJ-em w rozgłośni BBC6, występował w telewizji i... spędzał sporo czasu w sądzie na niekończących się rozprawach z byłym menedżerem zespołu.
Minęło pięć lat od ukazania się waszego ostatniego albumu. Co robicie, aby utrzymać się w dobrej formie?
Nie podchodzę zbyt poważnie do ćwiczenia gry. Gram sobie po prostu do muzyki, która leci w radiu. Mam w domu bardzo dużo gitar, są dosłownie w każdym kącie. Właśnie przed chwilą wpadł mi w ręce Gibson ES-225 z 1959 roku. W korytarzu leży Les Paul Junior z 1957 roku. Lubię mieć pod ręką dużo gitar, tak żebym w każdej chwili mógł po którąś z nich sięgnąć bez konieczności chodzenia do studia. Ostatnio sądziliśmy się z naszym byłym menedżerem i nie był to dla nas łatwy okres. Dzięki gitarom udało mi się pozostać przy zdrowych zmysłach, mimo że naokoło było istne wariactwo. Gra na gitarze działa na mnie jak katharsis - biorę ją do ręki i trzymam delikatnie jak kobietę, bo przecież gitara ma kobiece kształty. To mi daje ukojenie i możliwość odreagowania. Gitary są jak moi przyjaciele, jak moje miłości.
Płyta "Classic Fantastic" jest eklektyczna - słychać na niej elementy rocka, soulu, jazzu, funky. Chcecie zaspokoić wszystkie gusty czy po prostu nie możecie się zdecydować?
Uczymy się całe życie i staramy się łączyć w naszej twórczości różne gatunki muzyczne. Interesuje nas melodia, która łatwo wpada w ucho, jak również chcemy w naszych piosenkach przekazać ludziom ciekawe treści wzięte prosto z życia. Nasza muzyka to nasz świadomy wybór. Kiedy podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt, zastanawiałem się, czy gdyby Stevie Wonder wszedł do studia, to czy byłbym w stanie dotrzymać mu kroku. Uwierzcie mi, pewnie i teraz nie mógłbym się z nim równać. Ale nie o to chodzi, lecz o to, żeby grać to, co się lubi. Mogę grać rocka przez cały dzień, ale lubię wychodzić poza swoją strefę komfortu i zagrać też czasem na gitarze klasycznej, pobawić się motywami latynoskimi czy zgłębić nowe skale. Jako zespół lubimy czerpać inspirację z najróżniejszych gatunków muzycznych. Myślę, że nasze podejście do tematu komponowania różni się od tego, jakie ma większość muzyków. Na przykład jeśli chcemy zagrać coś jazzowego - powiedzmy w stylu grupy Steely Dan - to przesłuchujemy najpierw płyty tego zespołu, a potem gramy kilka ich utworów. Chcemy po prostu zrozumieć i poczuć wszystkie niuanse ich muzyki.
Wydaje mi się, że na płycie jest dużo sampli...
Partie hiphopowe brzmią jak sample, ale nimi nie są - sam gram te motywy!Zawsze podobał mi się styl gry Jamesa Browna, ponieważ był to facet, który potrafił zagrać dosłownie jeden riff na osiem minut, ale za to dokładnie wtedy, kiedy to było rzeczywiście potrzebne. Zabawne jest to, że w moich ulubionych piosenkach nawet nie słychać gitar.
Skąd czerpiesz pomysły podczas komponowania?
To zabawne, ale najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy, kiedy stoi obok mnie butelka whisky Johnnie Walker Black Label. Niektóre rzeczy udaje mi się nagrać za pierwszym podejściem, jak na przykład epicka solówka z utworu "Rewind". Fast, nasz multiinstrumentalista, często wciska czerwony guzik bez informowania mnie o tym. Czyli ja sobie coś brzdąkam, a on to nagrywa. Ta solówka została tak właśnie zarejestrowana. Zgadzam się z nim co do tego, że najczęściej pierwotna wersja jest najlepsza.
Nawet Jimmy Page byłby dumny z riffu do "Jimi Choo"...
Jimmy Page to jeden z moich ulubionych gitarzystów. Kiedy graliśmy utwór "Rock And Roll" grupy Led Zeppelin podczas imprezy z okazji trzydziestej rocznicy Hard Rock Cafe, on siedział na widowni. Miałem straszną tremę, ale całe szczęście niczym we mnie nie rzucił. Nawet zrobiłem sobie z nim zdjęcie. Widać na nim, że strasznie się denerwuję, jestem czerwony jak burak - wyglądam jak ktoś, kto właśnie odpalił petardę...
Na jakim brzmieniu zależało wam podczas nagrania płyty "Classic Fantastic"?
Jak już mówiłem, mam sporą kolekcję gitar, ale do nagrania najnowszej płyty używaliśmy przede wszystkim Telecastera i małego wzmacniacza Marshalla przeznaczonego do ćwiczeń, tego z klipsem do przymocowania na pasku. Z użyciem właśnie tego wzmacniacza nagrałem całą płytę. Podpięliśmy go do przedwzmacniacza Avalon, tu i ówdzie użyłem kaczki Dunlop Jimi Hendrix JH-1B, i to było wszystko!Jak widzisz, było bardzo oszczędnie, ponieważ zależało mi na wyrazistych partiach gitarowych - musiałem sprawić, żeby gitara przemówiła. A jeśli już mowa o gitarach, to dodam, że wszystkim swoim instrumentom nadaję żeńskie imiona. Na przykład mój Telecaster nazywa się "Lucky". Wiem, że to brzmi jak imię striptizerki... Ale to właśnie ona na pewno pojedzie ze mną w trasę!
Jestem zaskoczony, że nagrywałeś tę płytę na Telecasterze. Wcześniej byłeś wierny tylko Les Paulowi...
Zgadza się, ale muszę dać trochę odpocząć tej gitarze. Tym razem "Billie", mój Les Paul z dwoma przetwornikami, zostanie w domu, bo bardzo dużo przeszedł. Gitara miała złamany gryf. W trasę mogę zabrać jedynie wersję Reissue z 1957 roku. Mam też biały model Custom, na którym nigdy nie grałem poza domem. Ta dama nigdy nie widziała słońca (śmiech). Teraz jesteśmy w trakcie kompletowania sprzętu w trasę. Prawdopodobnie zabierzemy ze sobą wzmacniacze Orange. Bardzo je lubię - co prawda nie podoba mi się, że są pomarańczowe, ale to nie ma znaczenia, bo wspaniale brzmią. Jeśli chodzi o sprzęt, jestem minimalistą, dlatego wystarczy mi dobry wzmacniacz, dobra gitara i kilka podstawowych efektów. Lubię proste rozwiązania. Chcę zabrać taki sprzęt, po którym za bardzo nie będę płakał na wypadek kradzieży. Zawsze istnieje ryzyko, że jak spuszczę oko z moich gitar, ktoś może się nimi zainteresować.
Mieszkasz teraz w Londynie. Odwiedziłeś już sklep Vintage & Rare na Denmark Street?
No jasne!Mam w tym sklepie kolegę, który zawsze mi coś odkłada pod ladę. Moja żona zabrania mi tam chodzić z kartą kredytową, bo za dużo wydaję. Potem zawsze mi się obrywa. "Moglibyśmy za to kupić dom!", i takie tam.
Najładniejsze gitary w twojej kolekcji?
O!Jest ich kilka!Najbardziej podoba mi się mój Les Paul Junior z 1957 roku, którego nazwałem "Ginger". Jest też "Mary-Jane", czyli ES-225. Ostatnio powiększyłem swoją kolekcję o gitarę Relic Stratocaster z przetwornikiem Seymour Duncan przy mostku i to ona przede wszystkim przyprawia mnie o szybsze bicie serca. No i jest Rory Gallagher Tribute Stratocaster - to jedna z najlepiej brzmiących gitar, na jakich grałem. Mam też gitarę CarterStarter Pedal Steel, którą dostałem od żony. To piękny instrument. Wziąłem nawet lekcję gry u Briana Johna Cole’a!
Powiedziałeś kiedyś, że gitary uratowały ci życie...
W pewnym sensie tak. Ze szkolnych lat pamiętam kilka lat starszego ode mnie chłopaka, który grał na gitarze kawałek "Jumpin’ Jack Flash" The Rolling Stones. Jak słuchałem jego gry, to po prostu dostawałem gęsiej skórki. Postanowiłem, że zostanę gitarzystą. Mam taką teorię: dzięki temu, że zacząłem grać na gitarze, lepiej rozwinęła mi się półkula mózgu odpowiedzialna za emocje. Za pomocą gry można wyrazić znacznie więcej emocji niż za pomocą słów. Można też odreagować stres. To na pewno pomogło mi nie zwariować w wielu sytuacjach...
Billy Bragg firmuje kampanię "Jail Guitar Doors", która ma na celu promowanie gry na gitarze wśród więźniów. Co sądzisz o tym pomyśle?
No tak. Może powinien też promować wśród więźniów zabawę z kociątkami (śmiech). Wniesienie gitar do więzienia może mieć również negatywne konsekwencje - karani mogą na przykład ściągać struny i używać ich do... duszenia. Żartuję oczywiście. A teraz na poważnie: myślę, że to bardzo dobry pomysł. Ludzie za kratkami będą mogli dzięki temu zająć się czymś pożytecznym i zająć czymś swój umysł. No cóż, więzienie to musi być okropne miejsce.
Ostatnio jesteś osobnikiem udomowionym. Lubisz być domatorem?
Stwierdziłem, że najwyższy czas się ustatkować. Moja żona jest dla mnie najważniejsza. Mam 41 lat i bawiłem się więcej w ciągu ostatnich dziesięciu lat niż dziesięciu facetów razem wziętych przez całe życie. Wyszalałem się, co nie znaczy, że wciąż od czasu do czasu nie szaleję. Nie zmieniłem się aż tak bardzo. Zawsze starałem się być przede wszystkim porządnym facetem. Wciąż się śmieję, wychodzę na piwo... Generalnie nie dostrzegam żadnej drastycznej różnicy w swoim zachowaniu. Staram się tylko nie wdawać w bójki - zanim zrobię coś głupiego, najpierw myślę o mojej rodzinie.
Z Amerykanina stałeś się honorowym Brytyjczykiem...
Myślę, że Brytyjczycy są przede wszystkim realistami. A ja również jestem realistą. Moje poczucie humoru bliskie jest trzeźwemu, pragmatycznemu poczuciu humoru Anglików. Myślę, że jestem po prostu miłym facetem, takim kuzynem z Nowego Jorku, którego wszyscy lubią. Od początku byłem w tym kraju przyjmowany bardzo pozytywnie. Na pewno nie chodzi już o mój chłopięcy wygląd, bo trochę się postarzałem. Ale też nie chciałbym być twardzielem. Zazwyczaj twardziele kończą powaleni na plecy.
Henry Yates